Kawy alternatywne, single kawowe, lokalne palarnie

written by Renata Rusnak 14 czerwca 2013

Będzie już z rok, odkąd – jeszcze w Papuamu – Marcin Makiato zaczął pracować nade mną w kwestii kaw. Nachodził się chłop trochę, przekonując mnie, że nie wystarczy mieć tylko certyfikowane organiczne kawy ze sprawiedliwego handlu, lecz jeszcze warto pomyśleć nad ich świeżością, sposobem wypalania i metodami parzenia. Jako miłośniczka kaw z tygielka, zetknęłam się już wcześniej z alternatywnymi sposobami parzenia, nigdy jednak nie miałam do czynienia z kawami wypalanymi tydzień, czy dwa przed parzeniem to tego z ostatnich zbiorów, choć pijałam już kawy jednorodne, pochodzące z jednej plantacji, bo takie najczęściej są kawy z certyfikatem fair trade. Nachodził się i nagadał i na niewiele by się to zdało, gdybym po prostu nie zaczęła tych kaw degustować. Jeden pokaz, drugi, siorbanie, wykład i oto jestem – cała oddana kawom jednorodnym, jednorocznym i świeżo palonym…

Bo że kawa kawie nierówna niby można się domyślać, wybierając między Tchibo, Jacobs a Lavazza i ustalając wewnętrzne limity godzenia się na odczucie ściągania w ustach, goryczy czy lekkiej stęchłości, o których sądzimy, że są smakiem kawy, zabijając je jednocześnie dużą ilością niestrawialnego dla organizmu mleka…

Przyroda na szczęście nie jest taka, jak nas do niej usiłuje przekonać przemysł spożywczy. Przyroda jest tak niebywale różnorodna, piękna i przede wszystkim w każdym zakątku świata różna by to, co w danym miejscu rośnie lub jest przez danych ludzi uprawiane, było absolutnie odmienne, różnorodne i bogate. Tak samo, jak marchewka z różnych stron Polski będzie smakować inaczej, jak inny będzie ziemniak z bogatej gleby od ziemniaka z gleby ubogiej, jak różnie potrafią smakować wina, tak samo inaczej smakują pestki kawy, nawet nie tylko z różnych regionów, ale i z samych plantacji na terenie danego regionu.

Jeśli jest coś dobrego w globalizacji, to jest to możliwość doświadczenia i przeżycia wielości i różnorodności istnienia na naszej planecie. Jeśli zaś jest w globalizacji coś złego, to jest to unifikacja wszelkich form życia, w którą jesteśmy w sprytny sposób wmanipulowywani przez wielkie koncerny.

Dlaczego do licha cały świat musi wyglądać i smakować jednakowo? Dlaczego lokalność nie może zostać zachowana na tyle mocno, byśmy z niej w globalny sposób mogli czerpać? Czy nie jesteśmy częścią swojej części świata? Czy nie pragniemy wzrastać, wzbogacać się, mądrzeć, dojrzewać, doświadczać, dowiadywać się? Dlaczego mamy pić wstrętne kawy czy wina, czy jeść pożywienie, rozprzestrzenianie po całym świecie przez duże korporacje, albo skąpych importerów, zamiast doznawać piękna i bogactwa Matki Natury?

Nie, nie ma co podnosić larum o niskie dochody i że kogoś nie stać. Stać, trzeba tylko zrobić listę priorytetów. Okaże się, że to, co globalnie tanie, jest tak podłej jakości, że trzeba tego 3x więcej do nasycenia się, zaś tego, co indywidualnie jakościowe, zużywa się 3x mniej. Nie jestem krezusem i nie zawsze wystarcza mi do pierwszego, ale sama decyduję o tym, co świadomie kupuję i jakiej to jest jakości. Wybieram jakość ponad ilość, wybieram mieć mniej lecz lepiej, bo lubię zaspokajać swoje realne potrzeby. To mi daje satysfakcję z życia, a jednocześnie powoduje, że sama chcę dawać, wytwarzać rzeczy o wysokiej jakości i że tej wysokiej jakości żądam od innych na co dzień. W ten właśnie sposób stwarzam lepszy, świadomy świat, z dala od korporacji, przemysłu, wyzysku, tanizny, oszukiwania i manipulacji. Decyduję o sobie indywidualnie, nie w stadzie.

Dlatego między innymi pijam dobre kawy, jakościowe, przyjemne wina i jadam organiczne, zdrowe jedzenie. Żeby żyć świadomie i nie być bezmyślnym konsumentem, który wcześniej czy później zasili globalny przemysł farmaceutyczny swoimi pieniędzmi…

kenia ngutu

I dlatego dziś, zamiast wykrzywiać buzię nad brązowym napojem, piję bardzo interesującą arabicę z Kenii, zbieraną ostatniej jesieni w spółdzielni Ngutu, obrabianą na mokro, wypalaną 21 maja tego roku na bardzo jasny kolor. Ten rodzaj wypalenia gwarantuje, że kawa zachowuje swoje owocowe (no przecież!) właściwości i w aromacie i w smaku. W mojej natychmiast rzucają się w nozdrza i na język wyraźne nuty porzeczek, jagód i czarnej herbaty… Do takiej kawy ani mleko, ani cukier nie są potrzebne. Wręcz wszystko popsują!

A na zdjęciu fantastycznie opracowany przez Wydawnictwo Mała Litera audiobook z jedną z najbardziej pozytywnych książek, z jakimi udało mi się zetknąć Życie przed sobą Emila Ajara, oraz kubeczek ręcznej roboty Andrzeja Mędrka.

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz