Czasem, kiedy patrzę na różne prywatne inicjatywy, napełniam się cichą nadzieją, że po latach chaotycznego pseudo-kapitalizmu, który w Polsce wyrósł na gruncie komunistycznej korupcji, coś zmienia się w naszej moralności biznesowej. Tu czy tam, ale naprawdę coraz częściej widuję taką zwykłą uczciwość w pieniądzach.
Ponieważ od lat przyglądam się odpowiedzialnemu biznesowi na świecie, przejrzystym firmom i działaniom, w których na pierwszym miejscu liczy się człowiek, a nie samonakręcająca się chciwość, wiem, że duże biznesy da się prowadzić uczciwie. Każda taka inicjatywa cieszy mnie tym bardziej, im bardziej wydaje się nieprawdopodobna.
Zupełnie niedawno zostałam zaproszona do Pałacu w Żelechowie, o którym wiedziałam tylko tyle, że ma swój browar, 8 ha parku, własne stawy i Spa. Przypuszczam, że gdyby tego wyjazdu nie zarekomendowała mi osoba, której bardzo ufam, nigdy nie wybrałabym się do takiego ośrodka, który stereotypowo kojarzył mi się z nowobogackim lansem i trochę też butą. I nawet nigdy nie dowiedziałabym się, ile tracę. Albo nawet nie ile tracę, ale jak wiele mogę nie zobaczyć i zweryfikować dla siebie.
Tymczasem Pałac jest ogromnym zaskoczeniem. Właściwie nie tyle zaskoczeniem, bo zwyczajnie reprezentuje ściśle określony poziom, oznaczany czterema gwiazdkami, ile rodzajem ulgi i radości z tego, że można. Kupiony dla rodziny pod letnie wakacje, został przemieniony w bardzo nowoczesny kompleks hotelowy, tylko dlatego, że właścicielowi szkoda było zmarnować historii tego miejsca. Oczywiście ta dla pałacowych kompleksów nie jest jakaś super wyjątkowa, ale czy to nie tym lepiej? Zachować coś i podzielić się tym, zamiast zburzyć i zamknąć na cztery spusty tylko dla siebie?
W Żelechowskim Pałacu jest historia, jest klimat i jest styl. Klasycystyczny, ale nie przesłodzony. Na bogato, ale bez zbędnego kiczu. Zadbany w każdym szczególe, od tego, co widać na wierzchu poprzez zakamarki i niewidzialne wykończenia. Wierny swojemu stylowi i na wskroś nowoczesny. Po prostu ciekawie rozwiązany kompleks trzech budynków, połączony systemem dawnych podziemi i piwnic.
Naprzeciw oryginalnej oficyny, w której mieści się nieduży browar i sale restauracyjne, wybudowano lustrzany budynek Spa & Wellness, w którym znajduje się piękny basen z basenem solankowym pod otwartym niebem, system nowoczesnych saun, sala medytacyjna, kaskady, gwarantujące tropikalne doznania i futurystyczna komora z relaksacyjnymi łóżkami. Dzięki temu, Pałac stojący na minimalnym wzniesieniu zyskał ciekawy podworzec, zamknięty z trzech stron, z czwartej zaś otwierając się na bramę wjazdową, oddzielającą Żelechów właściwy od tego pałacowego.
Bloger nawet w Spa jest w pracy, nie będę więc fałszywie wzdychać nad tym, jak to cudownie wypoczęłam, albo jakich niesamowitych wrażeń cielesnych doznałam. Wrażenia miałam głównie intelektualne, kiedy mój mózg starał się zebrać i zapamiętać wszystkie szczegóły, dojrzeć szerszą perspektywę i poznać tło kulturowe oraz społeczne tego miejsca, sądzę jednak, że ktoś, kto korzysta z dobrodziejstw Spa będzie nadzwyczaj zadowolony. Zwłaszcza, że jego nie będą pewnie męczyły pytania o footprint pobytu w żrącym sakramenckie ilości energii basenie termalnym…
Mimo tego ostatniego, w ciągu całego pobytu towarzyszyło mi uczucie podskórnego zadowolenia. Coś tam jest w powietrzu, w aurze tego miejsca – choć przecież działa ledwie od roku z kawałkiem – że wprawia w nieustanne zadowolenie. Gdybym pobyła dłużej, sądzę, że faktycznie osiągnęłabym stan głębokiego relaksu, zwłaszcza, że totalnie zakochałam się w sali medytacyjnej, pośrodku której stoi kosmiczna cembrowina z kapiącą kojąco wodą. Oraz w saunie ziołowej, pachnącej niemal erotycznie. Oraz w łóżku czterech zmysłów, przypominającym komory hibernacyjne z najświetniejszych filmów SF.
Niesamowicie mocno podziałały na moje zmysły i wyobraźnię oryginalne piwnice i lochy pałacu, cały rok utrzymujące stabilną temperaturę. Bardzo interesujące jest to, że choć właściciel długo szukał, nigdzie nie znalazł kamieniarza, który potrafiłby zbudować adekwatne lochy pod nowym skrzydłem – choć zostały użyte najnowsze technologie i dobre materiały, nowe podziemia są tylko zwykłymi, nie trzymającymi temperatury piwnicami, bez własnego mikroklimatu. Bardzo to ciekawa informacja.
