Kiedy mój syn skończył osiem lat i dojrzał do podróży, spakowałam nas w 2005 roku ze znajomymi na plażę do Bułgarii. Plażowanie to nie jest stan naturalny dla Renaty; mentalne odleżyny pojawiły mi się już drugiego, czy trzeciego dnia. Sytuację ratowały wycieczki do okolicznych miejscowości, Warny, Nesebaru, Pobitich Kamani, ale i tak najciekawsza okazała się pełna folkloru bułgarska wycieczka do Istambułu.
Bułgarska wycieczka
W Obzorze, gdzie stacjonowaliśmy, biura turystyczne organizowały “wycieczki” do Istambułu. Ratując się przed zupełnym odparowaniem wody z mózgu i zapiaskowaniem jego komórek, zapisałam siebie i synka na taką jednodniową podróż.
Istambuł okazał się cudny, choć na bułgarską wycieczkę nigdy więcej nie dam się nabrać. Program na pierwszy rzut oka wyglądał jako tako, cały wyjazd jednak dedykowany był dla mieszkańców Dawnego Sojuzu i Bratnich Narodów, oblegających bułgarskie plaże, i jeżdżących do Turcji na zakupy i na handel.
Zwiedziliśmy Błękitny Meczet (chyba był za darmo), ale Hagię Sofię zobaczyliśmy już tylko z daleka (nasza gadatliwa przewodniczka przyznała się później, że nigdy nie była w Sofii w środku!). Zostaliśmy następnie przewiezieni przez most na Bosforze “do Azji”.
“W Azji” pobyliśmy jakieś dwadzieścia minut.
Tyle było czasu, by popatrzeć na europejską część miasta z tarasu jakiejś kafejki na wzgórzu, gdzie za ciastko, sok, kawę i lody zapłaciłam wtedy 20$ – wszystko bardzo smaczne i z cudownym widokiem na Bosfor! Wtedy zostaliśmy przewiezieni wzdłuż starych murów “Fabryki skór” – co oznaczało atrakcyjny dla 95% właściwych wycieczkowiczów shopping w sklepach z wyrobami skórzanymi. Och, co za gratka za to dla tych 5% prawdziwych turystów!
Potem szybki obiad i rejs po Bosforze – zdecydowaliśmy z synkiem zostać na lądzie i choć trochę połazić po mieście. Według programu o 18 czekała nas do wyboru wyprawa do lokalnego Disneylandu lub sąsiadującego z nim hipermarketu Migros…
Opcji na pozostanie w mieście nie było, bo Migros leżał na samych obrzeżach, półtora godziny od centrum. Pojechać do Turcji na dobę i trzy godziny spędzić w hipermarkecie! To trzeba przeżyć samemu…
Za to Istambuł – cudowny. W ciągu tych trzech czy czterech godzin, podczas których przeszwędaliśmy się z synkiem pomiędzy Grand Bazarem a nabrzeżną Bosforu, zdążyłam się w nim zakochać.
Ach, te maniunie uliczki Grand Bazaru w górę, w dół, w górę, w dół, skręty, stoiska, sklepiki, ten harmider, ci mówiący we wszystkich językach świata Turcy, którzy sprzedaliby ci własną matkę, ani byś się nie obejrzał, wszystkie te bezużyteczne i urokliwe duperelki w sklepikach, okienka pod dachem, malowidła na ścianach, pnąca się wszędzie winorośl… Arka pobizantyjskiego kiczu i świecidełek.
Tuż po przygodach z sikaniem mojego synka w kawiarni na cmentarzu ruszyliśmy w stronę pałacu Topkapi, obchodząc go uliczkami na tyłach Błękitnego Meczetu.
