Co mam powiedzieć? Że było bardzo dobrze? No było! Entuzjazm, jaki zapanował po wigilii blogerów na fejsie jest tego najlepszym dowodem. Impreza była tak dobrze zorganizowana, że szczerze podziwiam, bo jest co i jest za co.
Kto nie organizuje większych eventów, ten nie wie, ale ilość roboty, jaką dla pięciuset osób wykonały zaledwie trzy dziewczyny jest wprost niewyobrażalna. Szczególnie niewyobrażalne jest to, że salę dopięła właściwie sama jedna Bazylia. Salę, czyli tysiąc pięćset (dosłownie) ustaleń, telefonów, maili, grafików, dziesiątki osób, kilkudziesięciu podwykonawców, dostawców, panów od sprzętów, świateł, stołów – wszystkiego. Skoordynowanie takich działań wymaga szczególnych umiejętności i wielu by tutaj natychmiast poległo. A biorąc pod uwagę, że matka chrzestna wszystkich Blogowigilii, Ilona Patro do przedostatniego dnia była w Indiach, skąd załatwiała wszystkie sprawy i ustalenia, a potem prosto z samolotu przybiegła na Stadion Narodowy bez minuty snu, to już nie wiem, co powiedzieć… Szacun do ziemi.
Całe przedsięwzięcie to jest tak gigantyczna praca, że jak usłyszałam na jaką skalę to robią i w ile osób, złapałam się za głowę i wsiadłam dzień wcześniej w pociąg, “bo mogę się przydać”. Przydałam się i przydało się moje doświadczenie z prowadzenia knajpy i pracy w kuchni, bo byłam w stanie ugasić pożar na zapleczu – w ostatniej chwili okazało się, że blogerzy pierogi nie tylko mają ulepić, ale i je ugotować i podać. Logiczne w sumie, skoro plan zakładał integrację nad pracą, tylko jakoś to umknęło i choć nikt się nie domyśla, mogliśmy zostać bez pierogów, czyli głównego punktu wigilijnego menu. I tak by było, gdyby nie okazało się jak bardzo fajnymi i uczynnymi ludźmi są blogerzy!
Naprawdę zajęło to może trzy minuty, żeby zebrała się grupa osób gotowych zrezygnować z beztroskiej zabawy, udać do kuchni i przez dwie godziny mieszać w wielkich, gastronomicznych kotłach. W wyjściowych strojach. Ludzie byli tak skorzy do pomocy, że dostawa jedzenia do bufetów odbyła się prawie dobrze i tylko po większych falach głodomorów i łasuchów nie nadążaliśmy z uzupełnianiem podgrzewaczy. Na tych wszystkich poproszonych o pomoc, znalazło się ledwie paru marudnych i obrażonych, że w ogóle się czegoś od nich wymaga, ale złożę to na karb braku odpowiedniej komunikacji, wynikającej z emergency-pośpiechu.
Potem zresztą wystarczyło poprosić jednego fejmowego blogera, żeby znalazł pomocników i problemy rozwiązały się same. Taki Michał Górecki szedł do kuchni pomóc w roznoszeniu jedzenia jak diva operowa po czerwonym dywanie – paluszkiem tu, paluszkiem tam, a każdy wskazany przez niego kolega bloger biegł jak po nagrodę główną.
To było coś, co tym razem zwróciło moją szczególną uwagę – siła sprawcza tego środowiska. Kiedy w sobotę okazało się, że pół godziny przed imprezą nadal mamy surowe pierogi, Bazylii, Ilonie i Ewie wystarczyło raz powiedzieć, by zebrał się komplet ochotników. To naprawdę było poruszające, widzieć te ileś osób jak w swoich super wyjściowych strojach stają w kuchni nad śmierdzącymi parą garami do roboty.
Te dziewczyny na obcasach, w pięknych sukienkach, ślicznie umalowane, chłopaki w świątecznych top modnych sweterkach i marynarkach tak zgodnie i pogodnie kąpiących 2000 pierogów to był widok, który wrył mi się w pamięć i chyba długo tam zostanie. Nikt ich nie widział, nikt im fejmu nie przysporzył, foci nie robił. Oni tam stali i po prostu gotowali dla nas wszystkich. Tak samo zresztą było z moimi internetowymi przyjaciółmi z różnych części Polski, którzy przypadkiem w tym terminie spotkali się w Warszawie – jeden mój telefon z hasłem “potrzebna pomoc” i zamiast balować na mieście, stali parę godzin na bramce, obsługując kody z wejściówek i pomagając w kuchni przy roznoszeniu jedzenia. Za darmo i bez sławy, bo kto z was zwrócił na nich uwagę?
