Renata Rusnak
  • STRONA GŁÓWNA
  • KULTURA
    • Ludzie
    • Podróże
    • Recenzje
    • Krótko
  • ROZWÓJ
    • Dylematy
    • Ekologia
    • Edukacja
    • Świadomość
  • ODŻYWIANIE
    • Miejsca
    • Produkty
    • Przepisy
    • Zdrowie
  • KSIĄŻKA
  • KIM JESTEM
  • KONTAKT

Renata Rusnak

  • STRONA GŁÓWNA
  • KULTURA
    • Ludzie
    • Podróże
    • Recenzje
    • Krótko
  • ROZWÓJ
    • Dylematy
    • Ekologia
    • Edukacja
    • Świadomość
  • ODŻYWIANIE
    • Miejsca
    • Produkty
    • Przepisy
    • Zdrowie
  • KSIĄŻKA
  • KIM JESTEM
  • KONTAKT
LudzieProdukty

Nostalgia za dzieciństwem, biblioteka i Amarone

written by Renata Rusnak 15 maja 2013

Udało mi się ogarnąć balkon po zimie (hurra!) i pokój, w którym od paru dni walczyłam z biblioteką. Niesamowite uczucie, kiedy się człowiek wreszcie decyduje na wyrzucenie 1/3 swoich książek z całkiem innego etapu życia, które do niego już nie przynależy. Uczucie, związane z uwolnieniem się od nigdy nie dokończonego doktoratu, który – spakowany w odpowiednie teczki i rządki tematycznie i elegancko posegregowanych książek – gryzł sumienie swoim „tak niewiele brakuje”. Zapewne kwestia symboli i podświadomości, ale przy okazji również emocjonalna wycieczka. Kto by przypuszczał, że w takiej chwili uwolni się nostalgia za dzieciństwem?

Regał i książki

Siedem lat po ostatniej przeprowadzce, kiedy zamiast wyrzucić część zbioru na podwórze, podpalić wysoki ogień i zatańczyć taniec wolności, zabrałam ze sobą i te książki i te teczki i specjalnie dla mnie zaprojektowany przez Damiana Rożynka dwuczęściowy regał, który tak świetnie pasował do poprzedniego mieszkania, a stał się zbyt wielkim, zbyt przytłaczającym i narzucającym swój charakter gratem w moim nowym lecz mniejszym pokoju bibliotecznym – stało się.

Nie, nie, niczego nie spaliłam – podzieliłam tylko dorobek ludzkości na dwie biblioteki publiczne i kilku znajomych i rozmontowałam połowę regału (nie pytajcie jak upchnęłam książki na ocalałej połowie, bo było to wszerz i wzdłuż), zaś wyparte do podświadomości (czyli na najniższą półkę) teczki z rozczłonkowanym doktoratem, zastąpione zostały całkiem nowymi, zupełnie zbędnymi i nieposegregowanymi papierami, które od teraz swobodnie mogą zaśmiecić mi sumienie sprawami „na potem”…

Wino i film

Kiedy więc trzeciego dnia oczom moim ukazał się utęskniony widok rozległej przestrzeni odnowionego pokoju, opróżnionego z poczucia winy i otwartego na całkiem nowe perspektywy, postanowiłam odpowiednio uczcić ten wysiłek, otwierając butelkę Amarone Roncolato.

Do tego wyjęłam sycylijską oliwę, którą przywiozłam z Verony z tegorocznego Vinitaly, a która pachnie jak świeżo koszona łąka i smakuje jak ósmy cud świata i ponoć wkrótce pojawi się w ofercie Vintage. Przygotowałam też przyschnięty chlebek glutenowy, którego nie wolno mi jeść, a co. Musicie mi wybaczyć też tę pietruszkę do oliwy, ale w moim stylu odżywiania dzień bez pęczka naci jest dniem straconym. Ba, wyjęłam nawet “Różę” Smarzowskiego, by – korzystając z chwilowego, mam nadzieję, braku słonka prosto w oczy, obejrzeć swój pierwszy w tym roku film na balkonie.

“Róża” oczywiście słabą pociechę przynosi i w nastrój przedni nie wprawia, jest jednak bardzo interesującym filmem, który wciągnął mnie swoją wstrzemięźliwą brutalnością, przekazaną bardziej emocjami i wydźwiękiem niż bezpośrednimi scenami.

Usadowiłam się więc wygodnie na świeżo odgruzowanym balkonie, otworzyłam Amarone z selekcji Basi Lejkowskiej, włączyłam film i przez kolejne dwie godziny powolnego sączenia kieliszka usiłowałam rozwiązać niezłą zagwozdkę kryminalną, bynajmniej nie związaną z „Różą”, w której wszystkie odpowiedzi, choć subtelne, nasuwają się same.

Nostalgia za dzieciństwem w drewnianym domu zaklęta w butelce Amarone...

Nostalgia za dzieciństwem w drewnianym domu zaklęta w butelce Amarone…

Wino i nostalgia za dzieciństwem

Każde siąpnięcie wprawiało mnie w kolejne, rosnące stopnie osłupienia, podczas których usiłowałam sobie przypomnieć, co to za smak, ewidentnie znany z dzieciństwa, tak nieuchwytnie kołacze mi się po głowie.

Tytoń. Ale nie tabaka dziadka. Dobrze, ale tak aromatyczny tytoń znam z późniejszych okresów życia, a tutaj chodzi o coś z dzieciństwa.

Dziadek tak, ale nie bezpośrednio.

Wciągam w siebie wyraziste, dojrzałe w środku lata owoce, sycę się nimi. W pierwszej kolejności staje mi przed oczami nasza dzika czereśnia, rosnąca na pierwszej „grapie” za oknem. Grapami nazywa się w Gorcach lekkie wzgórza, które na szczycie pochylają się w łąki i pola orne. Na miedzy pomiędzy naszą grapą a polem sąsiada, który co roku miał nowego źrebaka, pomiędzy olszyną i tak zwanymi koziedrzystami, rodzajem dzikich pierwiosnków, rosła Ona – nasza główna dostarczycielka słodyczy w czasach komuny – Dzika Czereśnia, potężne, dominujące drzewo-przywódca, w której górnych gałęziach przy ogromnym wysiłku można było upolować słodycz tak dojrzałego owocu, że nie chciało się go przełykać, tylko międlić i międlić w ustach, aż zostawały tylko pestki, całkowicie już białe i pozbawione smaku…

Ale to nie ten głęboki, kojący, owocowy posmak wywołuje u mnie ochotę przetrzymywania wina w ustach, aż nazbiera mi się tyle śliny, bym była zmuszona przełknąć…

Szukam w pamięci, jak w pożółkłych książkach – nasz pierwszy drewniany dom, w którym spędziłam 14 czy 15 lat.

Nic, co w ogrodzie, nic co w polu.

Coś w ścianach.

Dziadek, ale to nie zapach dziadka. Coś tak dobrze znanego, ciepłego, ale do cholery co?

Nie drewno, nie słomiane szycie między sfalami (to te drewniane bale, z których budowało się domy). Nie zapach tartaku dziadka, który jednoznacznie kojarzy mi się z domem.

Coś podobnego do trocin.

Zbutwiałe trociny?

Lekko wilgotne?

Nie, nadal nie to.

Też nie zapach spod tartaku, gdzie całymi dniami leżeliśmy pod turbiną wodną, podglądając życie raków…

Boże, dwie godziny, i nagle JEST!

To przecież zapach starych, wysuszonych trocin, ocieplających strych drewnianego domu!

W dodatku zapach absolutnie zamknięty w smaku… W nosie w życiu bym go nie zidentyfikowała. Jakim cudem w moim mózgu zapach starego strychu połączył się ze smakiem Amarone od Roncolato? Czyżbym zjadła trochę takich trocin podczas nieskończonych utarczek z rodzeństwem i kuzynami któregoś letniego dnia, kiedy wdrapując się po sfalach, wciskaliśmy się we właz na strych, by buszować pod rozpalonym blaszanym dachem? Zawsze zrywaliśmy cięgi za trociny w domu i w ubraniach – i za te spod strychu i te z tartaku i te spod turbiny…

Przyjemne, bogate, budzące wyobraźnię wino, tylko film do niego wybierzcie inny. Najlepiej pięknie nostalgiczny, bo kto wie, jakie smaki i zapachy obudzi w każdym innym, kto akurat nie doświadczył przesuszonych rozgrzanych trocin spod blaszanego dachu na drewnianym domu…

filmwąchaniewino
0 komentarz
0
Facebook Twitter Google + Pinterest
Renata Rusnak

poprzednie posty
Prosty przepis na potrawkę z shitake
następny post
Koci Skok i Psie Wzgórze, wina Leopolda Uibela

Może Cię zainteresować

Lipowa 6F i kaukaski grill Pavla Portoyana

16 marca 2015

Ten moment, kiedy na mój talerz trafia wszystko...

2 czerwca 2014

Fajny sklep organiczny na Kalwaryjskiej Rzeżucha

3 lutego 2014

Gorce, bacówki i piece kaflowe z blachą

9 maja 2016

Koty i kleszcze oraz kto do kogo ma...

1 maja 2014

Uwielbiam targi (szaleni hodowcy dyni)

28 października 2013

Skórka pomarańczy i kasza jaglana z brokułami

30 grudnia 2013

Ile wydam na jedzenie ekologiczne i slowfoodowe

27 listopada 2014

Slow to mój wybór. Wywiad dla Porcji Smaku

23 marca 2015

Kinokawiarnia Kika. Pochwała życia miejskiego

27 lutego 2015

Napisz komentarz Usuń odpowiedź

MOJA KSIĄŻKA

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ

O MNIE

O MNIE

Renata Rusnak

rocznik 1974, blogerka, pisarka, tłumaczka literatury ukraińskiej. Inicjatorka wydarzeń kulturalnych i kulinarnych, propaguje samorozwój, świadome życie i odpowiedzialne wybory.

WIĘCEJ

Subskrybuj

Facebook Twitter Instagram

Instagram

No images found!
Try some other hashtag or username
Footer Logo

renatarusnak.com 2017

  • KSIĄŻKA
  • AUTORKA
  • RECENZJE
  • BLOG
  • KONTAKT
  • MEDIA
  • ZAMÓW