Własny deadline i ważność wewnętrznych ustaleń

written by Renata Rusnak 28 grudnia 2018

Strasznie się stresowałam ostatnio, bo koniec roku tuż tuż, a mój “biznesplan” na rok 2018 zakładał, że dopisuję drugą książkę, Tatiana i pan Wogelkow. W ostatnich tygodniach miałam natłok wydarzeń i zero wolnej przestrzeni do wyciszenia i pisania, dlatego podłapałam lekkiego doła, że nie zdążę. Mimo wszystko własny deadline w takiej pracy jak moja, zobowiązuje najbardziej.

Synek próbował mnie uspokoić: “Kto powiedział, że masz to napisać do końca roku kalendarzowego? Wystarczy założyć, że chodziło ci o rok chiński”. No niby słusznie, rzeczywiście nikt nie powiedział. Mój wewnętrzny deadline niby nie jest równoznaczny z ostatecznym terminem w pracy, gdzie albo coś się zawali, albo cię zwolnią, albo nie dostaniesz podwyżki.

Teraz, albo nigdy

Jak się temu jednak porządnie przyjrzeć, to jest, bo jeśli pracujesz z domu i nie wychodzisz do miejsca, które dyscyplinuje twój dzień, to łatwo utonąć w rozlazłej czasoprzestrzeni nicniemuszenia. Nie ma przecież żadnych innych ram czasowych, przykazów, nakazów, oczekiwań i regulaminów, poza twoimi własnymi. Wyznaczenie wewnętrznych granic, założeń i własny deadline są więc równie konieczne, co i te zewnętrzne, cudze. Inaczej ciężko będzie samemu sobie narzucić kolejne etapy rozwoju osobistego czy zawodowego.

Rok jest łatwo rozciągliwy w dwa, trzy i pięć lat, i nagle oto staje się przed faktem, że coś, co kiedyś było łatwe lub możliwe do zrobienia, już nigdy zrobione nie zostanie. Dokładnie z tego powodu, że zabrakło wewnętrznej dyscypliny. Wszystko wtedy bierze w łeb, bo niby masz w planach te poważne zmiany w życiu, w pracy, w związku, w relacjach z rodziną, ale ich po prostu nie realizujesz. “Później”, myślisz, ale później również myślisz: “później”. Uczyłam się tego na własnej skórze i po paru zaliczonych “nigdy”, uznałam, że nie ma ważniejszej sprawy niż własny deadline.

Kwestia komfortu

Komfort może być czasowy, wynikający z korzyści, jakie niesie chwilowe nicniemuszenie, jeszcze jeden dzień spędzony na niczym, bez stresu związanego ze zmianami. Może też być długoterminowy, wymagający wysiłku i zmian, ale ogólnie korzystny dla życia. Dlatego bardzo staram się pilnować wszystkich “milowych” założeń. Niech się dzieją i realizują w wyznaczonym czasie. Przecież to od nich zależy wewnętrzna satysfakcja i zadowolenie z życia. No i możliwość posuwania się do przodu.

Pisałam dwa lata temu o tym, żeby nauczyć się odpuszczać noworoczne postanowienia, których tak naprawdę wcale nie chcemy (i których i tak nie wcielimy w życie). Jeśli to się zrobi, faktycznie powstanie miejsce dla tego, czego naprawdę potrzebujemy. To z kolei stworzy szansę, by najważniejsze rzeczy, którym nadamy rangę priorytetu i ustalimy dla nich własny deadline, miały szansę zostać zrealizowane.

I ja chyba jednak bardziej lubię ten komfort długoterminowy. Pozwala mi on na dokonywanie kolejnych korzystnych (nie zawsze bezbolesnych) zmian w życiu. Nawet jeśli pojawia się stres taki, jak teraz i trzeba się nieco więcej nagłowić nad organizacją czasu, żeby mimo wszystko się udało.

Własny deadline

Rozpychałam więc ostatnio dni, zdarzenia, przyjemności, obowiązki i spotkania z ludźmi bardzo mocno. W ten sposób, by znalazło się miejsce dla realizacji najważniejszej sprawy, jaką sobie wyznaczyłam na ten rok. Te drobniejsze spadały na kolejne tygodnie, przesuwały się w czasie, chociaż ogromną większość i tak udało mi się zrealizować “pomiędzy”.

Życie samo się nie przeżyje, trzeba sobie nakreślić ważne cele i się ich trzymać. Jeśli w swojej pracy czy karierze decyduję się wykonać krok w określonym czasie, to lepiej dla mnie, jeśli go faktycznie wykonam. Siła sprawcza zostaje po mojej stronie.

Dlatego im bliżej było końca roku, tym bardziej się spinałam i napinałam, żeby ukończyć drugą powieść. I to mi się właśnie przed chwilą udało!

Cel na rok 2018, Tatiana i pan Wogelkow, został osiągnięty.

Piszę ten tekst w poczuciu szczęścia i spełnienia. I tym samym wyznaczam sobie kolejny rok na przepisanie, zredagowanie, zilustrowanie i wydanie mojej drugiej powieści. Trzymajcie kciuki i bądźcie wyrozumiali, jeśli blog nadal pozostanie w takim zaniedbaniu! To dlatego, że przeniosłam ciężar pisania z niego na powieści.

Własny deadline

Macie tutaj zadowoloną Renatę w świątecznej oprawie, bo i tak nie mam lepszej ilustracji : )) Oraz pierniki. Pierniki robione z przyjaciółmi są jedną z najważniejszych rzeczy do zrobienia każdego roku!

Może Cię zainteresować

2 komentarze

Ella W. 30 grudnia 2018 - 20:24

No to gratuluje Ci z calgo serca. W tym roku mialam swoj wlasny deadline, ktory byl o tyle skomplikowany, ze byl to tez deadline na zlozenie i zdanie pewnych egzaminow a bylo ich az siedem. Czas byl wyznaczony na ostatniego czerwca. Pozniej wchodzil nowy system i musialabym powtarzac niektore z nich. Ostatni egzamin wzielam 29 czerwca i czekalam dlugie dni na jego wyniki. No ale udalo sie. Spielam sie mocno, odlozylam na bok to, co moglo a czasem i nie moglo byc odlozone i ustanowilam sobie priorytety. To chyba najwazniejsze – rozpoznanie i uszeregowanie w kolejnosci co wazne a co moze sobie jeszcze poczekac. Przyznam sie, ze do tej pory jeszcze odrabiam odlozone na bok sprawy. No ale cel zostal osiagniety.
Wewnetrzna dyscyplina jest bardzo waznym elementem naszego zycia. Bez niej wszystko rozlazi sie w roznych kierunkach i niczego nie mozna dopiac do konca.

Reply
Renata Rusnak 31 grudnia 2018 - 12:44

Całkiem się zgadzam z tym, że najważniejsze są priorytety. Ja się czasem gubię w tym, co mnie chwilowo pociąga, odpuszczam sobie sprawy priorytetowe i najważniejsze cele, no i potem się to rozłazi. Ale im dalej, tym jednak mocniej skupiam się na celach, rozproszenia zostawiając na chwile odpoczynku :)) Gratuluję i Tobie i życzę owocnego Nowego Roku! 🙂

Reply

Napisz komentarz