Patryk Chwastek przyszedł któregoś dnia do Papuamu na obiad, posiedział, posiedział, pogapił się “bezmyślnie” w ściany i ni stąd ni zowąd spytał, czy może zawiesić swoje lalki. Zawiesił, a obecnie szyje dla mnie… drzewo.
Mnie się podoba ze względu na kompletną bezpretensjonalność i szczerość. Te lalki są szyte same dla siebie, dla aktu szycia, aktu kreacji. Nie ma w nich zmyślenia ani żadnej wydumanej nieuczciwości. Jednocześnie one żyją, a każda odznacza się zupełnie innym charakterem. Gdybym znowu była dzieckiem, to dokładnie takimi postaciami zaludniłabym swoją głowę. Skoro już jednak jestem trochę przydużym dzieckiem, to choć mogę się na ich widok z przyjemnością uśmiechnąć…
Dodam jeszcze, że bardzo rzadko zdarza się spotkać osobę tak skromną, uprzejmą i wewnętrznie spójną, jak Patryk – współpraca z nim to była czysta przyjemność. Najprzyjemniejsza jednak okazała się świadomość, że ten wewnętrzny artysta stale się rozwija, konsekwentnie rozbudowując swój świat.
Jeszcze krótkie wyjaśnienie, co w tym wszystkim na zaproszeniu robi Freddie – Patryk przygotowywał plakat akurat w rocznicę śmierci Mercurego, zaś pierwszego grudnia wypada światowy dzień AIDS, tak więc na wernisażu grali nam chłopaki z Queen.
Też dobrze, wrażliwość i zaangażowanie to ważne cechy artysty, tak też Chwastka czytam.
Zdjęcia z wernisażu w Papuamu.
Dziś/wczoraj odbył się też po sąsiedzku w MOCAKu wernisaż wystawy “Podróż na wschód“. Godna polecenia, choć Wschód akurat trochę znam i nic specjalnie mnie tam nie zaskoczyło.
Towarzyszący wystawie/wystawom performens Norwega Ane Lana był, jak chyba wszystko co norweskie, i piękny i nieskończenie nudny jednocześnie. Nie mam pojęcia jak im się to udaje, ale jakoś się udaje – niezależnie od jakości, do wszystkiego co norweskie, wplata się co najmniej odrobina nudy…