Życie w całości opiera się o wybory i ich konsekwencje. Konsekwencje mogą być pozytywne lub negatywne, i to one wskazują czy podjęliśmy słuszną decyzję. Jeśli podjęliśmy niesłuszną – warto wrócić do problemu i postawić sobie ponowne pytanie o jego genezę: w którym momencie i dlaczego moja decyzja była niewłaściwa, i jak powinna wyglądać, żeby sprawy przyniosły pozytywny skutek?
Problemy są dobre, bo są wskazówkami; namacalnie udowadniają, że w czymś się mylimy, w jakiś sposób błądzimy.
Tymczasem większość z nas wkłada ogromnie dużo wysiłku w to, by problem “zniknąć”. Najpierw go ignorować tak długo, jak się da, potem zamieść pod dywan i udawać, że nie istnieje, albo zabić fałszywym entuzjazmem. I żyć nagromadzonymi wokół niego złymi emocjami, zaklinając jednocześnie los, by “samo zniknęło”, by było jak się nam marzy.
Problemy niestety są jak nowotwory – tylko przyrastają i nawet spod perskiego latającego dywanu śmierdzą. Ileś tam można udawać, że ich nie ma, ale w końcu jak długo można chodzić po górze śmieci ukrytych pod dywanem? Na nieodpowiednim podłożu nawet najpiękniejsze dywany też w końcu zgniją.
Nie da się mieć emocje i nie mieć problemu. Emocje są po to, by z nimi pracować, problemy są po to, by je rozwiązywać.
Nie warto udawać, że jeśli nakłamiemy sobie odpowiednio dużo i mocno, to obudzimy się w bajkowej krainie. Gdybyśmy mieli się w takiej obudzić, stałoby się to już całe wieki temu, kiedy problemy były bardzo malutkie. Problemy to przecież emocje, które popchnęły nas do niewłaściwych wyborów, lub – co nawet częstsze – doprowadziły do wycofania się z podjęcia wyboru, do inercji i zgody przez zasiedzenie, albo wręcz na którymś etapie wydały się łatwiejszym wyjściem, strefą pozornego komfortu.
Sytuacja może być dowolna i dotyczyć wszystkiego, od rodziny i związku, przez status finansowy i społeczny, po psychiczny i emocjonalny komfort.
Bardzo często spotykam się z głęboko zakorzenioną wiarą, że “życie takie jest”, “ludzie tacy są”, “tak wszystko wygląda” – nie pięknie, lekko i szczęśliwie, lecz ciężko, w nerwach, negatywnych i wyniszczających emocjach, w codziennej walce i zawsze pod górkę. Wiele osób pozostaje w niedobrej i nieuczciwej dla siebie sytuacji, bo tak wydaje się im łatwiej, bo łudzą się i zadowalają namiastką tego, co mogłyby wewnętrznie osiągnąć, gdyby przepracowały problemy, własną niemoc, niechęć do odpowiedzialności za siebie, poczucie winy i lęki.
W dobie wszechobecnej świadomości siły kreacyjnej naszych serc i naszej woli, nie będę nikogo namawiać do uskuteczniania praw przyciągania czy motywacji, które – jeśli są błędnie rozumiane – utrzymują nas w stanie zastoju i wewnętrznej nieprawdy. Sama zresztą z powodu swojej intelektualnej natury, która każe mi zbadać każdy mechanizm i każdą przyczynę oraz nieprawidłowość, nie jestem w stanie bez pytania o cel i powód poddać się żadnemu prawu, ani zaufać żadnej religii.
Wierzę właściwie wyłącznie w rozwiązywanie problemów i szukanie ich przyczyn w sobie, nawet jeśli są wielowarstwowe i niezwykle skomplikowane. Biorę się za nie, kiedy tylko zaczynają się dziać, bez czekania aż się nawarstwią poza granice wytrzymałości. Chodzi o uporządkowanie uczuć w sercu.
Wiem to namacalnie i doświadczalnie, że czystą wolą i czystym sercem możemy odmieniać rzeczywistość (obejrzyj) i że prawo kreacji istnieje; wiem też jednak, że i w nim możemy równie dobrze pobłądzić. Sama dla siebie wybieram więc pracę na elementarnym poziomie – na poziomie swoich pojawiających się emocji i uczuć, które zdecydowałam się przepracować. Przede wszystkim dlatego, że nauczyłam się ufać sobie i ufam odczuciu dyskomfortu, który pojawia się przy każdej, a już na pewno większej nieprawidłowości, po której należy podjąć decyzję. Czy to w relacjach, czy w pracy, czy w stosunku innych do mnie i mnie samej do siebie.
To nie jest łatwa droga, nigdy nie była. Wymaga przede wszystkim bezwzględnej uczciwości ze sobą i z innymi. Wymaga przyznawania się do błędów i stawiania granic, oraz bardzo często narażania się na osąd otoczenia, które najczęściej woli zamiatać pod dywan, albo wierzy, że niczego zmienić się nie da, albo nie powinno (bo tak). Ale też wymaga traktowania równo i siebie i innych: czego wymagasz, to dawaj, co dajesz, to bierz.
Problemy wynikające z sytuacji konfliktowych i z emocji jakie się wtedy rodzą – jak na przykład złe traktowanie przez szefa lub partnera (śmieci), którzy zapewniają stabilność finansową (perski dywan) – dają odczucie zniewolenia i bezsilności, odbierają zdolność podejmowania decyzji. Może to być zresztą wiele innych sytuacji, np. pozostawanie w relacji z powodu poczucia odpowiedzialności za firmę lub związek czy dzieci. Albo tkwienie w firmie czy relacji, w którą włożyło się wiele wysiłku, ale nigdy nie uzyskało zwrotu w postaci finansowej lub uznania swoich racji. Albo przebywanie w toksycznych “przyjaźniach”, z powodu braku innych znajomości.
Wszystko to opiera się o zapętlające się emocje, a te najczęściej związane są z wewnętrznym strachem przed stratą. Trudne bywa właśnie to, że rozwiązywanie problemów zawsze wiąże się z podejmowaniem decyzji, a te mogą doprowadzić do “wyzerowania życia”, jak to nazywam.
Możemy stracić wiele lub wszystko, ale często strata bywa ogromnym zyskiem.
Strata zwykle jest tylko pozorna, bo nawet jeśli stracimy wszystko i wylądujemy na ulicy, zawsze i w każdym momencie możemy zacząć życie od nowa – lepiej i mądrzej. Naprawdę, wiem, bo sama trzykrotnie zaczynałam wszystko od nowa, choć oczywiście tylko pierwszy raz spędziłam półtora roku w skrajnej biedzie. Każdy kolejny raz, związany z wprowadzeniem radykalnych zmian po przejściowym okresie przynosił wyłącznie zysk, również w postaci rosnącego spokoju w sercu.
Bo każda trudna decyzja uczy nas, że trudne decyzje są konieczne. Wiążą się po prostu z braniem odpowiedzialności ZA SIEBIE w swoje ręce. Nie z odpowiedzialnością za innych, i nie ze zrzucaniem odpowiedzialności na innych. Każde życie jest jednostkowe i nikt go za nikogo nie przeżyje. Nawet posiadając dzieci, możemy podjąć decyzje prawdziwe, a nie pozorne. Decyzje oparte na prawdzie, a nie na ocenie społecznej i tradycyjnej, a zwłaszcza nie na poczuciu winy. Zdrowa, przyjazna relacja szczęśliwych rodziców, którzy się rozstali będzie dla dziecka o wiele bezpieczniejsza i korzystniejsza, niż zaplątana, unieszczęśliwiająca relacja rodziców wzajemnie się wyniszczających.
Zysk poznać po wewnętrznym uwolnieniu. Uwolnienie się od sytuacji konfliktowych i emocjonalnie wikłających stanowi sedno rozwiązania problemu. Trzeba stawiać tyle wewnętrznych pytań, ile będzie konieczne, i nie cofać się przed odpowiedziami, choćby miały nas doprowadzić do bardzo bolesnych, lecz jakże prostych odkryć – w tej relacji nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy kochani. W tej pracy nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy szanowani. Ta znajomość nie jest dla nas zdrowa, tamta nie przynosi żadnych wyższych korzyści, wprost przeciwnie, ściąga nas w toksyczny dół…
Podstawową pracą do wykonania będzie więc odzyskanie wiary w siebie, odzyskanie szacunku do siebie i miłości do siebie. To ich poziom jako jedyny przekłada się na jakość i poziom naszego życia. W ogóle nie chodzi o to, byśmy zmusili otoczenie, które nas nie kocha, nie szanuje i nie ceni do tego, by zaczęło kochać, szanować i cenić. Boimy się prawdy, bo boimy się samotności i odrzucenia, ale przyznanie się do prawdy nigdy nie doprowadza do sytuacji gorszej niż ta, w której się znaleźliśmy. Jedyne, co możemy odkryć, to to, co i tak już wiemy – jesteśmy niekochani, niedocenieni i nieszanowani, nie rozwijamy się, nie mamy wsparcia, nie idziemy do przodu. Kwestia przyznania się do tego przed sobą i powiedzenia prawdy głośno otwiera nowe możliwości – mamy wybór pozostać, lub iść dalej.
W życiu musimy zmierzyć się sami ze sobą, z prawdą o sobie. Musimy wyjść na spotkanie siebie, poznać siebie, rozpoznać problemy i podjąć decyzje. Tylko tak będziemy w stanie siebie prawdziwego zaakceptować i pokochać.
Brzmi to już niemal banalnie, ale naprawdę warto rozwiązać swoje najtrudniejsze problemy, bo dopóki wierzymy, że jesteśmy źle traktowani i walczymy o uzyskanie swojego – świat będzie polem walki i odbiciem tego, co nosimy w środku.
Pokochać i uszanować siebie zawsze jednak znaczy być uczciwym ze sobą, co oznacza nie kłamanie i nie oszukiwanie sobie ani innych. Zysk polega na uwolnieniu się od kłamstwa, przede wszystkim własnego, czegokolwiek by nie dotyczyło.