Nigdy, przenigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego oficjalne gazety pozwalają na nienawistne komentarze, uwłaczające godności innych. Nigdy nie byłam w stanie pojąć, jak możliwe jest to, żeby administracja dopuszczała do takich toksycznych wyziewów hejtu na swoich forach. Odkąd pojawił się internet, uważałam to za niegodne zachowanie ze strony nie tylko hejterów ale i administratorów i do tej pory nie zmieniłam zdania. A teraz patrzę na naszą polską złotą młodzież, przejawiającą nienawiść tak mocno, że zahejtowała na śmierć czternastoletniego dzieciaka, który ledwie ośmielił się modniej ubrać i nawet boję się pomyśleć, że to mogło być któreś z moich bliskich dzieci, moje dziecko. Po jednej lub po drugiej stronie, jako ofiara lub jako kat.
Co trzeba mieć w głowie, żeby patrząc na ładnego, zadbanego i pomysłowego chłopaca widzieć w nim “pedzia”? Ja patrzę i widzę zmarnowaną szansę dla Polski na sukces, sławę, na to by takie dziecko stało się gwiazdą, międzynarodowym projektantem mody, może modelem z najlepszych wybiegów i najdroższych reklam, oryginalnym artystą, albo po prostu udolnym biznesmenem. Tymczasem Dominik, bo tak miał na imię ten dzieciak ze zdjęcia, nie wyrośnie na nikogo. Nie zrobi nic dla naszego kraju. Niczego nie zaprojektuje, niczego nie wymyśli, nigdzie nie wyjedzie pokazać nas od lepszej strony. Dominik powiesił się na własnych sznurówkach, bo koledzy zahejtowali go na śmierć za jego odmienną zwyczajność.
Rany! Ludzie siedzą przed telewizorami i oglądają zagraniczne, amerykańskie show, programy, seriale i godzinami podziwiają, jak się tamte kraje rozwijają, jak się tam fajnie żyje, osiąga sukcesy. I co? zamiast naśladować – nienawidzą i zazdroszczą. Zamiast zmieniać siebie, starać się, dążyć do czegoś – hejtują. Zamiast stawiać na oryginalność, za wszelką cenę starają się pozostać równogłowymi baranami.
Najbardziej martwi mnie to, że mówimy nie o starych prawicowych konserwach, po których wiele nie można się spodziewać, lecz o naszych najmłodszych pokoleniach, o naszych własnych dzieciach! A już prawdziwe przerażenie ogarnia mnie, kiedy uświadamiam sobie, że Dominik powiesił się, bo… chodził w rurkach.
Mam siostrzeńców w tym wieku, którzy obsesyjnie boją się założyć rurek, żeby “nie wyglądać jak pedzie”. Moja bratanica robi świetne filmy na YouTuba i tak obsesyjnie boi się hejtu w realu, że zabroniła czegokolwiek udostępniać gdziekolwiek. Histerii dostaje na najmniejsze wspomnienie o tym, by przyznała się do własnej ogromnej pracy, jaką w te filmy wkłada, do naprawdę dużego talentu i świetnych efektów, z których wszyscy powinniśmy być dumni. A ona boi się właśnie tego – zawistnego hejtu. Podśmiewałam się z tego, ale już nigdy nie będę. Teraz jestem przerażona, bo któreś z nich, z moich własnych dzieciaków mogło być takim Dominikiem…
Jestem dorosła i wydaje mi się, że mam pojęcie o świecie, ale aż do teraz nie rozumiałam, co dzieje się z naszymi dziećmi. Pod jaką presją żyją i jak niesamowicie muszą być ostrożne w swoich działaniach. A my, my dorośli się na to po cichu godzimy! Czy to nie czas, żeby puknąć się w głowę?
Szczęśliwe dzieciństwo naszych dzieci? Chyba w naszych przedawnionych snach o Bambi…
Patrząc w te piękne zdjęcia Dominika, myślę sobie, jakie to szczęście, że moje dziecko mieszka w dużym mieście, w którym miałam możliwość wyboru szkoły i otoczenia dla niego, i jakie to szczęście, że nigdy nie zetknęło się taką falą przemocy i hejtu. Ale gdyby było inaczej? W Polsce co trzeci dzień zabija się jakiejś delikatne, wrażliwe dziecko, któremu nikt nie pomógł.
Co my wszyscy dorośli i niby odpowiedzialni robimy, przyzwalając w milczeniu na eskalację nienawiści – w mediach, w sieci, w życiu, w szkołach naszych dzieciaków? Co robimy godząc się na nienawistne komentarze, wypowiedzi, przytyki, osądy? Przyzwalając by nasze dzieci wyzywały się od pedziów i downów? Przytakując główką, kiedy media kogoś szkalują? Ciesząc się z polityków skaczących sobie do gardeł?
Przecież nienawiść nie powstaje w próżni. Ona się bierze z naszych serc, naprawdę. Z naszych osądów, z naszego krzywego oka, z zazdrości, ze zwykłego zaniechania, z każdej nie podjętej prób rozumienia innego człowieka. Z wypowiedzianych bezmyślnie niesprawiedliwych słów. Z pretensji wyrażonych do innych, z niechęci wzięcia odpowiedzialności za siebie, ze spychania na innych i z szukania winnych. Z nie akceptacji i przemocy względem odmienności i potrzeb drugiego człowieka, w tym homoseksualizmu. Z odwracania się plecami i nie reagowania, z przyzwolenia. I co z tego, gdyby ten chłopiec naprawdę był gejem?
Co z tego, skoro my, jako społeczność, całe społeczeństwo straciliśmy jednostkę, która mogła być po prostu dobrym człowiekiem. Mężem, partnerem, kolegą, ojcem, obywatelem. Ten chłopiec nie wyrośnie nawet na polskiego przykręcacza śrubek państwowych zakładach pracy, ani w fabryce z obcym kapitałem i trzeba go będzie zastąpić obcokrajowcem. To przecież jest NASZA wspólna strata. O jednego ciekawego chłopaka mniej na świecie. O całą bandę bezmyślnych wygranych prześladowców więcej.
Nie zgadzam się na taki świat, w którym człowiek nie może być sobą, bo zaleje go fala nienawiści. Nie zgadzam się na nienawiść i nie zgadzam się na ocenę, nie zgadzam się na dziwienie się, że mój kolega nie jest taki jak ja.
Ale tę niezgodę na świat naprawdę muszę zacząć od siebie. Czyli to ja nie mogę nienawidzić, to ja mam obowiązek kochać. To ja nie mogę oceniać, lecz starać się zrozumieć. Nie mogę się dziwić, lecz przyjmować do wiadomości. To ja muszę swoimi uczynkami i mową zaświadczać przykład swoim dzieciom i ich kolegom i kiedyś ich dzieciom. To wszystko zaczyna się ode mnie, od nas. To my i tylko my możemy coś zmienić, naprawić własną postawą i to zanim będzie za późno. Bez dawania dobrych przykładów, dzieci widzą tylko złe przykłady, sądząc, że to jest normalne, podczas gdy nie jest.
Co, gdyby TO było TWOJE dziecko? Albo TWÓJ brat, albo TWOJA siostra? Jesteś gotowy na taką stratę?