Za pałacem rozciąga się piękny park ze stawami, starodrzewami i pomnikami przyrody. Na stronie pałacu wypisane są nawet ptaki i zwierzęta, które odwiedzają ten teren. Bardzo dobrym pomysłem, nadążającym za zmianami w stylu życia również Polaków, jest planowana budowa ścieżki dla biegaczy i do joggingu, która może sprawić nie lada frajdę biegaczom. Park jest bowiem w przyjemny sposób zadbany, jednocześnie nosząc delikatne znamiona naturalnej dzikości leśnej. Jeśli się chce, naprawdę można tu wytchnąć od miasta i ludzi.
Cóż, znalazłam jedną słabość, tę dla mnie najbardziej interesującą – jedzenie. Jedzenie było rozczarowujące, niezależnie od tego, że nie jedliśmy dań z karty, tylko konferencyjne. Konferencyjne dania też można zrobić przyzwoicie, a chef, który z jakiegokolwiek powodu wypuszcza ze swojej kuchni rozciapane fryty, ryby w trzech odmianach jednakowo zesmażone na oleju, zwiędłe sałaty, polane winegretem jak z gotowca, nie budzi mojego zaufania.
Smutne było też to, że choć pałac dysponuje dwoma dużymi stawami, które są zarybione i w których goście mogą łowić, oraz nawet zażyczyć sobie podania takiej zdobyczy na obiad, nie serwuje własnych ryb, ani bodaj z jakiegoś lokalnego dobrego stawu. Pierwszego dnia dostaliśmy… tilapię, drugiego byle jakiego pstrąga.
Szczęśliwie właściciel jest świadom tego, że kuchnia kuleje i szuka dobrego chefa. Nie byłabym sobą, gdybym nie podsłuchiwała tego, co pracownicy o nim mówią. A ci wyglądali na zadowolonych. Najpierw wyszukuje adekwatną osobę, przydziela jej zadania, a potem pozwala działać na własną rękę, byleby to miało sens. Gdyby ktoś młody i ambitny, z dużymi umiejętnościami w podawanych nowocześnie kulinariach polskich i staropolskich, marzył o stworzeniu własnej kuchni, to naprawdę polecam. Możliwości są ogromne, goście zdaje się bardzo przyzwoici.
Tak sobie przy okazji wtrącę swoje trzy grosze o tym, że pomimo widocznych i szybkich zmian, rozbieżność pomiędzy dbaniem o swój komfort zewnętrzny i niedbaniem o ten wewnętrzny wciąż pozostaje ogromna. Przecież poziom energii, kondycja, stan zdrowia i urody w pierwszej kolejności zależą od tego, co włożymy do siebie do środka, a nie od tego, co nałożymy na siebie z zewnątrz. Jedzenie jest naszym pierwszym i najważniejszym budulcem i nigdy nie będę w stanie odgadnąć, dlaczego w tak luksusowych i zamożnych miejscach nie podaje się wyłącznie organicznej, lokalnej, najczystszej i najwyższej jakości dobrze przemyślanej kuchni? Czy ktoś kto wydaje krocie na kosmetyki i zabiegi powinien oszczędzać na żywności?
Od dawna zastanawiam się, jak połączyć te dwa światy – zamożności, która wciąż jeszcze wybiórczo dba o wpływ środowiska na swoje zdrowie i kondycję, a często nie dba nawet o czysto hedonistyczne doznania na swoim podniebieniu, z najczęściej niemajętnych, ale nadzwyczaj przywiązanych do jakości i smaku małych wytwórców lokalnej żywności?
Czy połączenie Żelechowskiego Pałacu z okolicznymi producentami wspaniałych serów, wędlin, mięs, lokalnych przetworów, nalewek, nawet win i oczywiście sezonowych warzyw i owoców nie byłoby idealne? Czy wprowadzenie kuchni, jaką serwuje na przykład Kafe Zielony Niedźwiedź w Warszawie nie podniosłoby tego miejsca ponad przeciętny poziom restauracyjno-rekreacyjny? Zupełnie nic nie stoi przecież na przeszkodzie w zdobyciu świetnej klasy lokalnego produktu, żeby nie trzeba było serwować… tilapii z frytkami i sałatą z Makro.
Bardzo gorąco proszę i polecam takie zmiany. Bo czyż miejsce, w którym nawet zupełnie niewidoczne bez schylenia się zaczepy pod umywalki w apartamentach są pięknie kute, nie zasługuje na świetnej jakości produkt i dopiętą jak żyleta, sezonową kuchnię? Zdecydowanie zasługuje! To przecież jest naprawdę wysokiej klasy kompleks hotelowo-wypoczynkowy, z którego właściciele i pracownicy mogą być naprawdę dumni.
Jest drogo dla zwykłego człowieka, ale można szukać okazji, albo pozwolić sobie na szaleństwo właśnie tam. Nie byłoby mi szkoda czasu ani pieniędzy na to miejsce. Piwo mają naprawdę bardzo zacne.
P.S. Tekst nie jest sponsorowany, choć bardzo bym chciała, by był. Natomiast nie płaciłam biletu wstępu do tej przebieżki po salonach…