Nie wiem, czy po wydarzeniach w lutym 2014 na Ukrainie mogło stać się coś lepszego, niż zajęcie przez opozycjonistów podkijowskiej posiadłości zdymisjonowanego prezydenta. Nie dlatego, żeby stan tej posiadłości radykalnie zmienił sytuację polityczną w państwie, ale dlatego, że kompromituje on całą tę “elitę” buraczanej władzy. Niezależnie od tego, ile przez lata przeciekało na zewnątrz, nie mieliśmy świadomości prawdziwej skali funkcjonowania tych postsowieckich nuworyszy.
A należy przyjąć, że Janukowycz nie jest tu jakimś wyjątkiem.
Od lat z pewną fascynacją śledzę opowieści o ukraińskich oligarchach. Pierwszy raz coś podobnego usłyszałam gdzieś w 1996 – znajoma opowiadała o lokalnym kacyku, który posiadał – w znaczeniu dosłownym – kilka wsi, łącznie w ich ludnością.
Nie w sposób feudalny, ale władał życiem tych ludzi w prosty sposób – dawał im lub odbierał pracę, szanse na edukację dla dzieci, opiekę medyczną, przynależność społeczną. Po prostu wybudował wszystko – szpital, szkołę, cerkiew, drogi i dawne kołchozy i zatrudniał prawie każdego, kto godził się z jego lokalna władzą. Państwo w państwie. Jeśli się spijał, a ktoś mu podpadł, wyciągał broń i przeżył ten, kto miał długie nogi. O bezkarnym strzelaniu do ludzi zresztą słyszałam wiele razy i z różnych źródeł.
Słyszałam też wielokrotnie o przejmowanych majątkach. Słyszałam o tych tysiącach przypadków, kiedy na dobrze prosperujące firmy nasyłane były służby skarbowe, celne, albo kryminalne. Słyszałam o setkach osób, które tracąc majątek życia, odbierały sobie to życie. Słyszałam o blokowanych na każdym kroku inicjatywach biznesowych. Słyszałam o zwykłych ludziach, których jedynym ratunkiem była ucieczka z kraju.
Wszystko w majestacie prawa, często rękami syna Janukowycza.
Zapytałam Wołodię, nieznajomego Ukraińca, który przygarnął mnie na dobę w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku, jak to się stało że będąc ledwie od kilkunastu lat w Stanach posiada sześciorodzinny budynek w dobrej dzielnicy Nowego Jorku i kilka hektarów lasu z willą przy granicy parku w Catskill?
Wiesz, ja pracuję, odpowiedział. Bardzo dużo pracuję w budowlance i wszystko co zarobię inwestuję dalej. Zawsze mam szczęście poznawać dobrych ludzi, kupiłem i jeden dom i drugi bardzo atrakcyjnie, sam wyremontowałem, jest z czego żyć, ale pracuję dalej, sobota, niedziela, święta jak trzeba. Nigdy nie mówię, że czegoś nie da się zrobić, tylko pytam na kiedy. Nie mógłbym nie pracować, bo co robić z życiem? Na Ukrainie też pracowałem. Takich jak ja było wielu. Zakładaliśmy biznesy, handlowali, w latach 90. to zaczynało kwitnąć. Potem musieliśmy uciekać, albo wsadzali nas do więzienia. Ja uciekłem w ostatniej chwili tylko dlatego, że jeden z oficerów milicji miał u mnie dług wdzięczności. Zadzwonił: Wołodia, jadą po ciebie. Wszystko zostawiłem i wsiadłem w najbliższy samolot…
Takich przedsiębiorczych i pracowitych ludzi jest tam wielu. Gdyby nie byli stale szykanowani i blokowani, sami z czasem postawiliby tę gospodarkę na nogi. To przecież praca tych najzwyklejszych ludzi w ogóle jakkolwiek popycha kraj do przodu. Kacykowie budują swoje państwa w państwie, grabiąc i niszcząc wszystko, co leży poza ich krótkowzrocznym, pazernym i prymitywnym postrzeganiem świata.
Pisze Prochaśko w książce, którą już tej wiosny wypuści Czarne, o tym, że dostał propozycję od jednej z kobiet oligarchó na “wyciągnięcie go z getta”. Kobieta polubiła szczerego pisarza i dziennikarza, ulitowała się nad jego losem i talentem – jak on mógł żyć w warunkach getta?
Taras nazwał to olśnieniem – zrozumiał, że dla tych ludzi, mieszkających w swoich odizolowanych magnackich posiadłościach, wszystko, co poza płotem to getto. Przeciętny mieszkaniec tego kraju jest nie więcej niż bambusem, z którym można zrobić, co się podoba, z całą pewnością jednak nie trzeba respektować jego praw. Jakie prawa w getcie?…
Czy Ukraińcy ” z getta” wreszcie powiedzą dość? Czy Białorusini powiedzą dość? Czy Rosjanie powiedzą dość?…
Wygrana na Majdanie to to, co ci ludzie mają wreszcie szansę zobaczyć na własne oczy w porzuconych posiadłościach. To ich ciężka praca. To życia ich rodzin, in emerytury, ich ubezpieczenia. To fakt, że wszyscy pracują nie dla swojego wspólnego dobra, lecz dla dobra bandy u żłobu. Dosłownej bandy i u dosłownego żłobu.