W sierpniu zeszłego roku napisałam tekst na konkurs Mój blog. Mój vlog. Moja Pasja. Wygraną był udział w sesji fotograficznej, która miała odsłaniać kulisy pracy blogera (vloger to ten, kto robi filmy internetowe), zwieńczonej wystawą.
Napisałam i trafiłam do finału, co jest fajne, ale co jeszcze fajniejsze z całego konkursu wynikło sporo dobrego. Raz, bo chcąc stworzyć sensowne warunki dla sesji fotograficznej wybrałam się na wieś do Ardeshira Rany. Z wyjazdu powstał fajny tekst o bardzo ciekawym człowieku, który trafiając do stałych bywalców Targu Pietruszkowego i ludzi szukających świadomego jedzenia (niestety kilkaset lajków przepadło ze starym adresem bloga), przyniósł Ardeshirowi konkretnych klientów, a nawet odnowił jego stare przyjaźnie. Dwa, bo poznałam bardzo fajną fotograficzkę, Renatę Dąbrowską, z której fotografią poznałam się bliżej (i też napisałam o tym). Trzy – oczywiście – bo wzięłam udział w bardzo, bardzo fajnym projekcie i trafiłam na wystawę prezentowaną na Blog Forum Gdańsk.
Cztery, bo życie toczy się dalej i w ten weekend Patryk Chwastek, bardzo fajny człowiek i ciekawy artysta, który kiedyś przyszedł do mojego Papuamu i powiedział, że chciałby się rozwiesić z wystawą swoich cudacznych lalek (i się rozwiesił, o czym też pisałam), pomalował dom Ardeshira w swoje malowidło i właśnie w ten weekend, 16 i 17 maja robi tam swój otwarty wernisaż. Można wpaść, można zostać na noc, w niedzielę jest koncert. Ogromnie polecam, bo tam gdzie przecinają się szlaki fajnych ludzi, tam zawsze coś fajnego się dzieje.
I właśnie dlatego uwielbiam być blogerką. Bo mam możliwość pisania o ciekawych, twórczych, pełnych pasji i dobra ludziach. Bo gdzieś pomiędzy tymi tchnieniami codzienności spotykam osoby zupełnie zwyczajne na pozór, a jednak czyniące coś ze swoim życiem. I dzielące się tym.
Taki też był tekst na konkurs. Publikuję go, bo przypomniałam sobie o nim dziś, myśląc o tym, jak bardzo lubię swoją pracę…
25.08.2014. Dokładnie przedwczoraj udało mi się poznać w realu trójkę mężczyzn, których znałam wyłącznie z nazwy firmy i wysokiej jakości jej produktów. Oraz z branżowych plotek.
Zdarzyło się tak, że do naszego spotkania w ich samochodzie na skrzyżowaniu pod Białym Kościołem na obrzeżach Łodzi (gdzie podjechałam na siódmą rano z Warszawy), doprowadziła żona jednego z braci, namówiwszy mnie, bym skoczyła z nimi na największy i najważniejszy w Polsce Slow Foodowy Festiwal Smaku w Grucznie.
Ją zresztą poznałam trzy dni wcześniej, kiedy skonsultowała się ze mną w sprawie kuchni w ich niedawno otwartej kawiarni. Zwróciła się z tym akurat do mnie, bo podczytuje mój blog, a podczytuje go, bo świadomie się ożywia, ja zaś jestem fanką kaw, o których pisałam kilkakrotnie, często zresztą na podstawie oferty ich palarni.
W samochodzie poznałam nie tylko dwóch braci mniej więcej w moim wieku, z którymi komunikacja pokoleniowa przebiegła swobodnie, lecz również ich ojca, kulturalną i interesującą osobę, który bardzo uprzejmie poprosił mnie o wytłumaczenie się kim jestem, czym się zajmuję i co właściwie robię w ich prywatnym samochodzie?
Pierwszy raz w życiu musiałam komuś od początku do końca powiedzieć, kim jest bloger, kim ja jestem. Przemawiałam w dodatku do osoby od lat funkcjonującej w branży i w świadomym środowisku jedzeniowym!
Nie było mowy o ściemie. Szacunek do siebie samej, ale też do niego nigdy by mi na to nie pozwolił. Powiedziałam więc, że prowadzę coś w rodzaju internetowej prasy, z jednoosobową redakcją, w której piszę o jakości jedzenia, ekologii, odpowiedzialności, zdrowiu i świadomości życia.
A potem rozmawialiśmy przez 4 godziny w jedną stronę w aucie, potem cztery w drugą, i niespodziewanie również kolejnego dnia ponownie rozmawialiśmy, jadąc już na zupełnie inny, malutki, lokalny festyn do żydowskiej miejscowości Lelów, gdzie odbywało się święto ciulima i czeluntu. Po prostu spytali, czy jadę z nimi.
Pomiędzy tym zatrzymaliśmy się na chwilę w ich Folwarku, gdzie zrobiłam zdjęcie swojego cienia z pawiem, myśląc o tym, że to dobry autoportret dla blogera.
Na pewno zrobię wpis o tym miejscu (zrobiłam), bo jego poziom i jakość wywołał na mojej buzi szczerego banana, w sercu wzbudzając prawdziwe ciepło. Choć nic z tego nie planowałam – ani Gruczna, ani Lelowa, ani Folwarku w Kamyku. Bo przecież jechałam tylko do Warszawy spotkać się z nieznanym mi też zresztą człowiekiem z Planete Doc, omówić potencjalną współpracę przy naszym kulinarno-filmowym projekcie, a potem spędzić dwa, trzy dni w warszawskich knajpach na testowaniu jedzenia, które od dłuższego już czasu znajdowało się na mojej liście.
Często brakuje mi czasu ale też i odwagi, żeby opisać wszystkie sytuacje, ludzi, miejsca i przygody, jakimi co chwilę zaskakuje mnie życie. Mój blog w połowie składa się z tego, co napisane, a w połowie z tego, co nienapisane, co być może już nigdy, nigdzie i przez nikogo nie zostanie opowiedziane. Bo niektórych sytuacji nie da się opisać. Byłoby to zbyt banalne.

W pracy głównie słucham, fotografuję i zapamiętuję. A potem składam obrazki. Gospodarstwo Ardeshira Rany. Fot. Renata Dąbrowska, 2014.