Renata Rusnak
  • STRONA GŁÓWNA
  • KULTURA
    • Ludzie
    • Podróże
    • Recenzje
    • Krótko
  • ROZWÓJ
    • Dylematy
    • Ekologia
    • Edukacja
    • Świadomość
  • ODŻYWIANIE
    • Miejsca
    • Produkty
    • Przepisy
    • Zdrowie
  • KSIĄŻKA
  • KIM JESTEM
  • KONTAKT

Renata Rusnak

  • STRONA GŁÓWNA
  • KULTURA
    • Ludzie
    • Podróże
    • Recenzje
    • Krótko
  • ROZWÓJ
    • Dylematy
    • Ekologia
    • Edukacja
    • Świadomość
  • ODŻYWIANIE
    • Miejsca
    • Produkty
    • Przepisy
    • Zdrowie
  • KSIĄŻKA
  • KIM JESTEM
  • KONTAKT
Recenzje

City of Joy, 1992, dziś się już takich filmów nie robi

written by Renata Rusnak 19 września 2016

Kiedy w 2008 na ekrany wszedł światowy przebój Slumdog Millionaire, ktoś na jakimś forum polecił dwa filmy: Salaam Bombay! z 1988 i City of Joy z 1992 roku, z nieżyjącym już niestety Patrickiem Swayze. Oba miały być bardziej autentyczne, kręcone na ulicach Bombaju, w prawdziwych slumsach. Otóż były. Poruszający Salaam Bombay! obejrzałam od razu, natomiast Miasto radości poniewierało się wśród filmów do obejrzenia osiem (sic!) lat. Kompletnie o nim zapomniałam, aż tu dziś wpadło mi w ręce zupełnie przypadkiem.

Rzuciłam okiem w ogóle nie pamiętając co to za tytuł, przewinęłam kilka pierwszych minut, a potem dosłownie mnie wessało.

Świetny film, w swoim czasie zauważony zresztą przez krytyków. Pokazuje odczarowane Indie, i to odczarowane w obie strony. Z jednej, mamy do czynienia z mało magicznym realizmem kompletnej nędzy hinduskich slumsów, z drugiej – otrzymujemy dużo czarodziejskiego realizmu, poświadczającego, iż nawet w skrajnym ubóstwie życie płynie swoim rytmem.

Od połowy filmu rozmyślam sobie nad tym, jak wiele zmieniło się w odbiorze i przekazie rzeczywistości na ekranie. Zastanawiam się, w którą stronę odkształca się sztuka (filmowa), coraz dalej odchodząc od dosłowności lat 90, i jak zatacza koło znowu w stronę tabuizacji pewnych tematów, zagadnień, poetyzacji rzeczywistości. Nie mam pojęcia czy to dobrze, czy źle? W sztuce zaangażowanej od bardzo dawna irytuje mnie do nieprzytomności dosłowność odartego z wszelkiego Piękna obrazu. Nie cierpię postmodernizmu i cieszę się z jego powolnej, lecz nieuchronnej agonii. Czy dla zagadnień społecznych, które wcale odejść nie chcą, to dobrze? Nie wiem, choć wydaje mi się, że zwyczajnie trafiają one w te obszary, gdzie ich prawidłowe miejsce – do debaty publicznej, przejętej w tej chwili przez internet i media społecznościowe. Nie mam pojęcia, co z tego wyniknie. Czy wszystkich nas ogranie znieczulica, czy może będzie narastała oddolna potrzeba zmienienia świata wspólnymi siłami? Niezmiennie trzymam kciuki za to drugie.

Nie mam pojęcia czy dziś byłby możliwy taki duży, wysokobudżetowy film, nagrywany w prawdziwych hinduskich slumsach, z prawdziwymi kalekami i tak mocno osadzony w brutalnej fizycznej rzeczywistości nędzy? Pomijam zresztą aktualną tendencję do ocieplania swojego piarowego wizerunku przez poszczególne państwa – już wtedy, dwie i pół dekady temu, rząd Indii tworzył niezwykle dużo problemów, niemal udaremniając jego nakręcenie. Dziś kino tak daleko ucieka przed realizmem, że nawet nędza na ekranie wygląda elegancko, a brutalne sceny przemocy lub seksu stają się wręcz piękne. Nadal nie wiem,co o tym sądzić? Nie odczuwam komfortu w zetknięciu z prawdą o ludzkiej mizerii. Zdecydowanie bardziej lubię oglądać wystylizowane, wysmakowane sceny, w których krew i przemoc są wręcz piękne, gdzie dobro i zło zacierają swoje granice, zaś codzienność i walka o byt stają się mitologicznie odległe.

