Dantego listy do Koryntian z kuchni

written by Renata Rusnak 7 listopada 2013

Każdy ma jakąś żywieniową traumę. Jedni nienawidzą groszku z marchewką z przedszkola, innym pomidorówka kojarzy się tylko z rozgotowanym ryżem, jeszcze innych do spazmów doprowadza myśl o grysiku czy wątróbce. Moją kompletną traumą są makarony. Nabawiłam się jej wcale nie w swoim dzieciństwie, gdy ktoś wpychał mi łyżką do ust coś, co się tam nie chciało zmieścić, lecz w dzieciństwie mojego syna. To dziecko nie jadło nic poza makaronem z Vegetą i masłem. Doprowadzało mnie to do czarnej rozpaczy, szczególnie w chwilach, w których starałam się mu czymkolwiek dogodzić. Miał sześć czy siedem lat, kiedy moja rozpacz sięgnęła zenitu – przysięgłam wtedy na wszystkie świętości, że już nigdy nie ugotuję żadnego makaronu, choćby miał z głodu paść…

Rozumiecie teraz chyba, że kuchnia włoska, restauracja włoska, degustacja włoska, język włoski czy włoski kochanek wywołują u mnie silny stan migrenowy, apatię oraz zanik jakichkolwiek przejawów entuzjazmu, i że wobec powyższego moje omijanie każdej drogi prowadzącej do Rzymu jest w pełni uzasadnione.

Tymczasem na horyzoncie pojawiło się coś włoskiego, co przyciągnęło moją uwagę niestandardową, a lubianą przeze mnie oprawą – literaturą w kuchni. Kuchnia Dantego, czyli dwóch Włochów przy garach ze zdecydowanie nie kucharską książką w ręku… Wybrałam się z dużą ostrożnością, bardziej z ciekawości i bardziej dla towarzystwa, niż z prawdziwego przekonania, ale się wybrałam i naprawdę nie było czego żałować.

alfredo&leonardo1402

Przyjemne wnętrze Bony na Kanoniczej

Jak było? Zwyczajnie, normalnie, przyjaźnie, ciepło, bez nadęcia, bez pośpiechu, bez nacisku. Lekko, na luzie, z jajem, zabawnie, inteligentnie, zabawnie i znowu zabawnie. Literatura nie miała tu takiego znaczenia, jak by się można spodziewać. Stała się raczej pretekstem do wygłupów, łapania się za słowa, do przyjacielskich przepychanek, ironizowania, nawiązania kontaktu z publicznością.

Stop. Wcale nie z publicznością! Ani przez moment nie poczułam się publicznością. Byłam członkiem tej bandy. Siedziałam przy jednym stole ze znajomymi i nieznajomymi, w ciasnawej przestrzeni księgarnio-kawiarni Bona na Kanoniczej, sączyłam wino i przez krótką chwilę usiłowałam odgadnąć, jakie tu rządzą zasady i o co w tym wszystkim chodzi. Impreza wydawała mi się pozbawiona jakiejkolwiek kontroli, ładu i składu i kiedy już mój przywykły do organizacyjnego porządku umysł zaczął panikować, zrozumiałam – ależ tutaj o to chodzi!

Tu nie ma być ładu i składu. Tu nie ma być nobliwej degustacji, z ą i ę, z poważnym mlaskaniem i pełnym zadumy siorbaniem. Jesteśmy tu po to, żeby usiąść, uśmiechnąć się nawzajem do siebie, zacząć gadać o niebieskim niebie w deszczową pogodę albo o filozofii i by objeść się po pachy tym, czym nas chłopaki, Alfredo i Leonardo, ugoszczą.

A gościli nas nieustannym gadaniem, żartami, dokuczaniem: – “Co? Tylko jeden z was spróbował? A to rozumiem, że jakby miał się otruć to reszta zaczeka”. – “Nie chcesz dokładki? To jakby się twoja babcia poczuła?” – “On jest dlatego łysy, że pochodzi z Veneto. Tam do wszystkiego dają masło, nawet do włosów. A ja mam piękne, bo u nas daje się oliwę. Do wszystkiego”. – “Tiramisu to taka starodawna Viagra. Jak mężczyzna miał kłopoty, to prosił swoja żona – ty mi zrób teraz jakaś viagra”…

Wszystko było jak w domu, na prywatnej imprezie. Goście siedzieli, pili i gadali, a gospodarze uwijali się w kuchni, przy garnkach i przy stołach. Pomiędzy tym trochę czytali. Boską Komedię. Wyimki głównie z piekła. Najpierw po włosku, a potem po polsku. Przy czym Alfredo co chwilę klął się na wszelkie świętości, że polski to dziwny język, on nic nie rozumie, co czyta, i że z tego żadnego porozumienia nie będzie. Leonardo, który jest polonistą i polską poezję tłumaczy, rozumie nieco więcej, nie tracąc od tego przy czytaniu włoskiego akcentu. I nawet trochę pisze: – Co ty piszesz w tym języku? – A takie małe coś piszę. – Ale co, konkretnie, podaj. – No SMSy piszę. Już trzy napisałem. Do Koryntian. Pierwszy SMS, drugi SMS, trzeci SMS. – I co? Odpisali ci?…

Doceniłam. Doceniłam ich jedzenie. Może smakowało, bo wyszło spod ręki tak szalenie sympatycznych ludzi, ale uwierzcie człowiekowi, który traumatycznie podchodzi do kuchni włoskiej – to było całkiem dobre jedzenie. Nawet jeśli z sera, mięsa, śmietany, oliwy i mąki, to i tak było świetne, bardzo zrównoważone. Zresztą o jakość kulinarnych, oryginalnie włoskich składników zadbała organizatorka wieczoru, Małgosia Błaszczyk z Face the Taste.

Degustacyjnie przyczepić szło się ledwie do paru minimalnych niedociągnięć, ale przecież, kiedy jesteś u przyjaciół na prywatnej imprezie, nie czepiasz się szczegółów. Wsuwasz co ci pod nos podstawiają i jesteś wdzięczny. Za czas, za radość, za podzielenie się tym, co dobre, za posiłek…

Dziękuję. I chłopakom za wyjątkową atmosferę i Małgosi za ściągnięcie ich do Krakowa…

Leonardo Masi i Alfredo Boscolo z Kuchni Dantego

Leonardo Masi i Alfredo Boscolo z Kuchni Dantego

Małgosia Błaszczyk założycielka Face the Taste i organizatorka wieczoru

Małgosia Błaszczyk założycielka Face the Taste i organizatorka wieczoru

W czyśćcu jest bardzo nudno

W czyśćcu jest bardzo nudno…

to się będziecie długo smażyć...

ale do piekła jak pójdziecie to się będziecie długo smażyć…

...i nawet zjadać niemowlęta

…i nawet zjadać niemowlęta

Serio boisz się, że się zatrujesz?

Serio boisz się, że się zatrujesz?

Przepraszam, że tak ci się pokazuję od swojej najlepszej strony...

Przepraszam, że tak ci się pokazuję od swojej najlepszej strony…

On ma włosy z oliwy!

Masz włosy z oliwy! A ty z masła!

tirami-SU - domowa viagra, szkoda żeby się zmarnowała choć kropla...

Tirami-SU – domowa viagra, szkoda żeby się zmarnowała choć kropla…

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz