Martę Santoyo-Wyrzykowską z Tortillas Molino poznałam jakiś rok po otwarciu Papuamu. Przyszła na któreś spotkanie poświęcone kooperatywom, o ile pamiętam. Rozkręcała wtedy ze swoim meksykańskim mężem Jesusem produkcję kukurydzianych tortill i szukała organicznej niemodyfikowanej kukurydzy, której nigdzie nie można było dostać, choć to teoretycznie tak podstawowy produkt.
To było ze trzy lata temu. W tym czasie Marta z Jesusem angażowali się w różne działania kooperatywne, powoli rozbudowując swoją małą firmę Tortillas Molino i nie ustając w wysiłkach, by zdobyć kukurydzę albo własne gospodarstwo rolne. W tym roku wreszcie udało się im zakontraktować rolnika ekologicznego, który specjalnie pod te tortille obsiał pole ekologiczną, niemodyfikowaną kukurydzą. To bardzo istotne, bo poza soją właśnie kukurydza jest najpowszechniej modyfikowana genetycznie i sprzedawana również u nas.
Marta, miłośniczka kultury Meksyku zawalczyła o to, by jej dzieci mogły w Polsce jeść to, co jadłyby w kraju swojego ojca. Przy okazji i my wszyscy dostaliśmy szansę na poznanie się z prostym domowym, tradycyjnym jedzeniem z tego kraju.
Santoyo sprowadzili z Meksyku specjalny piec do produkcji tortill, a potem ruszyli z rodzinną produkcją kukurydzianego pieczywa. Zwracam na nie uwagę, bo jest bezglutenowe, w tej kwestii postarali się nawet o testy. Chlebki mają jeszcze tę przewagę nad powszechnie dostępnymi w hipermarketach tortillami pszennymi (gdyby ktoś szukał prawdziwych pszennych, ekologicznych, ręcznie produkowanych i po prostu pysznych, mogę dać kontakt do innej maleńkiej firmy), że są pełnoziarniste, czyli najzdrowsze ze zdrowych, z masą błonnika i wartości odżywczych.
Pieczone według najdawniejszej receptury meksykańskiej wyłącznie z kukurydzy i wody, nie zawierają absolutnie żadnych dodatków, nawet soli, poza oczywiście smakowymi plackami z dodatkiem wyłącznie ziół i przypraw. Pakowane przez specjalną pakowarkę, zachowują długą świeżość i nie jełczeją, a po zamrożeniu nadają się do takiego samego użycia jak i przed.
Marta z Jesusem bywają na wszystkich festynach ze slow foodowym, naturalnym jedzeniem, gdzie promują tradycyjną kuchnię meksykańską i tortille z rozmaitym nadzieniem.
Sama często korzystam z chlebków od Marty, używając ich nie do tradycyjnych tortill, lecz do swoich potrzeb, zastępując pieczywo pszenne, którego nie mogę jeść kukurydzianym.
Niekoniecznie lubię wersję smażoną z patelni, raczej tego unikam, bardzo za to lubię wkładać te placki na 220 C do piekarnika na jakiś kwadrans – pieczywo się zsycha na tyle, że wychodzą kruche i niezwykle chrupkie nachos. Takich nachos używam do nabierania palcami z misek różnych past, nie tylko tradycyjnie fasolowych.
Znakomity twaróg z Łemkowyny (można kupić w sklepie Rzeżucha na Kalwaryjskiej, sprawdź wpis na blogu), dojrzałe awokado, limonka i szczypior z chrupiącym kukurydzianym chlebkiem – klasyka polsko-meksykańskiego śniadanka…
Wersja z leciutko posmarowanej masłem patelni – tofu, pomidor i pietruszka, zwinięte na szybko w naleśnik zamiast zwykłej kanapki.
Twarde i chrupkie nachos z piekarnika ze słodkim dipem owocowym – maliny, truskawki, awokado, kapusta pekińska, daktyle.
Jasna sprawa, że nic nie zastąpi w życiu świeżutkiej bułki kajzerki, ani nawet nie ma co udawać, że bardzo surowe w smaku tortille kukurydziane to szczyt wyrafinowania kulinarnego, jednakże dla osób z nietolerancją glutenu są fajnym produktem, który przypomina o tym, że można normalnie funkcjonować i jeść smacznie, nawet będąc na diecie. Jedzenie dietetyczne naprawdę nie musi być nudne!
Co zaś do samych tortill, jeśli przyrządzicie je smażąc tradycyjnie na oliwie i nadziejecie solidną i świetnie doprawioną wersją mięsa – będziecie mieć kawał pysznego niedietetycznego, a mimo to zdrowszego jedzenia. Naprawdę warto.
Kupić można TU.