Miałam wczoraj dwie godziny do przeczekania między urzędem przy Mogilskim a spotkaniem ze znajomą, pomyślałam, że złapię jakąś sałatę po tej stronie miasta i podejdę do Rynku. Weszłam do Wesołej, w której byłam tylko raz przelotnie i krótko, żeby się bliżej temu miejscu przyjrzeć, i tak już zostałam.
Wcale nie planowałam pisania tej recenzji; wczoraj nawet aparatu nie chciało mi się wyciągać i ledwie zrobiłam parę foci instagramowych. Szczęśliwie mam nawyk robienia zdjęć “ku pamięci” w miejscach, do których wchodzę po raz pierwszy – było więc co wybrać z pierwszej wizyty. Dobrze, bo obudziłam się dziś, i to miejsce nadal we mnie pobrzmiewa.
Wesoła jest w stylu wszystkich nowoczesnych knajpek jedzeniowych – otwarta, jasna, z drewnem, jedzeniem na kontuarze, tablicą i cegłą na ścianach. Wszystko ma solidne, ale ani nie jest majstersztykiem designu, ani nie rozwala wybitnym menu. Ma za to to coś bardzo subtelnego, co powoduje, że czujesz się w tym miejscu naprawdę dobrze.
Zaczyna się oczywiście od widoku z drzwi – na wprost stoi witryna i prosta i czysta i dość starannie wyłożona (zwróćcie uwagę na rozsypane przy tarcie truskawkowej płatki migdałowe, zamiast zwykłych, niechlujnych okruchów). Raczej standardowe dla takich miejsc ciasta i tarty są całkiem ładne, a przynajmniej nie brzydkie. Mój wzrok, ile razy nie spojrzę, przyciągają słoje na własne lemoniady i zimne napoje, zwłaszcza takie z wrzuconymi do środka świeżymi, pobudzającymi ślinianki chabaziami.
Podoba mi się całkowicie osobne stanowisko pod kawy alternatywne, dobry wybór tych kaw, fajne lokalne działanie, promujące tylko polskie małe palarnie, kilka dostępnych metod parzenia i, co bardzo ważne, zajarana na kawy ekipa, która potrafi cię w odpowiedni sposób “zaopiekować”.
Ekipa w ogóle wydaje się być silną stroną tego miejsca. Oczywiście z autopsji wiem, że w każdej knajpie dzieją się rzeczy niewidoczne dla oka klienta, i wiem, że kiedy właściciel siedzi na sali, pracownicy są bardziej zmotywowani, jestem jednak przeczulona na fałsz, a tego fałszu pomiędzy wierszami nie wyczułam. Och, mogę się mylić, bo to raptem jedna i pół wizyty, ale jest jakiś powód ku temu, że siedzę od 7.30 rano i piszę co piszę.
Potem jest uczciwe wnętrze. Bez szpanu i zadęcia, proste w sprawdzonych rozwiązaniach, ale też zwyczajnie staranne i nie odbębnione najtańszym kosztem. Poza tym – pomyślane i wygodne i czuć w nim serce.
W pierwszej sali jest barowo, ładne drewniane wewnętrzne parapety do siedzenia przy oknach, szeregowe stoliki i kanapy wzdłuż głównej ściany, odsłonięty bar. Idealne miejsce do pracy z laptopem, albo na niezbyt zobowiązujące spotkanie biznesowe.
Wewnętrzna sala jest znacznie zaciszniejsza, niskie fotele, maniunie stoliczki, ledwie kilka miejsc do siedzenia i przytulna atmosfera, fajna na posiaduchy i randkę, oraz babskie chichoty. A to jeszcze nie koniec, bo częścią tej sali są bardzo sprytnie pomyślane szerokie schody, również idealne do siedzenia i gadania, już zupełnie nieoficjalnego, które dalej prowadzą na bardzo interesujące, zamknięte, ale nie ciasne podwórko!
Tutaj oczywiście ogródek, w którym niemal prosi się prywatna impreza, urodziny czy inne. Takie “miejsce dla przyjaciół”, tak się to czuje. W bonusie fajna, duża i czysta łazienka, w której znów nie czuć skąpych oszczędności.
Dalej idzie bardzo uczciwa jakość produktów, wciąż jeszcze dość charakterystyczna dla takiego nowoczesnego rodzaju knajpy. Nie wiem jak jest na co dzień, ale nie przyłapałam ich na niczym nieświeżym ani przywiędłym. Do tego ceny są naprawdę zacne!
Co więcej – zachwycił mnie chleb, a przecież po takich drobiazgach jak chleb, oliwa czy ocet balsamiczny poznać poziom produktów. Z tego powodu chleb próbuję zawsze, choć w zasadzie nie powinnam jeść glutenu. Objadłam skórkę, i od pierwszego niucha i pierwszego kęsa nie było wątpliwości, że jest świetny.
Powiedziałam to kelnerowi, a człowiek, który jako żywo wyglądał na właściciela, dopowiedział, że kupuje go z Liszek. Zapomniałam nazwę piekarni, ale mam nadzieję, że kojarzycie już jakość produktów z tamtej gminy, i że znany jest wam Koszyk Lisiecki bodaj z Targu Pietruszkowego, nie mówiąc o slow foodowych wędlinach od pana Staszka Mądrego.
Nie chciałam zawracać głowy owemu człowiekowi szczegółowymi pytaniami, choć wyglądał na bardzo otwartego, bo jako się rzekło, pisać recenzji nie planowałam, teraz jednak żałuję. Albo może nie, bo pewnie jeszcze będzie okazja.
Nie dowiedziałam się więc za wiele, ale wystarczy, że było mi tam dobrze. Często wpadam sama do knajp na obiad czy kawę, mało kiedy jednak zostaję tak długo. Zwykle zjem czy wypiję, uzupełnię instagram czy fejsa i lecę dalej.
Wczoraj padał letni deszcz, nie miałam ani laptopa ani książki, ani nic do roboty, ale wcale nie chciało mi się wychodzić. Nawet nie przyglądałam się zbyt intensywnie samej knajpie. Po prostu odpoczywałam i cieszyłam się pozytywnym miejscem. Znajoma, która w końcu do mnie dołączyła, też była zadowolona.
Tak sobie myślę, że tam się po prostu dobrze siedzi. Ani za głośno, ani za cicho, ani za wulgarnie, ani za skromnie, ani się nic nie narzuca, ani nie odrzuca. Jakoś tak. Środek i harmonia. Spokój, lecz nie gnuśność. Nie żeby można było od razu medytować, ale wystarczy, by miło spędzić czas. Idealne miejsc do pracy z książką lub tekstem. Albo takim powiedzmy blogiem.
PS. Przy Rakowickiej jest jeszcze ciekawe Ancho Cafe, dające dania wyłącznie z naturalnych, dobrych jakościowo produktów, których część posiada certyfikat bezglutenowy. W tym akurat miejscu warunki i zasady przygotowywania potraw bez glutenu są ściśle przestrzegane i nawet dla celiaków powinny być bezpieczne. Weganie też zawsze coś znajdą w wyraźnie oznakowanej karcie.
Warto zajrzeć na tę Rakowicką, choćby z ciekawości.