Plątał mi się ten tekst po głowie od paru dni, ale jakoś nie miałam dostatecznej motywacji do napisania go. Teraz nadal nie mam, ale co szkodzi napisać?
W ostatnich miesiącach coraz mocniej czuję, jakbym moją wewnętrzną transformacją doprowadziła do tego, że przestałam być starą Renatą i zaczęła być całkiem inną, nową Renatą.
Zastanowiłam się przez moment czy nie napisać: “jakbym przestała być sobą”, ale nie – czuję się sobą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Coś się jednak zmieniło w moich najgłębszych wewnętrznych strukturach i temu się właśnie z pewnym zdumieniem przyglądam.
Czy to aby nie kryzys wieku średniego? Czy tak przechodzą go kobiety?
Nigdy nie słyszałam o symptomach mid-life crisis u kobiet, może poza określeniem “ryczących czterdziestek”; powszechnie mówi się tylko o facetach zmieniających żony na sekretarki i kupujących Porsche.
Nie czuję się ryczącą czterdziestką, bo w moim wieku i w tych czasach do seksu już od dawna podchodzę swobodnie, otwarcie i świadomie, ale gdybym była facetem, to chyba naprawdę kupiłabym to symboliczne Porsche.
Bo chce mi się wreszcie zrobić coś, co w sercu zawsze chciałam zrobić, ale nie było ku temu możliwości. Albo były, lecz wierzyłam, że ich nie ma.
No właśnie. Bo do tej pory mój świat składał się z rzeczy, w które wierzyłam. Wierzyłam, że muszę dawać z siebie 120% normy, że muszę zbawić świat i ludzi, że mam obowiązki wobec wszystkich dookoła, ale najmniej wobec siebie. Wierzyłam, że liczą się wartości wyższe, że muszę trzymać silną samodyscyplinę, że wszystko muszę dopiąć na ostatni guzik, że jest przyczyna i skutek, że jest wybór i konsekwencja i nic więcej się nie liczy.
A potem świat mi się zawalił i zasady i wszystko inne zwyczajnie runęły. Poleżałam chwilę na dnie, lecz wstałam w końcu, otrzepałam się z kurzu i rozejrzałam po tym nowym świecie.
I nagle okazało się, że już nic nie muszę. Za to wszystko mogę.
Bo chyba wreszcie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi – nie o to, że ci odbija i zaczynasz szaleć nieodpowiedzialnie, lecz że dociera do ciebie, ile możesz. Że wszystkie ograniczenia, w które wierzysz, lub których cię nauczono to albo bzdura, albo iluzja.
Tak całkiem naprawdę okazało się, że jeśli znikną najgorsze lęki o to, co można stracić, wszystko inne staje się możliwe. Strach przed utratą czegoś, czego i tak nigdy nie udało mi się uzyskać, powodował, że uparcie starałam się utrzymać to, czego nie ma, jednocześnie nie widząc wszystkiego co jest.
Przecież jeśli boimy się coś stracić, znaczy to, że i tak tego nie posiadamy. Jeśli nie posiadamy, po co usiłujemy to utrzymać przy sobie? Czyż to nie jest największa iluzja świata?
A jeśli już przestanę zabiegać o to, czego nie ma – nie istotne, czy w pracy, czy w relacjach, czy w pozycji społecznej, w tym, kim jestem naprawdę – nagle zaczynam widzieć to, co jest. I nagle odkrywam, jak bardzo dużo tego wszystkiego jest i jak nieskończone są możliwości robienia tego, co jest.
Nie dalej jak przedwczoraj siedzieliśmy z kolega na schodkach do jego knajpy i gadali o Berlinie. Że strasznie mu się tam podoba, że dobrze się czuje, że lubi ludzi stamtąd. “Wiesz, powiedział, w ogóle myślę, żeby to wszystko rzucić i wyjechać tam na stałe. Przecież zawsze mogę pracować na zmywaku”.
Tylko się uśmiechnęłam. Naprawdę sama myślę o tym, że chcę poznać Stany, i że naprawdę mogę rzucić wszystko i pracować na zmywaku. Przecież się da, jeśli nie zrobię z tego ambicji swojego życia, jeśli zarobię na bilet i jedzenie by wreszcie spełnić marzenie swojego życia i rozpocząć przygodę, podróż, wyprawę w nieznane. Dlaczego muszę wierzyć, że to niemożliwe tylko dlatego, że nie mam sakiewki pieniędzy pod ręką? Dlaczego mam wierzyć, że uciułanie czegoś w życiu jest ważniejsze niż to Porsche? Czy nie tam mój największy majątek i siła, gdzie moja głowa i ręce?
Przestałam się bać – o jutro, o relacje, o pieniądze, o dziecko, o pracę. Przestałam się przejmować tysiącem narzuconych sobie obowiązków, przestałam wywierać na siebie presję. Przestałam oczekiwać od innych, że sprostają wszystkim moim potrzebom emocjonalnym czy intelektualnym. Przestałam w ogóle czegokolwiek oczekiwać. Zostały mi jakieś szczątkowe odruchy dawnych reakcji, ale kiedy je widzę, zaczynam się z nich śmiać. Po co? Dlaczego? Co dalej, jeśli już uciułam na to życie, którego pragnę, a które minie zanim zauważę?
Miałam taką znajomą, dla której najwyższą wartością był spokój. Latała więc w kółko za swoim ogonem, napinała się we wszystkim i wierzyła, że musi walczyć o swoje przetrwanie, tylko po to, żeby zarobić na swój wielki dom. Bo ten dom był symbolem spokoju. Kiedy do niego wracała – wycieńczona po całym dniu – zostawiała wszystko i wypoczywała. Godzinę, dwie, bo tyle zostawało jej z życia. Nie mogła uwierzyć, że jeśli przestanie tak latać, to odzyska spokój na co dzień, o każdej porze i w każdym miejscu, że świat przestanie być wrogi, bo odpoczywać będzie zawsze i wszędzie. Wolała walczyć przeciw wszystkiemu i wszystkim, byleby utrzymać ten dom. Po co?
Są rzeczy ważne i nieważne. Jest miłość i szacunek do bliźniego, ale do diaska musi też być miłość i szacunek do siebie!
Zabawne, że te wszystkie usilne starania, jakie wkładałam w swoje życie tak ogromną samodyscypliną i obowiązkowością nie przyniosły wielkich rezultatów, a jak je tylko odpuściłam, pojawiły się i pieniądze, i możliwości, i właściwi ludzie. Mam dwa razy więcej czasu, cztery razy więcej przyjemności i relaksu, znacznie więcej pieniędzy, oraz coraz ciekawsze i normalniejsze osoby wokół siebie. No i choć to niemal nieprawdopodobne – mam większy luz w gaciach, niż kiedykolwiek wcześniej.
W życiu trzeba iść przed siebie, nie oglądać się do tyłu. Przeszłość nie istnieje, przyszłości jeszcze nie ma, jedyne co jest to tu i teraz. I jedno życie, które trzeba przeżyć dobrze i w zgodzie ze sobą.
O tak, dokładnie tak:
Mój nowojorski przyjaciel Alex twierdzi, że to nie mid-life crisis, lecz “coś znacznie gorszego”; że stałam się dorosła i zrównoważona i już wkrótce posiwieję. “That’s for sure”…
Przydatna dziesiątka rzeczy, które szkodzą w życiu tutaj. Więcej wpisów w podobnym temacie w kategorii Rozwój. A na koniec niezawodna Marta Frej!