Prawda to jednak, że jednocześnie oglądam ogromnie dużo nagrań “real time” w sieci, albo dokumentów, które podnoszą moją świadomość w obrębie faktycznego wymiaru przytłaczającej niesprawiedliwości społecznej i przemocy na każdym możliwym tle. Pytanie, czy internetowe przekazy na żywo mają tę samą moc oddziaływania, co sztuka? Być może wracamy do sprawdzonego schematu: sztuka dla sztuki (który ja zresztą wyznaję), cierpienie dla ludu? Ale może siła oddziaływania sztuki zawsze była iluzoryczna z racji tego, iż trafiała do niezwykle wąskiej, elitarnej wręcz grupy?

Czy to dobrze, że kino zmienia się w tę stronę? Koniec końców (och, jakie piękne polskie wyrażenie, którego nie ma potrzeby zastępować kulawą kalką “na koniec dnia) – pewnie tak. Kino zmienia się co dekadę, podobnie jak wszystko inne w naszych błyskawicznych czasach. Nie ulega wątpliwości, że gdyby w City of Joy zabrakło odrobiny piękna i romantyzmu, humanizmu i heroizmu, obraz byłby nie do zniesienia. A tak to chyba wszystkiego jest tyle, ile trzeba. Nawet niezbyt oczywistej urody Sweyze, idealnie sprawdza się tu w roli białego człowieka, zmuszonego do prowadzenia swojej gniewnej, wewnętrznej walki.

City of Joy podoba mi się również dlatego, że w prosty i piękny sposób opowiada o budowaniu więzi międzyludzkich i odnajdywaniu siebie tam, gdzie się tego najmniej spodziewamy. Oraz o tym, że ucieczka nie jest żadnym rozwiązaniem. Bardzo klimatyczny film, wartościowy z wielu względów, między innymi z tego, że dziś się już takich filmów nie robi. Klasyk lat 90, którego reżyserem jest Roland Joffé, twórca już zapisanych w historii światowej kinematografii Misji (The Mission, 1986) i Pól Śmierci (The Killing Fields, 1984), oraz może mniej znaczącego, ale nadal pysznego Vatela (Vatel, 2000).

Polecam. Podzielcie się swoimi wrażeniami, jeśli znacie ten obraz.

Roland Joffé, City of Joy, 1992.

Roland Joffé, City of Joy, 1992.

filmodpowiedzialność
0 komentarz
0
Facebook Twitter Google + Pinterest
Renata Rusnak

poprzednie posty
Biodynamika się opłaca?
następny post
Aborcja i Czarny Protest. Potrzeba empatii i zrozumienia

Może Cię zainteresować

Bardzo ładny Kar Wai Wong

11 września 2014

Being Erica. Czego w życiu nie warto żałować

13 lutego 2014

Jak zostałam producentką filmową (albo prawie)

24 października 2017

The Mission, 1986, poruszająco piękny

8 marca 2016

Chef Błaszczyk i Kino w Kuchni

31 października 2014

Only Lovers Left Alive – przetrwa tylko sztuka

24 marca 2014

Fotografia reportażowa Renaty Dąbrowskiej: Lubię ludzi.

14 stycznia 2015

Serial Top of the Lake, czyli o Biegnącej...

14 marca 2014

Sunspring, tłumaczę wywiad ze Sztuczną Inteligencją

13 czerwca 2016

Dlaczego kocham seriale

20 listopada 2013

Napisz komentarz Usuń odpowiedź

MOJA KSIĄŻKA

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ

O MNIE

O MNIE

Renata Rusnak

rocznik 1974, blogerka, pisarka, tłumaczka literatury ukraińskiej. Inicjatorka wydarzeń kulturalnych i kulinarnych, propaguje samorozwój, świadome życie i odpowiedzialne wybory.

WIĘCEJ

Subskrybuj

Facebook Twitter Instagram

Instagram

No images found!
Try some other hashtag or username
Footer Logo

renatarusnak.com 2017

  • KSIĄŻKA
  • AUTORKA
  • RECENZJE
  • BLOG
  • KONTAKT
  • MEDIA
  • ZAMÓW