Zniknięcie grubej triumfatorki

written by Renata Rusnak 19 listopada 2013

Jakąś wiosną pewnego popołudnia zniknęła moja Gruba. Jeśli czytaliście Mroczne Materie, to wiecie, co to daemony i że to denerwujące, kiedy znikają : )

Tego dnia jeszcze w okolicach dwudziestej uspokajałam się, że siedzi gdzieś pewnie w starych szopach u sąsiadów i awantury przeżywa, ale kiedy o 22 zawołałam kociarnię na kolację – a świat tego nie widział, żeby nie stawiła się do JEDZENIA – zaczęłam się poważnie niepokoić. Synek zaś po prostu pobladł i posiniał.

Nigdzie jej nie było, nawet jednego miauka nie pisnęła. Wzięłam sukę i poszłam na łąki za domy. No i gdzieś tam, głęboko w chaszczach, słyszę takie słabe “miau”. Bardzo słabiutkie. A trzeba znać Grubaśną i wiedzieć, jaki ma donośny, rozdarty głos i jak jest gadatliwa. Jest więc nadzieja, ale jest też obawa…

Obeszłam wszystko i nigdzie jej nie ma. Odważyłam się, wzięłam drabinę i przelazłam przez mur do ogrodu pana Trolla, poprzedzierałam się przez ich krzaki, przy okazji odkrywając ze zdumieniem, jak kiedyś musieli mieć piękny i zadbany ogród.

Ciemno jak w kopalni u gnomów, kompletnie nic nie widać. A tu nagle takie omdlewające “Miau” z bliżej nieokreślonego miejsca. Przeszukałam wszystko i nic. Psy pogryzły, myślę, leży gdzieś pod krzakiem i zdycha. Wyobraźnia podpowiada najgorsze scenariusze, już te jej rozciągnięte po trawie, krwią ubroczone bebechy widzę…

Zawołałam synka i poszliśmy jeszcze raz za ogrody, szukać w krzakach. I znowu nic, tylko to omdlałe “miau”. Nie mam za bardzo pomysłu, jak się między te krzaki i ciernie dostać, gdzie się wczołgała, że nie może wyleźć i czy już zdycha, czy jeszcze za chwilę?

Ale tymczasem stoję pod dużą, starą brzozą. Coś mnie tknęło, spoglądam w górę i co widzę? Siedzi Gruba wysoko na uciętej w pół, jak to w okolicy jest w modzie, brzozie i ani drgnie, jakby sową nieopierzoną w stanie letargu była. Choć brzoza pień ma pochyły, śmiem twierdzić w sam raz nie tylko do wspinania, ale i do złażenia…

Gruba Triumfatorka
Pół godziny świeciłam latarką i wołałam, zanim odważyła się na jakikolwiek ruch. Gałąź za gałęzią, krok za krokiem, tak mierzyła i się przymierzała, że w końcu skoczyła na najcieńszą z możliwych gałązkę. Jak we wszystkich animowanych gagach, gałąź gwałtownie się pod grubasem ugięła i zaczęła niebezpiecznie hybotać, a Gruba – dokładnie jak na animacjach – wszystkimi czterema łapami i dwudziestoma pazurami usiłowała się w nią wczepić.

Trwało to co najwyżej 30-40 sekund, ale tego czasu wystarczyło, żebym zauważyła i zrozumiała, że moja kulturystka zaraz walnie brzuchem prosto o siatkę ogrodzenia, przez którą przerastają ogromne stare gałęzie jakiegoś ciernistego krzaka. Kiedy katastrofa wydawała się nieunikniona, Gruba wykonała pokazowy ruch i z rozkołysanej gałęzi skoczyła na pień brzozy, co na sekundę odbudowało moja wiarę w jej kocie zdolności. Tylko na sekundę, bo zaraz potem, Grubaska zwyczajnie straciła resztki równowagi i runęła w dół, mnie zaś pozostały jakieś milisekundy na podjęcie decyzji, czy podkładać ręce i łapać ja w locie, co dla mnie skończy się źle, czy pozwolić jej rąbnąć o ogrodzenie.

Padło na moje ręce, z całkiem racjonalnych powodów – zadrapania łatwiej się goją niż rozprute bebechy.

No i na szczęście, bo moja upośledzona akrobatka poleciała brzuchem prosto w dół – może z powodu jego rozmiarów grawitacja zadziałała tak, że stosunkowo przykrótkie łapy i pazury spadały w dalszej kolejności, w każdym razie złapałam ją dokładnie za brzuch tuż nad ogrodzeniem…

Całą drogę do domu była napięta i przestraszona, gotowa w każdej chwili uskoczyć, ale jak tylko weszła do domu, jakby nigdy nic, rozłożyła się z godnością i honorem na samym środku podłogi, popadając w swą zwykłą pyszną zadumę… Jak jej w złości powiedziałam, co myślę na takie przygody, to naturalnie odpyskowała swoje, wyjątkowo niezadowolona…

Choć to Rudego ciągle spotykają nieszczęścia, jak nie złamany ogon, to inne atrakcje, a dużych rozmiarów Blondi rządzi wszystkimi okolicznymi kocurami, tylko Grubasia z całej trójki zawsze pcha się w niebezpieczne przygody. Tylko ona stale zmusza mnie do szukania jej gdzieś po piwnicach, ściągania z dachów, łapania z drzew. Tylko ona wchodzi tam, gdzie nie można, siedzi pół metra od wiertarki udarowej, przegania obce psy, drapie ludzi, którzy zagrażają pozostałym członkom stada, choć sikorki, które wypadają z gniazda, cykady i motyle przynosi mi żywe bez jednego draśnięcia. I tylko ona strasznie pyskuje jak się ją opieprza.

Tak się zastanawiam, czy to nie dlatego jest moją ulubienicą?

Może Cię zainteresować

2 komentarze

Nika Aremikh 27 lutego 2014 - 15:20

Trochę znam tą kotkę, ale się śmiałam 🙂 Nie wiedziałam, że Rudy jest pechowcem, myślałam, że to Gruba pcha się wszędzie. Ale jest odważna 🙂

Reply
Renata Rusnak 28 lutego 2014 - 11:43

bo Gruba pcha się wszędzie, ale to Rudy ma pecha :))

Reply

Napisz komentarz