Uprzytomniłam sobie ważną rzecz – siła blogera polega na tym, że potrafi ona zmobilizować ludzi do działania. Na pewno każdy, kto zachęcał do akcji charytatywnych już nie raz zdziwił się tym, jak bardzo jego społeczność potrafi się zaangażować w pomoc dla potrzebujących, albo w jakąkolwiek akcję, wymagającą aktywności społecznej. Teraz rzucało się w oczy, że blogerzy to też po prostu aktywni ludzie, którym się chce pracować dla innych. Nie wspomnę już po raz enty naszych heroicznych organizatorek, zapracowujących się po łokcie pro publico bono dla swojej społeczności blogerskiej; po prostu ludzie, którzy przyszli na tę imprezę pokazali, że im się chce. Oddolna moc sprawcza blogosfery jest niesamowita i ani odrobinę nie zdziwi mnie, jeśli nowe elity, w tym polityczne zaczną wyrastać właśnie z tego środowiska.
Blogowigilia 2014 to dla mnie przede wszystkim zaprzeczenie negatywnego stereotypu blogera-egocentryka, zarozumiałego, rozpuszczonego celebryty, obrośniętego we własne piórka. Był to bardzo pozytywny czas wzajemnego wsparcia, pomocy, koleżeńskości, chęci dzielenia się i ochoty do przełamywania lodów i wspaniałej atmosfery. Pierogi z podgrzewaczy znikały w tak niesamowitym tempie, że biegając z nimi nie miałam czasu ani okazji zajrzeć w każdy kąt imprezy i przyglądnąć się bliżej pojedynczym uczestnikom, ale nie natknęłam się ani razu na nieprzyjemną społecznie sytuację. Jeśli wydarzyło się coś niefajnego, to nie wpłynęło to na całokształt imprezy.
Obserwowana na Blog Forum Gdańsk niepewność, sztywność, napięcie i zamknięcie osób, które muszą udowodnić, że zasługują na miano “wpływowego blogera” i na to, by zostać wybranym do chwalebnego grona, oraz muszą być w stałej gotowości, by nie zniszczyć swojego sieciowego wizerunku, tutaj zniknęła zupełnie. Ludzie byli po prostu sobą. Przyszli na imprezę, bo w odpowiednim momencie danego dnia o konkretnej godzinie wysłali zgłoszenie i cześć.
I tak sobie myślę, że to o to chodzi, żebyśmy wszyscy byli zwyczajnie sobą. Bo będąc sobą jesteśmy najfajniejsi. Skoro piszemy, blogujemy, skoro ludzie nam ufają i są skłonni zaangażować się w rozmaite działania, albo przynajmniej są w stanie przeczytać i przemyśleć coś, co może na nich wpłynąć, to znaczy, że jest dobrze. Wcale nie trzeba stawać na podium, bić się o te chwile mocy i chwały, udowadniać sobie i innym że nie wiadomo co. Może być po prostu miło i przyjaźnie, skoro okazuje się, że blogosfera naprawdę składa się z miłych i przyjaznych ludzi, tak bardzo skorych do pomocy i aktywności społecznej.
Mam takie ogólne przeczucie, że ta impreza była przełomowa dla funkcjonowania całej polskiej blogosfery. Wcale nie chcę, żeby to zabrzmiało jakoś górnolotnie czy zbyt patetycznie; uważam po prostu, że Blogowigilia 2014 przyniosła nowe standardy w funkcjonowaniu naszego środowiska. Pokazała, że można i że warto się przyjaźnić, wspierać, pomagać sobie i działać w zespole!
I pokazała, jak wielki tkwi w środowisku blogerskim potencjał. Który teraz trzeba umiejętnie rozwinąć i spożytkować, kierując swoją opiniotwórczość nie wyłącznie w stronę konsumpcji dóbr materialnych, ale też przede wszystkim w kierunku pewnych wartości społecznych, zachowań i odruchów ogólnoludzkich, odpowiedzialności za siebie nawzajem. Jakąś taką większą dojrzałość po prostu, poprzez internet również w życiu codziennym.
Trochę więcej zdjęć na fejsie tu. A tu coś, co drugi dzień mam w pętli <3