Parę myśli o potrzebie władzy

written by Renata Rusnak 2 maja 2014

Taka się mała wymiana myśli pojawiła przy okazji bardzo interesującego artykułu w wyborczej o nierówności społecznej. Pieniądze są elementem władzy, to nie ulega wątpliwości. Kiedyś sporo się nad zagadnieniem władzy zastanawiałam, zresztą nadal jest to dla mnie bardzo ciekawe zjawisko.

Choroba na władzę nie jest fajna – pomijając oczywiste oczywistości, wiąże się również z tym, że człowiek ogarnięty manią władzy nie ma czasu ani możliwości skupienia się na sobie, zrobienia czegoś dla siebie.

Z jednej strony władca absolutny (mam tu na myśli nie tylko realnych monarchów, ale też domowych czy zawodowych, codziennych tyranów) pozornie robi wszystko dla siebie, zwłaszcza ten o zapędach egoistycznych, lecz jeśli spojrzymy na to z innej strony – władza jest skupieniem się na innych, nigdy na sobie. Można wiele osiągnąć operując władzą, zwłaszcza absolutną, lecz jak to wygląda wewnętrznie?

Posiadając władzę nieustannie myśli się o swoich rywalach, zagrożeniach płynących ze strony innych, podwładnych, opozycji, prawdziwych czy wyimaginowanych wrogów. Motywacją do działania zawsze są działania i zamierzenia innych, prawie nigdy zaś własne, płynące z wewnętrznej potrzeby. Władza opiera się na zagrożeniu i walce, walka jest skierowana przeciw innym lub w obronie siebie.

Jeśli jest się władcą doskonałym, który prowadzi swoje rządy “dla dobra innych” również myśli się o innych, o ich “dobru”, prawdziwym czy pozornym. Znowu jest walka o kogoś, o coś. Władca idealny tym bardziej myśli o innych, o swoich podwładnych, ich dobro jest na pierwszym miejscu, zawsze przed sobą samym.

Co zyskuje osoba pragnąca władzy i kontroli nad innymi? Co osiąga? Gdzie jest miejsce na wewnętrzny spokój, na odkrycie tego, czego się naprawdę poszukuje, potrzebuje? Demokracja liberalna, a zwłaszcza anarchizująca mówi, że potrzeby wszystkich są jednakowo ważne, ale równie ważne są odpowiedzialność i samodzielność. Nie potrzeba władcy tam, gdzie każdy naprawdę jest odpowiedzialny za siebie.

Moje myślenie nie bierze się z naiwnego przekonania, że każdy z natury jest dobry. Bierze się ono ze spostrzeżenia, że wszystko co jest w nas złe, ma początek w porównaniu siebie do innych, w pożądaniu czegoś, co posiadają inni, w ocenie siebie i innych. Jeśli zdobywamy się w końcu na wewnętrzne pogodzenie się ze sobą, zaakceptowanie siebie na wszystkich poziomach, przestajemy odczuwać potrzebę czynienia zła. A to dlatego, że zło względem siebie lub innych przestaje być potrzebne.

Jeśli wgłębimy się w siebie, w to jacy jesteśmy naprawdę, okazuje się, że mamy wszystko, czego nam potrzeba. Wszystkie cechy charakteru, wszystkie umiejętności, wszystkie talenty i to, co chcemy zdobyć, osiągnąć są wystarczające i dostępne. I nagle okaże się, że jeśli szukamy czegoś, czego w nas nie ma, to nie po to, by otrzymać coś, co jest nam prawdziwie potrzebne, lecz po to, by spełnić jakieś wyobrażenie o sobie – wyobrażenie, oparte o porównanie siebie z innymi. Nie ma potrzeby zagarnięcia czy zawładnięcia cudzym mieniem, wolą, cudzymi talentami, podporządkowania innych sobie, albo utrzymania kontroli nad ich potrzebami. Nie ma potrzeby wyrównywania i trzymania wiecznej straży przy innych tam, gdzie zaczyna się myśleć wyłącznie o prawdziwym sobie.

Uważam, że każdy z nas nosi w sobie potencjał doskonałości, czyli pełni, a to oznacza, że każdy z nas jeśli tylko wgłębi się w siebie samego, w swoje własne prawdziwe potrzeby, znajdzie tam czystość i prawość, bo względem siebie nie ma potrzeby być złym czy nieprawym. Nie będzie nosić w sobie żalu i złości na innych ten, kto nie będzie się kierował oceną, życzeniami czy wymogami lub presją innych, ani ten, kto w pełni zaakceptuje innych takimi, jacy są, lecz jednocześnie – co najważniejsze – zaakceptuje siebie.

Wszystko, co jest MI potrzebne JEST we mnie. Nie ma we mnie natomiast tego, czego potrzebują inni. Oni sami zaś nie powinni szukać w otoczeniu tego, co mają w sobie, ani tym bardziej próbować się porównać czy spełnić oczekiwania tego otoczenia. W tym sensie, chrześcijaństwo, buddyzm, czy inne religie, opierające się na służbie innym są raczej nietrafne. One bowiem oceniają innych jako niezdolnych do samodzielnego osiągnięcia wewnętrznej pełni, uczą, że tylko poprzez służbę lub branie na siebie cudzych obciążeń możliwy jest jakikolwiek rozwój.

Nie potrzebuję władzy, nie potrzebuję być podwładnym. Nie muszę mieć bosa, szefa, przełożonego, żeby poznać siebie i swoje potrzeby, to kim jestem, jaki jestem. Cała wiedza o mnie, zawiera się we mnie, trzeba tylko po nią sięgnąć, odkopać ją, odkurzyć. Przestać myśleć o innych, zacząć myśleć o sobie. Lecz żeby do tego doszło, muszę przestać sobie kłamać, przestać oszukiwać się, że jestem kim nie jestem, że potrzebuję czego nie potrzebuję, że osiągnę czego nie osiągnę. W świecie wewnętrznej harmonii liczy się tylko poznanie siebie prawdziwego, swojej prawdziwej duszy, prawdziwej natury. I życie z zgodzie z tym. Nic więcej.

Brian de Palma, Scarface, 1983, z sieci

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz