Luuubię targi… Zaraz, ale tak już chyba zaczynałam?
No tak. Ale co począć, kiedy za nami kolejna edycja moich ulubionych targów, czy może festiwalu kulinarnego? Muszę to przecież napisać – Najedzeni Fest w niedziałającym Hotelu Forum to fantastyczna inicjatywa.
Po pierwsze, dlatego że ma genialną, historyczną, klimatyczną miejscówkę (i niech mi marudy i hejterzy pokażą lepsze miejsce). Po drugie, dlatego że ściąga prawdziwe tłumy, po kilka tysięcy na każą edycję. Po trzecie, bo pomaga promować lokalne knajpy, producentów, blogi, inicjatywy, zorientowane na wprowadzanie na nasz dość opóźniony rynek gastronomiczny nowych trendów – dla mnie gratka, bo nowe trendy odchodzą od ciężkiego mięsnego jedzenia, zawsze więc znajdę tu coś dla siebie! Po czwarte, pozwala pokazać się z niestandardową działalnością, która nie wpisuje się w kanon gastronomiczny (nowinki i eksperymnety).
Po piąte, dlatego że jest organizowany przez właściwe osoby – przez dziewczyny, które od dłuższego czasu siedzą w samym środku kulinarnych wydarzeń, choć siedzą raczej po cichu i od kuchni.
Po szóste, bo takie imprezy niesamowicie integrują i wspierają oddolną inicjatywę oraz inspirują do rozwoju. Każdy, kto się regularnie wystawia, już pod koniec festiwalowego dnia zaczyna rozmyślać, co wystawi w kolejnej edycji, na bieżąco weryfikując potrzeby lokalnego rynku.
Po siódme, bo daje możliwość spędzenia paru godzin wśród przyjaciół, poznania nowych ludzi, pogadania, powymieniania się uwagami – czy to degustacyjnymi, czy zawodowymi. Pozwala spędzić czas rodzinnie, nawet z dzieciakami. Pozwala odkryć nowe knajpy i miejsca, na które ciężko trafić bez tego. Daje szansę dowiedzieć się, ile ciekawych rzeczy dzieje się mimo wszystko w mieście. I w ogóle jest fajną imprezką i kropka.
Choć żeby nie było za różowo powiem, że niepoważne w tym wszystkim są toalety. Klimę czy ziąb da się wytrzymać, ścisk stwarza klimat, ale brak ciepłej wody, papieru i ręczników, nie wspominając o osobnych toaletach dla wystawców na imprezie gastronomicznej to jest przegięcie w stylu średniowiecznym.
Uwielbiam atmosferę tego targo-festynu. Czuję bluesa i dreszczyk emocji, kiedy muszę przepychać się między tłumem i zastanawiać, czy uda mi się upolować coś pysznego. Lubię dopadać nowe, nieznane produkty, gadać z wystawcami, dopytywać się o szczegóły – zwłaszcza, że specyfika tego przedsięwzięcia skupia nie handlarzy, zorientowanych na kasę, a pasjonatów, którym się chce.
Czuję się w takim miejscu jak ryba w słodziutkiej i odpowiednio ciepłej wodzie. Może mamy to w podświadomości z dawnych czasów, a może skłonność do wypraw na targ w poszukiwaniu żywności jest nam jako gatunkowi przynależna?
Nasze babcie i nawet do pewnego stopnia jeszcze mamy, robiły zakupy na lokalnych jarmarkach. To przecież na tym polega dreszczyk emocji – wyjść z domu i coś DOSTAĆ. Coś ekstra, specjalnego, co da nam wewnętrzną satysfakcję. No bo sorry, nie mam żadnej radochy z wychodzenia z domu do sklepu, gdzie zawsze wszystko jest takie samo. Zero niespodzianek. To już wolę jak mój rolnik przyjeżdża do mnie z towarem, a ja nigdy nie wiem, co akurat mu wyrosło, a co się skończyło. Jest rozczarowanie i jest jakaś przyjemna niespodzianka. Zbieracze, kopacze, łowcy – oto nasze dziedzictwo ewolucyjne.
Nie kupowacze w hipermarketach. Życie nigdy nie powinno być nudne i pozbawione dreszczyku emocji. Przecież nawet moje tłuste, domowe koty ożywiają się, kiedy ukrywam im jedzenie po kątach, zamiast tylko wsypać o tej samej godzinie do tej samej miski…
[tube]http://www.youtube.com/watch?v=EErjJ6Izhhk[/tube]
Filmik młodego operatora z filmówki, Pitera Januszkiewicza, który został fanem naturalnego stylu odżywiania, zaraz jak tylko doświadczył różnicy w samopoczuciu po nim.
W Karnawałowej edycji Najedzeni Fest upolowałam:
- fantastycznie ciekawy sernik z koziego sera od Serów Łomnickich z gospodarstwa “Kozia Łąka”.
- boską tartę jaglano-migdałową z syropem malinowym bez glutenu z Vintage.
- młodego baristę Tomka Lejkowskiego (lat 16), który pierwszy raz wystartował z alternatywą kawową i konkurował z takimi masterami jak Maciek Megas i Marcin Makiato Wójciak.
- świetnej jakości ryby z Wodnych Ogrodów z Sierakowa, które właśnie otwarły swoją rybną knajpę na Ruczaju!
- Green Win, wegańskie jedzenie, które robi jedzenie prawie Plant Based (czyli takie, które promuję).
- bardzo fajne batony wegańskie bez sztucznych dodatków Zmiany Zmiany, wspierające Stowarzyszenie Otwarte Klatki.
- niesamowite oleje z awokado z Nowej Zelandii, Greencad.
- naturalne syropy smakowe do kaw i ciast Mount Caramel.
Wystawiały się też moje ulubione Kobiety i Wino, PAH, oraz wegańscy aktywiści. Dostałam do rąk też ulotkę Wawelskiej Kooperatywy Spożywczej. Oraz powymieniałam uściski i pozdrowienia z winami od Basia Lejkowska, Win-ko i Lipowa 6, z Twoim Kucharzem, tortillami Molino, Jadalnią, ww. chłopakami od kaw i oczywiście Organizatorkami! Oraz masą znajomych bliższych i dalszych. Kto jeszcze nie zaglądał na ten przyjemny jarmark jedzeniowy, niech to nadrobi przy najbliższej okazji. Już za kwartał wiosna! 🙂