Urokliwy Istambuł
Ta część miasta okazała się niebywale urokliwa. Biedna, ale cudowna. Tyle pięknych obrazków widziałam – jakieś małe dziewczynki z rozwianym włosem i czymś słodkim w rękach, brudni chłopcy, albo bawiący się, albo bijący z dziewczynkami, stare kobiety i starzy mężczyźni siedzący na schodach starożytnych budynków, bezpośrednio na zakurzonych pyłem ulicach…
No i oczywiście same budynki. Nie spotkałam wcześniej takiego przerastania starego w nowe i zjadania nowego starym. Zupełnie niewiarygodne. Wiele lat później, a wciąż nie mogę zapomnieć widoku starożytnych potężnych murów, w które dosłownie powrastały kolejne nadbudowy, niektóre całkiem świeże, niektóre dotknięte zębem czasu. Piętnaście czy szesnaście stuleci od pierwszej większej rozbudowy, która przeprowadziła to miasto przez czasy potęgi i świetności, a resztki mocy, oddziałującej na pół świata bizantyjskiej kultury kupieckiej wciąż czuć w tych murach.
Chcieliśmy wydostać się wreszcie z tego labiryntu do brzegu i nie mogliśmy zaleźć wyjścia, trzykrotnie przechodząc przez jedną i tę samą, fatalnie oznakowaną na mapie, ale niesamowicie urokliwą uliczkę, z opuszczonym, niewiarygodnie pięknym budynkiem, na którego schodach raz siedziała dziewczynka, raz nikt, a raz stara kobieta.
Ludzie, których mijaliśmy za pierwszym razem, uśmiechali się, za drugim, pozdrawiali nas przyjaźnie, a za trzecim witali jak starych znajomych. Kiedy się wreszcie udało, widok na cieśninę prawie zaparł mi dech w piersiach, jednak stojące czy przesiadujące wzdłuż całej nabrzeżnej bez wyraźnego celu bardzo liczne grupki mężczyzn i chłopców, patrzące na mnie z niejakim zdumieniem, niekiedy lekkim wilkiem, odbierały nieco swobodę wędrowania. Dopiero po czasie zorientowałam się, że nie było tam ani jednej kobiety.
Przeszliśmy wreszcie wzdłuż całych murów Topkapi, absolutnie nie spodziewając się, że są TAK długie! Zanim dotarliśmy do końca, już trzeba było wracać. Miałam nadzieję poplątać się nieco po drugiej stronie Sofii, ale czas nie pozwolił.
Wrócę tu…
Szybkość, napięcie, nieład, i egzotyczność w jakich przebiegała bułgarska wycieczka zaczarowały mi Istambuł. Dwie noce w autobusie, absurdalne stanie na dziwnej bułgarsko-tureckiej granicy, przewodniczka, żywcem wyjęta z sowieckich czasów. Najważniejsze dla niej okazały się opowieści o cenach rezydencji po drugiej stronie Bosforu i to, że mieliśmy okazję zrobić klocka i siku w pięciogwiazdkowym hotelu w Stambule, gdzie sztućce były ze złota. Przesiedliśmy się pod nim z bułgarskiego autokaru do bardziej luksusowego tureckiego. Wyobrażacie sobie prawdziwych gości hotelu, którzy przyglądali się wycieczce obdartusów, korzystającej z toalet w holu po nocy spędzonej w autobusie? Również to, ile pieniędzy wpływa do tureckiego rządu za sam przejazd przez most na Bosforze, i w końcu ile można stargować z Turków na bazarze.
Zaczarowały mi czas i wszystko co widziałam na maluśkich, krzywiuśkich, poprzerastanych stuleciami uliczkach Stambułu tak, że w chwili, w której z niego wyjechałam, zaczęłam za nim tęsknić. Z czasem ta tęsknota przerodziła się w tak silną nostalgię, że Stambuł, tuż obok Nowego Jorku stał się moim numerem jeden ze wszystkich miast, które do tej pory widziałam na świecie.
Wrócę tu jeszcze, oj wrócę…
Kliknij, aby powiększyć galerię. Lajki z postów zostały na starym blogu, dlatego lajkuj śmiało.