Edukacja erotyczna w szkole?

written by Renata Rusnak 4 maja 2014

PS. Niektórych czytelników mojego bloga uprzejmie informuję, że poniższy wpis nie kończy się na słowie “prezerwatywa”, oraz upraszam o doczytanie tekstu do końca…

Na majówkę mój synek pojechał z kolegami w góry. Do babci, ale jednak w góry. Pierwszy raz zastanowiłam się zupełnie poważnie, czy może nie powinnam dać mu prezerwatyw? Za pół roku chłopak skończy 18 lat, a brak edukacji seksualnej w szkole zawsze mnie mocno niepokoił. Może to już pora, by do naszej domowej relacji matka-dziecko wnieść elementy dojrzałego życia?

Jakby nie patrzeć, za rozmowami o seksie z moim synem nie przepadam, głównie z powodu nerwów w jakie wpada przy każdej próbie zejścia na intymne tematy. Raz, że wychodzę na ramola, dwa, że w sumie to jego sprawa.

Za każdym razem jednak zastanawiam się, dlaczego najważniejszych rzeczy, jak odpowiedzialność za poczęcie, za zdrowie swoje i partnerki, odpowiedzialność emocjonalną i budowanie prawidłowych relacji międzyludzkich i więzi partnerskich nie uczą w szkole?

Oczywiście są to pytania, na które nie mam odpowiedzi, odkąd moje dziecko skończyło jakieś 10 lat i właśnie ze szkoły zaczęło przynosić różne seksistowskie (rasistowskie zresztą też) idiotyzmy.

Nie byłam nigdy naiwna i wiedziałam, że od małego chłopak doskonale orientuje się o co chodzi – przynajmniej technicznie – z seksem. Oczywiście nie z marnych lekcji PDŻ, ani nawet nie z rozmów z kolegami, ale choćby z ociekającej seksem telewizji, którą od urodzenia ograniczałam mu do minimum, ale jednak. Wystarczyło włączyć przedpołudniowe programy, a zwłaszcza seriale dla dzieci i nastolatków, czy dowolny kanał z kreskówkami, żeby dorosłemu i wyedukowanemu w praktyce, ale też nie pruderyjnemu dorosłemu szczęka opadła…

“Za moich czasów” nikt nam o seksie nie mówił, ale seks był w sferze intymnej i prywatnej, nie zaś na ulicy, nie na każdym rogu. My nie eksponowaliśmy swojej seksualności, bo nie było tego w zwyczaju i seks odkrywało się stopniowo, w tajemnicy, gdzieś między kolejnymi nieśmiałymi uściskami. Obecne zaś dzieciaki chodzą półgołe, emanujące seksualnością, a jednocześnie często nią przytłoczone i przerażone.

Osobiście uważam, że wszechobecna swoboda seksualna paradoksalnie wcale nie wpłynęła na podniesienie poziomu życia erotycznego i to właśnie dlatego, że nie poszła za nią edukacja. Jestem osobą naprawdę swobodną seksualnie, ale mam świadomość, ile w tej sprawie uczynił dla mnie mój pierwszy poważny partner seksualny. On mnie zwyczajnie nauczył własnej cielesności, z księżyca to nie spadło.

Patrzę na te dzieciaki, miotane zmianami hormonalnymi i emocjonalnymi i nadal nie widzę w nich umiejętności obchodzenia się z własnym ciałem, świadomości jego i swoich potrzeb.

Z jednej strony mają nieograniczony dostęp do łatwego seksu, z drugiej nikt im nie powiedział, co z tym zrobić. Szczególnie w kontekście czegoś, co za moich czasów nie miało aż takiego znaczenia – wygląd, popularność, status społeczny i majątkowy. Wszystko to przecież wysyła im sprzeczne sygnały, z którymi nie mają pojęcia co zrobić.

Dobrze pamiętam, że miałam 18 czy 19 lat, jak pierwszy raz w ogóle zobaczyłam męski organ płciowy, bo nawet pornograficzne filmy z Bawarii, które oglądali moi rodzice, ledwie odsłaniały kobiece pośladki i piersi. Pamiętam też jak przechwyciły mnie koleżanki w naszej szkolnej palarni za kinem i wypytywały jaki jest członek w dotyku, bo “ty masz chłopaka”, a żadna z nich jeszcze nie miała.

Dziś każdy 12 czy 14-latek członka czy pochwę w TV, internecie, albo w prasie już widział, widział też masę scen seksualnych, zupełnie nie takich, jak te odbywające się w bawarskiej stodole na sianie, ale co z TYM mają zrobić przy swoich komputerach, Fejsie, na mailu? Kto im mówi jak się zabezpieczać i że jednak nie ma co w tym wieku popadać w seksualne uzależnienie? Czy posłuchają zakonnicy, albo innej chrześcijańskiej gadki na temat seksu=zła jako takiego?

Szkoła nie edukuje, a co z rodzicami? Czy rodzice naprawdę rozmawiają z dziećmi o seksualności? Kiedy? Jak? Przecież wiem, że jak się żyje z dzieciakiem na co dzień, pracuje, prowadzi dom, albo firmę, to tego czasu na gadanie jest niewiele, a jak się gada, to na ogół NIE o seksie. Bo są ważniejsze rzeczy do ustalenia, bo to przecież jeszcze dzieciątko jest, moje maleńkie, co prawda już o pół głowy wyższe ode mnie, ale moje. Dziewczynę ma, no to pewnie się za rękę trzyma, albo całuje może co najwyżej, bo ja w jego wieku…

Naprawdę sporo rozmawiam na różne tematy z synem, ale o seksie bardzo mało gadamy, choćby z tego powodu, że nie taki kontekst pomiędzy nami nie powstaje, to raz, a dwa, synek jak każdy normalny nastolatek, nawet na słowo “całować się” dostaje rumieńców i ucieka, albo zaczyna wytaczać paragrafy na temat swoich praw do zachowania tajemnicy w sferze intymnej. Jaki procent rodziców tak naprawdę rozmawia z dziećmi o seksie w wystarczającym i wyczerpującym stopniu?

Pomijam oczywiście pogadanki w stylu “seks jest zły, nie wolno ci”. Seks jest dobry i ja w to głęboko wierzę. Seks z miłości jest podstawowym elementem zbudowania najpiękniejszych relacji z partnerem. Ale trzeba rozumieć swoje ciało.

Mówię tu o normalnej, zdrowej, otwartej edukacji erotycznej, która przygotuje młodego człowieka do spełnionego, szczęśliwego, zdrowego życia, do czerpania radości z niego, do poznania swoich potrzeb, temperamentu, ciała, do zbudowania głębokich intymnie związków z przyszłymi partnerami. Mówię o rozróżnieniu pomiędzy seksem bez uczuć a seksem w spełnionej miłości.

Dlatego tak strasznie mnie wkurza brak prawidłowej edukacji seksualnej w szkole. To krzywda, za jaką będą cierpieć nasze dzieci.

Około 14 roku życia swojego dziecka stwierdziłam więc, że niczego po szkole spodziewać się już nie mogę i czas zacząć edukować mojego nastolatka samodzielnie. Był to wiek, w którym nadal twierdził, że “baby są głupie”, ale jakoś coraz intensywniej się przy tym czerwieniąc.

Tylko jak delikatnemu dojrzewającemu chłopakowi wytłumaczyć różnice pomiędzy seksem a erotyką, pomiędzy pornografią a intymnością?

Uciekłam się tradycyjnie już do kina. Wrzuciliśmy erotykę w stylu klasycznym, jak na przykład Dirty Dancing. Podczas “scen” wyjaśniłam mu różnicę między podejściem do nagości w starym kinie (jeszcze coś by trzeba było wymyślić na czarno-białą erę sprzed rewolucji seksualnej) i tło obyczajowe lat 60.

Był wstrząśnięty informacją, że nie zawsze można się było publicznie całować, albo choćby trzymać za ręce przed ślubem. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Baby – dziewczyna z dobrego domu (co to w ogóle znaczy?) – nie powinna wchodzić do strefy dla personelu i dlaczego nie powinna tańczyć czegoś innego niż fokstrot. No po prostu nie rozumiał, tak jak ja nie rozumiem o co chodzi, patrząc na pełne nienawiści wystąpienia przeciwników równości genderowej. Musiałam zatrzymywać film i wyjaśniać mu, dlaczego dziewczyna ukrywała się przed swoimi rodzicami.

Dotarło do mnie jak bardzo i jak trwale zmienił się świat w tych ostatnich latach, a przynajmniej od czasu, kiedy ja przeżywałam swoje pierwsze przygody miłosne. A co dopiero mówić o czasach sprzed rewolucji seksualnej i obyczajowej.

Przy okazji nadmieniłam mu również, że seks to nie tylko szybki numerek, ale cała strefa erotyczna i chyba zrobiło to wtedy na nim wystarczające wrażenie, żeby coś z tego zapamiętać na swoje dorosłe życie. Mam przynajmniej taką nadzieję, bo przecież nie życzę nikomu braku doznań erotycznych podczas seksu, a co dopiero własnemu synkowi…

Zdjęcie ukradzione z: http://www.soc.ucsb.edu/sexinfo/article/sex-education-within-schools

Zdjęcie ukradzione z: http://www.soc.ucsb.edu/sexinfo/article/sex-education-within-schools

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz