Bardzo trudno jest mi napisać coś o wolności kobiet i powracającej jak bumerang aborcji. Najchętniej w ogóle nie pisałabym w tym temacie, tak bardzo wydaje mi się zszargany przez wszystkie strony. Niestety nie mogę swoich przemyśleń dłużej zachowywać dla siebie, bo poprzez moje – i wasze – milczenie, w Polsce dzieją się dziś rzeczy tyle samo trudne do wyobrażenia i absurdalne, co niebezpieczne.
Jest w sporze między feministycznymi zwolenniczkami “mojej macicy”, a konserwatywnymi obrońcami “życia poczętego” jedna istotna i niemal zupełnie pomijana “rzecz”. Jest to sama kobieta i jej sytuacja życiowa. Nie tylko finansowa, ale przede wszystkim emocjonalna i społeczna. Bardzo mylą się ci, którzy uważają, że kobiety, podejmując decyzję o usunięciu ciąży, robią to bezmyślnie, bezrefleksyjnie, albo bez wglądu we własne sumienie. Ale empatii brakuje nie tylko po stronie twardogłowych polityków i konserwatywnych, bezdusznych księży, chcących zmuszać nieletnie dzieci do rodzenia dzieci nawet z gwałtu, albo kobiety do utraty zdrowia lub życia z powodu niebezpiecznej ciąży.
Zdarza się, że również niektóre feministki bywają daleko od zrozumienia tego, że niektóre osoby bardzo źle czują się z myślą o usuwaniu ciąży i jest dla nich niemiłe słuchanie o przedmiotowym traktowaniu płodów. Nie dlatego, że tak każe im Bóg czy partia, ale dlatego, że miały dużo szczęścia, by czuć się z ciążą bezpiecznie, prawidłowo i na własnym miejscu. By chcieć rodzić dzieci i świadomie się na to decydować. Albo, by pragnąć dziecka z całych sił i nie móc go urodzić.
To właśnie z powodu swojej napastliwości, hasło “moja macica” przysłania realne problemy i powody przerywania ciąży, oraz odbiera empatię zwykłych ludzi w stosunku do porzuconych samym sobie kobiet i dziewczyn, zmuszonych do podjęcia decyzji o urodzeniu bądź aborcji.
Osobiście wolałabym, żeby kobiety przestały używać czy wręcz nadużywać agresywnych, wulgarnych haseł proaborcyjnych, za to bardzo chciałabym, żeby w dojrzałej kobiecej dyskusji o aborcji zaczęły szerzej pojawiać się mniej emocjonujące, poważniejsze i głębsze zagadnienia, takie jak:
- Ogromna samotność dziewczyn i kobiet, które w nieplanowany sposób zachodzą w ciążę, często z powodu lekkomyślności i nieodpowiedzialności mężczyzn, którzy dla własnej przyjemności decydują się na nieprzerywany stosunek bez prezerwatywy.
- Jeszcze większa samotność i strach dziewczyn i kobiet w przypadkach, w których nie mają wsparcia od swojej rodziny i otoczenia z powodu restrykcyjnych ograniczeń wiary i (dulskiej często) moralności.
- Strach, przerażenie, niepewność i niewiedza kobiet i dziewczyn, które mają złą lub bardzo złą sytuację finansową i w perspektywie żadnego wsparcia ze strony państwa czy organizacji społecznych (bo te w Polsce praktycznie nie istnieją, albo same ledwie przędą).
- Niekiedy wręcz paniczny lęk przed urodzeniem dziecka przez kobiety, które w dzieciństwie same doznawały przemocy lub terroru ze strony własnych rodziców (tutaj statystyki są zatrważające) i nie mają żadnych pozytywnych wzorców rodzicielstwa.
- Strach przed urodzeniem dziecka kalekiego, któremu nie tyle trzeba będzie poświęcić cały swój czas, cel życia i pieniądze, ale przede wszystkim, na którego cierpienie będzie się zmuszonym patrzeć każdego dnia w pełnej bezsilności.
- Przemoc, jakiej doświadczają kobiety, wciąż w XXI wieku zmuszane do świadczenia usług małżeńskich swoim okropnym mężom, którzy robią im dziecko po dziecku, sześć, osiem, dziesięć. Bądźcie taką kobietą, nie usuwajcie dziesiątej ciąży, patrzcie jak wasze dzieci rosną w nędzy i zaznają brutalności…
- Przemoc gwałtu i brak edukacji mężczyzn i chłopców w tym obszarze.
- Silny, instynktowny, paniczny i wreszcie racjonalny strach przed utratą zdrowia i życia w przypadku ciąży zagrażającej życiu kobiety.
Zacznę od tego ostatniego, bo przecież w obecnej debacie o zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego, ten wzbudza najwięcej kontrowersji. Przecież Matka Natura nie stworzyła nas po to, byśmy chcieli umierać! Jedynym powodem do dobrowolnego umierania jest nasza ludzka skłonność do miłości i potrzeba chronienia bliskich. To jest jedyny powód, dla którego godzimy się na własną śmierć. Czy z ręką na sercu każda matka, zwłaszcza ta, którą wiadomość o ciąży wzięła z zaskoczenia, kocha swój płód od poczęcia? Ile z nas najpierw musiało borykać się z silnymi emocjami odrzucenia, niepewności, zmiany życiowych planów, by wreszcie całkowicie pokochać swoje przyszłe dziecko? Czy gdyby z urodzeniem dziecka wiązała się śmierć, na pewno każda dobrowolnie zdecydowałyby się na nią? A mężczyźni? Kim kim ja jestem, kim jesteście wy, by kazać komuś cierpieć, chorować, bądź umierać?
Wczoraj na Czarnym Proteście byłam z pięcioma kobietami, w wieku raczej już postrozrodczym, z których każda protestowała z innych pobudek, jednakże wszystkie nas łączyła wielka empatia do innych kobiet. Nie byłyśmy tam ze względu na siebie, ale na inne kobiety i dziewczyny. Trzy z nas były matkami, kochającymi swoje dzieci. Ja reprezentowałam samotną matkę, porzuconą przez mężczyznę, który nie podołał ojcostwu. Jedna z nas była matką dziecka niepełnosprawnego, na co dzień doświadczająca opuszczenia przez państwo i pomoc od kogokolwiek. Jedna zaś była siostrą kobiety, która w wysokiej ciąży dowiedziała się, że jej płód ma tak silną wadę serca i rozszczepienia ciała, że nie ma najmniejszych szans na przeżycie. Protestowała, bowiem obecne, jeszcze nie zaostrzone prawo antyaborcyjne, zmuszało jej siostrę do nieludzkich pięciu tygodni noszenia w sobie dziecka z wyrokiem śmierci. Pięć tygodni ta kobieta musiała czekać, aż zbierze się komisja, która wyda lub nie zezwolenie na aborcję!
Czy ktoś z was wyobraża sobie, co ona i jej mąż w tym czasie przechodzili? W imię czego? Co gorsza, każdy z zastraszonych lekarzy, którzy konsultowali ciążę, półgębkiem przyznawało, że tylko w Polsce trzeba czekać na komisję – wszędzie w Europie taka ciąża natychmiast zostałaby usunięta. Tak, lekarze prowadzący badania prenatalne, ciąże, chirurdzy są zastraszeni i boją się już przy obecnym wyglądzie tej ustawy.
Dosyć często zdarza mi się brać udział w rozmaitych warsztatach, albo sesjach terapeutycznych, w których spotykam się z zagadnieniem aborcji. Nie widziałam jeszcze kobiety, której przerwanie ciąży, planowanej czy nie, przyszło jak machnięcie ręką. Decyzja taka zawsze wiążę się z silnymi emocjami, w czasie których kobieta musi zmierzyć się z najgłębszymi swoimi lękami, które często naznaczają ją na całe życie.
To przecież wtedy kobieta (i niestety zbyt rzadko mężczyzna) musi odpowiedzieć sobie na bardzo trudne pytanie: czy po urodzeniu jestem w stanie dać dziecku miłość, troskę i uwagę? Jak to się wydaje banalne, prawda? A jednak – jak wielki procent kobiet i zresztą mężczyzn również, pochodzi w Polsce z rodzin toksycznych?
Niewiele osób, a już z pewnością nie niewrażliwi parlamentarzyści, nieraz sami niekoniecznie idealni rodzice, zastanawia się nad tym, jak to jest nie mieć żadnych pozytywnych wzorców rodzica i musieć urodzić. Jak to jest nie mieć pojęcia co dalej po urodzeniu, skoro relacje z rodzicami sprawiały tylko ból tak nieznośny, że ledwie radzą sobie z własnymi fobiami czy emocjonalnym poplątaniem? Kiedy energii ledwie starcza na ogarnięcie własnej dziwacznej rzeczywistości? Czy kobieta, która za matkę miała emocjonalnego potwora tak łatwo zdecyduje się na urodzenie dziecka? A co, jeśli sama zostanie takim samym potworem, bo inaczej nie potrafi?
Co z kobietami i mężczyznami, którzy nigdy nie dostali od rodziców tego, czego potrzebowali, i choć są już dorośli, nadal nie mają zaspokojonych podstawowych potrzeb emocjonalnych? Nadal nie są kochani, akceptowani, nadal nikt w nich nie wierzy? Ledwie są w stanie ponieść odpowiedzialność za swoje życie, a co dopiero za nowo poczęte?
Co z innej strony z tymi kobietami, które w historii swojego rodu mają traumatyczne doświadczenia utraty dzieci, śmierci, wypadków, licznych poronień? Takie kobiety będą panicznie bały się zajść w ciążę, bo mają w genach, w swoim polu morficznym zapisaną informację o ogromnej stracie i bólu, wobec której nie warto podejmować prób. Widziałam wiele takich kobiet. Cała ich podświadomość woła o tym, że ciąża to śmiertelne niebezpieczeństwo, którego nie można się podjąć. Wiele z nich rezygnuje z rodzicielstwa już na etapie, kiedy istnieje prawdopodobieństwo zajścia w ciążę.
Aborcje nie powinny mieć miejsca, zgadzam się. Ale aborcje nie będą miały miejsca dopiero wtedy, gdy żaden mężczyzna nie będzie brał kobiety gwałtem, zamiast wierzyć, że one same tego pragną. Gdy dzieci w szkole będzie uczyło się jak uprawiać bezpieczny seks, zamiast udawać, że go nie uprawiają i zabraniać im go. Gdy wszystkie dziewczyny i kobiety będą otoczone miłością i wsparciem swoich rodzin i państwa.
Nie będzie również aborcji w świecie, w którym nie zastrasza się dziewczyn i kobiet za to, że uprawiają nieślubny seks, że zachodzą w ciąże nieplanowane, że rodzą dzieci nie w tym momencie, w którym trzeba bądź wypada. Nie będzie ich, gdy mężczyźni będą na równi zaangażowani w rodzicielstwo i gdy przejmą co najmniej przyzwoitą część rodzicielskich obowiązków. Ani nie będzie ich, gdy kobiety nie będą zagrożone utratą pracy, pozycji i wręcz dachu nad głową. Gdy nie będą musiały się spowiadać z “grzesznego poczęcia”. Gdy będą zwyczajnie szanowane – one, ich ciąża i ich przyszłe dzieci…
Wiecie, co było okropnie słabe, kiedy sama byłam młodą, dwudziestodwuletnią matką? Że społeczeństwo patrzyło na mnie już nie tyle bez wsparcia, ile z wyższością, pogardą i z potępieniem. Oczywiście nie ugięłam się pod tym, nie przerwałam studiów, nie porzuciłam swojego dziecka, nie oddałam go na wychowanie do rodziców, ani nawet nigdy nie zrezygnowałam z rzeczy, które pragnęłam robić. Ale jakże doskonale rozumiem dziewczyny, które nie są w stanie udźwignąć tak ogromnego ciężaru i napiętnowania w naszym opresyjnym, katolickim społeczeństwie.
A to przecież młode dziewczyny i kobiety dokonują najwięcej aborcji.
Mnie stosunkowo łatwo było samotnie urodzić dziecko, bo oba moje rody po mieczu i kądzieli były wielodzietne, i kiedy rodziłam swoje dziecko, cała moja głowa mówiła mi, że ok, dzieci się rodzi, dzieci są bezpieczne, dzieci się kocha, z dzieckiem sobie dam radę. Jestem najstarsza z piątki rodzeństwa i zajmowanie się własnym dzieckiem było jak zajmowanie się młodszymi.
Mój partner nie miał takiego szczęścia. Był jedynakiem, porzuconym wcześnie przez oboje rodziców. Wieść o ojcostwie zwyczajnie go przeraziła. Ja nie musiałam stawać przed decyzją “rodzić, czy nie”, bo nie miałam opcji na “nie” wdrukowanej w swoją podświadomość, jakże jednak łatwo jestem w stanie wyobrazić sobie powody, dla których porzucane przez sprawców zamieszania dziewczyny decydują się na usunięcie ciąży. Bycie samotną matką w tym kraju jest ogromnie ciężkie i to nie tylko finansowo. Cierpieliśmy z synem chroniczne niedojadanie, ja wręcz dosłowny głód, podczas gdy pomocy od państwa nie było żadnej. Ustawa 500+ również pomija takie matki jak ja. Właściwie gdyby nie pomoc mojej rodziny, wcale nie wiem jak przetrwałabym tamten okres.
A co dzieje się u dziewczyn, które takiego wsparcia nie mają? Zwyczajne piekło. Presja i strach są tak ogromne, że ranią na całe życie. Moja nieślubna, niechciana i samotna ciąża prowokowała ludzi w moim otoczeniu do mówienia takich rzeczy jak – cytuję dokładnie, bo znam na pamięć – “lepiej trzymać w domu kupę gnoju niż niewydaną córkę”. Że moja mama miała spłonąć w piekle za moje nieślubne dziecko, to już chyba mówić nie muszę…
Gdyby jednak nie całkowita wewnętrzna pewność, że cokolwiek bym nie zrobiła, moja rodzina się mnie nie wyrzeknie, nie zamknie przede mną drzwi, czy byłabym w stanie urodzić dziecko? Nie wiem. Nie sądzę. Nawet mając za plecami rodzinę i doświadczenie w opiece nad dziećmi, byłam więcej niż przerażona, a moje życie nie było łatwe. Skończyłam studia i zostałam bez stypendium, bez pracy, bez dachu nad głową, za to z dwudziestomiesięcznym dzieckiem. Jadłam tyle, ile udało mi się przywieźć w plecaku od mamy, albo to, czym karmili mnie przyjaciele. Mieszkałam w starym, zapleśniałym jednoizbowym domku, w którym niedawno po wielu latach cierpienia zmarła starsza pani. Wszystko nią śmierdziało. Wytrzymałam tamten okres tylko dlatego, że moja mama była ogromnie silną kobietą i nauczyła mnie dźwigać na swoich barkach więcej niż można znieść. Ale czy sądzicie, że tamten okres nie odcisnął piętna na moim życiu? Wystarczy spojrzeć na moją twarz, by zobaczyć głębokie bruzdy tamtych przeżyć.
Co wobec tego dzieje się z dziewczynami, które usuwają ciąże, bo nikt im nie dał siły mojej matki do pokonywania trudów życia?
Kuriozalne dla mnie jest to, że ciągle i ciągle od nowa ktoś usiłuje przeforsować ustawę, która zakazuje całkowitej aborcji, jednocześnie tak ogromnie piętnując życie młodych ludzi, albo kobiet w ciężkiej sytuacji finansowej, które jednak zdecydują się urodzić. Te same dewotki i dewoci, którzy chcą oczy wydrapać w obronie życia poczętego, otwarcie plują na młode czy samotne matki i w poważaniu mają życie już narodzone. Chcecie dowodów? Mogę palcem pokazać. Ale to przecież nie o pokazywanie chodzi.
Chodzi o to, że jeśli nie chcemy aborcji, musimy zatroszczyć się o owo życie narodzone i o te z kobiet i dziewczyn, które decydują się urodzić. Trzeba stworzyć im warunki do tego rodzenia. Trzeba częściej zaglądać do Domów Dziecka, adoptować, albo wspomagać Rodziny Zastępcze. Oraz absolutnie należy stworzyć większą pomoc i opiekę nad dziećmi niepełnosprawnymi! Te rodziny są porzucone, często wyklęte i wiem, co mówię, bo mój najmłodszy brat miał Downa. Tymczasem odnoszę wciąż i wciąż wrażenie, że tyle emocjonalnego hałasu robi się o coś, czego nikt nie stara się nawet zrozumieć.
Niedawno usłyszałam od Agnieszki Holland w TokFM dobre zdanie, że wszystkim nam zależy, żeby aborcji było jak najmniej, ale że stawianie życia i zdrowia kobiety poniżej wartości kilkutygodniowego zarodka nie może mieć miejsca. Ja też bardzo chciałabym, żeby aborcji było jak najmniej, ale chciałabym, żeby wynikało to ze świadomej pracy społecznej z kobietami i dziewczynkami, nad ich poczuciem własnej wartości, poczuciem bezpieczeństwa, również nad ich finansową samodzielnością.
Ogromnie ważne jest nauczenie konserwatywnej części społeczeństwa, owych ojców i matek, że nie mogą, nie mają prawa wychowywać swoich dzieci w strachu przed cielesnością. Że nie mogą wyrzekać się swoich dzieci, które zachodzą w ciążę, bo oni spieprzyli edukację seksualną i nie mogą tak śmiertelnie straszyć swoje córki, żeby w skrytości i z przerażenia przed rodzicami nielegalnie usuwały ciąże.
Naprawdę tych aborcji byłoby mniej, gdyby nie rodzice! Nie znam w swoim otoczeniu ani jednego przypadku usunięcia ciąży dla kariery czy komfortu. Znam wyłącznie takie, kiedy młodsze dziewczyny umierały z przerażenia przed rodzicami, a starsze były przekonane o swojej niemożności zostania kochającym, dającym rodzicem.
Uzdrówmy własne rodziny, a uzdrowimy problem aborcji.
Bardzo mocno siedzi we mnie nie tak dawne zdarzenie w moim sąsiedztwie. Mieszkam na piętrze domu, do którego wejście jest tylko przez zamykaną klatkę schodową. Pewnego dnia o świcie obudziły mnie jakieś dziwne głosy. Idąc za nimi, wyszłam na swój taras, znajdujący się prawie cztery metry nad ziemią. Na tarasie stała naga dziewczyna, jak się potem okazało dokładnie w wieku mojego syna, która z obłędem w oczach i wzniesionymi ku niebu oczami w kółko wykrzykiwała “Zdrowaś Maryjo, módl się za nami grzesznymi”. Kiedy nie rozumiejąc jak się tu znalazła i co robi, podeszłam do niej, kopnęła mnie, a potem przebiegła przez cały duży taras i skoczyła…
Najpierw usłyszałam trzask, a potem nastała cisza. To było te trzydzieści sekund ciszy, podczas których byłam pewna, że uderzyła głową o murek ogrodzenia i umarła. Pragnę, żeby tę chwilę zamiast mnie, przeżył jej ojciec. Bo okazało się, że dziewczyna zjarała się ze swoim chłopakiem trawą, a kiedy doszło do intymności, wyskoczyła przez okno jego pokoju, wskoczyła jakimś nadprzyrodzonym cudem na dwuipółmetrowy mur, potem do mnie, a potem skoczyła dokądś, dokąd prowadziły ją przepalone obwody wystraszonego umysłu.
Dwóch pielęgniarzy, dwóch policjantów i dwa zastrzyki nie były w stanie ułożyć jej, krzyczącej w kółko “módl się za nami grzesznymi!” na noszach. Dopiero kiedy jeden z policjantów powiedział: “A., nie bój się, NIE SPŁONIESZ W PIEKLE”, dopiero wtedy się wyciszyła na tyle, by dało się ją zapiąć i odwieźć do szpitala. A ja dałabym wszystko, żeby to jej ojciec i jej matka, którzy potem przyjechali do szpitala z awanturą, byli przy tym i patrzyli, jak czterech silnych i wielkich facetów szarpie się z młodą nagą dziewczyną, pewną tego, że spłonie w piekle, bo znalazła się w łóżku z chłopakiem…
To nie jest obraz, którego łatwo pozbyć się z głowy. Wyobrażacie sobie, że taka dziewczyna zachodzi w nieślubną, nieplanowaną ciążę i rodzi bez obaw? Jedyne co przychodziło mi do głowy, gdy na to nagie, obłąkane ze strachu dziecko w wieku mojego dziecka patrzyłam, było: jakim prawem?! Jakim prawem ojcze, matko zrobiliście jej taką sieczkę z głowy?!
Nauczmy się najpierw kochać i wspierać żywych, a potem walczmy o nienarodzonych. Bo jeśli będziemy kochać i wspierać żywych, z pewnością oni będą rodzić chętnie i z miłością, dlatego że będą czuć i rozumieć, że dzieci są prawdziwym dobrem i szczęściem.
A my, drogie kobiety, zamiast krzyczeć “moja macica”, rozmawiajmy o przemocy i o odpowiedzialności z mężczyznami i chłopcami. Mówmy głośno o tym, czego doświadczamy, bo jakże często całe nasze wyzwolenie kończy się tam, gdzie zaczyna ryzyko utraty pracy, pozycji czy dóbr materialnych, wnoszonych do małżeństwa przez męża. Ciężar dyskusji nie tutaj powinien leżeć. Kobiety dokonujące aborcji podejmują często ciężkie decyzje, i o ile powinno się im na to pozwolić, o tyle samo powinno się je wspierać w tych chwilach i rozmawiać z nimi. I z całą pewnością nie można ich obwiniać, sprawiać, by czuły się ze swoim (naprawdę trudnym) wyborem źle i były winione przez resztę życia za coś, czego dokonały nie widząc innego wyjścia.
Dopiero kiedy społecznie obie płcie będą szanować siebie i siebie nawzajem, kiedy będziemy mieć w sobie wsparcie i akceptację, i kiedy nieplanowana ciąża nie będzie wiązać się wyłącznie z przerażeniem “Co dalej?!”, liczba aborcji spadnie. Nie da się ograniczyć problemu aborcji samym, nawet najbardziej restrykcyjnym zakazem. Kraje, w których ustawa antyaborcyjna jest zaostrzona, dobitnie to pokazują.
Kobiety powinny mieć wybór. Być może regulowany, być może nie całkiem ułatwiony, ale jednak wybór. Przede wszystkim zaś powinny być otoczone wsparciem i poczuciem bezpieczeństwa, bo z pewnością nie pomaga im w podjęciu decyzji o urodzeniu okrucieństwo poniżania ich za sam z siebie trudny wybór. Wsparcie, terapia, miłość, pomoc – to my, kobiety powinnyśmy sobie nawzajem dawać, oprócz wyraźnego stawiania granic i mówienia “nie” mężczyznom, mężom, synom, politykom i duchownym.
Warto zerknąć tutaj i poznać się z opinią feministy.
PS. Uważajcie na hejt. Będę go bezwzględnie kasować.
33 komentarze
Renata, dziękuję. Szukałam w tym całym chaosie, w tym krzyku i zajadłości, w “moja racja jest mojsza niż twojsza”, jakiegoś złotego środka. Jakichś wątpliwości. A samej sobie pozwoliłam na nieposiadanie zdania, z jakimś wewnętrznym przekonaniem, że nie mam siły się opowiadać po żadnej ze stron, bo każda ma rację i każda się myli. Zwracasz uwagę na rzeczy, które w tym przekrzykiwaniu się, agresji, przekonywaniu nieprzekonanych, zupełnie gdzieś umykają. Tego mi trzeba było.
Wiem, Justyna, właśnie dlatego potrzebowałam to wszystko spisać. Mnie się bardzo spodobało, co powiedziała 85-letnia mama mojej przyjaciółki, żona zatwardziałego PiSowca: “Ja tak słucham tych obrad w Sejmie, ale oni tam nic o kobiecie nie mówią. A jak już to jak o JAKIEJŚ FIOLCE”…
Tak sobie myślę, że ten kobiecy krzyk też jest potrzebny. Piszesz, żeby zamiast krzyczeć rozmawiać ale to w końcu gniew zaprowadził wiele kobiet na ulicę i protesty są właśnie od tego – by wyrażać emocje, które są tłumione np. wieloletnim brakiem przestrzeni do debaty… Jednak mimo krzyków, na czarnych protestach spotkali się zwolennicy status quo i osoby będące za legalizacją obecnego prawa – wierzę, że dialog, który rozpoczął się na ulicach, już bez krzyków, będzie trwał – bo tak donośnego głosu kobiet nie da się zignorować.
Jestem bardzo za dialogiem. Protesty z założenia są po to żeby krzyczeć, ale chodziło mi raczej o “krzyk” w sieci, w debacie, w uproszczaniu i sprowadzaniu wszystkiego do jednego hasła “moja macica” oraz paru innych, obraźliwych dla dzieci-płodów. Chodziło mi też o poruszenie tej strony zagadnienia, która najczęściej jest pomijana – samych kobiet i młodych dziewczyn, które najczęściej dokonują aborcji, i ich odczuć. No i jednak żyjemy w 21 wieku, czyli jednak musimy trochę posunąć się z myśleniem postępowym do przodu…
Zwerbalizowałaś, to co mi się ciągle nie udaje. Pozwoliłam sobie udostępnić.
dziękuję bardzo za udostępnienie. Pozdrawiam 🙂
Dziękuję bardzo za ten tekst. To jest dużo głębszy problem, żeby go rozwiązać krzykiem ‘Moja macica’. Ale taki krzyk, to pierwszy i niezbędny krok dla wielu kobiet. Twój tekst jest dobrą odpowiedzią na pytanie ‘A co dalej?’ Wierzę, że dalej, to dobre zmiany!
Tak, masz rację, że “moja macica” to pierwszy krok, ale jest rok 2016 i mamy zupełnie inne wyzwania 🙂 Trzeba iść do przodu, a nie cofać się do lat 70, 80, 90 XX wieku 😉 IMHO.
Masz racje Renata, że cofanie się jest niewłasciwe, ale polskie postkomunistyczne społeczeństwo ominęły w większości światowe ruchy wolnosciowe tamtych lat i my po prostu moze mamy zdolności kredytowe ale w wielu kwestiach społecznych nie zrobilismy owego przyspieszenia i dlatego jesteśmy porozdzierani jak ten celulit na dupie… Z tąd co jakiś czas takie atawistyczne potrzeby wolnosciowe społeczeństwa będą nas jeszcze dotykać. A dzisiejsze czasy i kryzysy społeczne swiata zachodniego jedynie chamuja ów rozwój “do przodu”, moim zdaniem to konieczne i naturalne, wiele rzeczy moze ulec rewizji, także na tym wyidealizowanym świecie zachodu.
Good point z tym naszym zacofaniem. Ja chyba czasem tracę do niego cierpliwość 🙂
Świetny tekst, przede wszystkim ukazujący, że zmiany w kierunku zaostrania przepisów aborcyjnych nie maja nic wspólnego z troską o życie poczęte, to tylko demagogiczne hasło, chodzi tylko o załatwienie sprawy na skróty i uciszenie sumienia. Dobre rozwiazania żadko bywaja latwe…
Dzięki Wiewiórki 🙂
Mam dreszcze po przeczytaniu Twojego tekstu. Jest niesamowity. Wyjątkowo wyważony, stonowany, z głębokim wglądem w sprawę – osiągasz efekt krzyku, w ogóle nie podnosząc głosu.
Dowiedziałam się też wiele o sobie samej. Jestem chora psychicznie (ChAD) i przez to nie wyobrażam sobie siebie jako matki, nie wydaje mi się też, bym przeżyła ciążę, ale dzięki Tobie wiem, jakie dokładnie demony mnie dręczą. I wiem, że nie jestem z nimi sama.
Dziękuję.
Chciałabym, żeby więcej osób mówiło o sprawach związanych z aborcją tak jak Ty potrafisz. Ale wiem, że to trudne. Bo mało kto potrafi mówić tak jak Ty.
Mam przyjaciółkę z ChAD, która niezwykle intensywnie pracuje z ChAD. Udało jej się napisać i wydać książkę, a z tego co wiem, pragnie pisać więcej właśnie o tym jak sobie radzić z tym schorzeniem, żeby jak najbardziej zminimalizować jej wpływ na życie. Bardzo interesująca kobieta! Jej opowiadanie właśnie o tym, czy można podjąć decyzję o dziecku czy nie i jakie temu towarzyszą emocje, powinno się niedługo ukazać gdzieś w prasie.
Zerknij: https://web.facebook.com/atkabrozek/
Czytam Twoj artykul po raz kolejny i ciesze sie, ze znalazlas jednak czas aby wziac sie za ten “niewdzieczny” temat.
Tez nie jestem za aborcja. Uwazam, ze to rozwiazanie ostateczne ale…jeszcze bardziej nie jestem za tym, aby 11-latki rodzily dzieci z gwaltu czy nieswiadomosci. Czy tez aby matka/kobieta, ktora ma juz w domu kilkoro dzieci, czy nawet chocby jedno, miala ryzykowac zyciem i pozbawic te juz zyjace dzieci swojej obecnosci bo jakis “jelop” (sorry za wyrazenie), uwaza, ze zycie jest swiete od momentu poczecia…Pozniej jak sie juz urodzi to jakos dziwnym trafem ta swietosc zatraca. I to jest przykre i to jest czysta hipokryzja.
Oczywiscie nawet dziecko z gwatlu,, poczete w przemocy moze dac czlowiekowi duzo szczescia. Ale to jest proces i musi on byc dobrowolny. Takie dziecko, poczete w krzywdzie, moze dac szanse na przebaczenie temu, kto sie tego gwaltu dopuscil…ale musi to byc wolna, nie przymuszona decyzja osoby pokrzywdzonej. Gdy urodzenie jest przymusem, dokomuje sie kolejny, nowy gwalt juz i tak juz poszkodowanej kobiety. Jakos nikt tego nie bierze pod uwage, ze to kolejny gwatl – przymus urodzenia dziecka niechcianego.
I tak jak piszesz…uczmy, uswiadamiajmy, kochajmy a nie karzmy dziewczyn czy kobiet za to, ze “pozwolily” sobie na nieoczekiwana, niechciana ciaze. Wszak nie robily tego same…
Tak, ja też uważam, że to podwójny gwałt. ale dziś słyszałam jak Kaczyński mówi, że dzieci tak kalekie, iż skazane na śmierć w cierpieniu zaraz po urodzeniu muszą się rodzić po to, by… zostały ochrzczone. I myślę sobie, że znowu nie wiem co myśleć, bo czuję się, jakbyśmy się cofnęli do średniowiecza, kiedy kobiety palono na stosach, a innowiernych mężczyzn nabijano na pal. Kościół rządzi w naszym kraju, i jeśli ludzie się nie ockną, będziemy tu mieć polski, katolicki szariat. Tak po prostu. Chyba jako odpowiedź zawsze mądrego Wszechświata na całą polską nienawiść do muzułmańskich imigrantów. Materializacja jak widać działa natychmiastowo.
Widocznie jako spoleczenstwo nie dojrzelimy do czegos innego, skoro wracamy do Sredniowiecza. Nic sie nie dzieje bez przyczyny. Zafundowalismy sobie takie rzady, na jakie zasluzylismy. Brzmi to okrutnie i byc moze niesprawiedliwie bo z pewnoscia w Polsce ludzi swiadomych jest sporo ale…Jesli jakis facet, do tego bezdzietny, decyduje o tym jak ma zyc reszta narodu, a ci najbardziej zainteresowani moga sobie urzadzic co najwyzej marsz to jest to cos bardzo nie w porzadku. Jesli bardziej liczy sie ceremonial niz czlowiek i jego cierpienie to nie ma w tym zadnej milosci ani szacunku do zycia.
to samo mi wczoraj napisał przyjaciel z Nowego Jorku, że ma nadzieję, iż Trump przegra, ale jeśli wygra, to to będzie coś, na co Amerykanie zasłużyli, bo w pełni odzwierciedla obecny stan kultury w USA. Ja właśnie też to rok temu zrozumiałam – Polska wygląda w dużym stopniu jak PiS, no i co zrobić… Choć procesy są po coś, więc może to wszystko jednak podniesie dolne warstwy społeczne na wyższy poziom świadomości. Mam nadzieję i wyrażam taką intencję, więc staram się nie być względem nich zbyt zdenerwowana 🙂
A ja chcialabym aby zadne z nich tym prezydentem nie zostalo…Jestem zniesmaczona calymi tymi wyborami i zastanawiam sie czy wogole bede w nich brac udzial.
Wbrew pozorom Trump jest bardzo istitna osoba dla amerykanskiej spolecznosci. To on pierwszy odwazyl sie “odbrazowic” waszyngtonska kilke i polityke, ukazac Amerykanom, ze w kraju dzieje sie zle i coraz gorzej. To juz nie ta sama Ameryka, ktora z zachwytem poznawalam ponad 25 lat temu. Przecietny Amerykanin jest dumny ze swojego kraju i mysli, ze jego hegemonia bedzie trwac forever but…nothing last forever, szczeolnie w takich ukladach jak obecne.
Watpie, ze obecnie jakikolwiek narod jest gotowy na stworzenie globalnej wioski. To jeszcze nie ten czas. Najpierw musimy sie nauczyc zyc sami ze soba. Religia dotad bedzie miala racje bytu, dopoki bedzie ludziom potrzebna. Widocznie jest, skoro istnieje i ma sie w Polsce swietnie. Mysle tez, ze z religiii sie wyrasta.
Polska jest obecnie w niezwykle niewdziecznej sytuacji, poniewaz zostala pozbawiana tej calej masy czasu, ktora mial Zachod, by stworzyc spoleczenstwo obywatelskie. To nie dzieje sie overnight. To jest proces, ktory trwa lata aby wyksztalcily sie spoleczne struktury i aby ludzie dorosli do demokracji. Chociaz powiem szczerze, ze z moich obserwacji wynika, ze demokracja idzie w dziwnym kierunku…I tak np. w USA nie wygra ani Trump ani Clinton ale wygraja korporacje, ktore sa po kazdej stronie. A one, jako twory ponadpanstwowe maja gdzies zwyklego czlowieka. Dla nich liczy sie zysk, bo zysk zadecyduje, czy dana organizacja przetrwa, czy tez zostanie pochloneita przez inna…Nie mam pojecia do czego to doprowadzi ale to dzieje sie na naszych oczach…Sorry, ze zboczylam z tematu aborcji ale mysle, ze wszystko jest ze soba powiazane.
Ano, to że za wszystkim stoją korporacje to już od wielu lat powtarzam. A to, że to korporacje są nowoczesnymi państwami, to też staje się coraz bardziej i bardziej wyraźne. Jak sobie myślę o władzy tych najpotężniejszych korporacji, które posiadają właściwie cały kapitał świata, a potem pomyślę o naszym małym rządzie z małymi szabelkami i dużym krzyżem w ręku to chce mi się śmiać. Tyle że to śmiech przez łzy 🙂
PS. Nie schodźmy tu proszę na politykę 😉
dobry tekst, ale nie ze wszystkim się zgadzam, nie wszystkie kobiety przeżywają aborcję jako jakiś bliski cierpieniu wybór, owszem poważna decyzja, jak wiele w naszym życiu, bardziej dotycząca tego czy chcę się podołać macierzyństwa (często kolejnemu) niż samego zabiegu. prywatnie znam różne historie, publicznie nie potrzebuję żadengo usprawiedliwiania i pytania dlaczego chcesz to zrobić, po prostu, masz do tego prawo (albo u nas powinieneś mieć ) . i jak dla mnie to się wiąże również szanowaniem życia, nie powołuję go ot tak, nieprzemyślanie. pozdrawiam 🙂
ps. trochę dojrzewałam do takiego podejścia, też mnie kiedyś raziły hasła “moja macica moja sprawa” tymczasem zapomniałam jakby, ze rozmawianie o tym, czy kobieta która nie chce być w ciąży może w niej nie być jest tak samo nie na miejscu jak rozmawianie czy czarnemu człowiekowi przysługują takie same prawa jak białemu
Dziękuję za głos! 🙂 Tak, naturalnie zgadzam się z tym wszystkim. Zależało mi na przedstawieniu pewnego, często pomijanego punktu widzenia kobiet, dla których te decyzje są dodatkowo skomplikowane wewnętrznym rozdarciem. Też mam znajomych (bo i o mężczyznach nie zapominajmy), dla których zdarzenie nie było traumą, ale nie chodziło mi o to. Tekst powstał w trakcie wprowadzania ustawy aa, w samym szczycie przelewających się przez media i w komentarzach bzdur na ten temat.
Pozdrawiam pięknie 🙂
jasne, rozumiem;) ja po prostu myślę, że czas na odczarowanie aborcji – to zabieg medyczny, który dla różnych ludzi może mieć różne znaczenie i różną wagę moralną. Trochę jak z rozwodem powiedzmy, jednym ratuje życie, dla innych jest porażką, jeszcze inni za żadne skarby z tego nie skorzystają…ale mamy prawo do tego:). I o prawie do legalnego zabiegu medycznego przerywającego ciążę bez potrzeby usprawiedliwiania tego przed światem powinno się głośno mówić, oczywiście prywatnie będzie towarzyszyć temu mnóstwo emocji, ale proszę pomyśleć, o ile łatwiej podejmować tę trudną dla nich decyzję by było, gdyby nie było przy tym tego publicznego odium przestępstwa, bezprawia, morderstwa…Osoby dla których niesie to zbyt wielki ciężar emocjonalny po prostu tego nie uczynią, ich prawo
Tak, to jest dla mnie oczywiste. Jak w poprzednim komentarzu – nie powinno się publicznie dyskutować o prawie czarnego czy geja do równości, i tak samo nie powinno się dyskutować o prawie do aborcji, zgadzam się. Dopóki jednak takie dyskusje się odbywają, uważam, że trzeba zabierać głos. Milczenie nie pomaga.
Bardzo przemyślany tekst, i bardzo autentyczny. Nie mieszkam w Polsce, nie mogłam brać udziału w Czarnym Proteście, ale gdybym mogła to bym poszła z hasłem “Szczęśliwe matki są sprawą nas wszystkich” ( jestem już poza wiekiem płodnym więc taki tekst oddaje najlepiej moje emocje, trochę bym śmiesznie wyglądała ze sloganem sugerującym że aborcja mnie dotyczy bezpośrednio).
Serdecznie pozdrawiam.
Dziękuję, bardzo dobre hasło, warto zapamiętać na przyszłość 🙂
To już drugi Twój artykuł, przy którym – zaczynając czytać – miałam ochotę odetchnąć “nareszcie ktoś mówi na ten temat rzeczowo, spokojnie i rozsądnie. Bez krzyków i nacisków, ale krok po kroku analizując sytuację”. Dzięki!
bardzo się cieszę, dziękuję! 🙂
Przepraszam za moją emocjonalność. Renato kocham Cię za ten tekst !!!! Czekam na Twoją książkę!
Dziękuję równie emocjonalnie, Sylwiu… :)))
W tle gra Patti Smith… Dziękuję
miała koncert wczoraj w Polsce 😉
“Pod płaszczykiem ideałów ochrony życia, można dostrzec działanie tego cienia zbiorowego, wymierzonego przeciwko żeńskości. Jego podstawą jest niechęć do kobiet, które same o sobie decydują i wychodzą poza schematy, w jakich chcieliby je widzieć ludzie. Stąd wzięły się archetypy typu Lilith, o której pisałam w innych artykułach. Lilith, przypomnę, nie przepada za dziećmi i życiem rodzinnym. Woli być samodzielna i robić to, co jej w duszy gra. Jest poza kontrolą mężczyzn i społeczeństwa, dlatego stanowi ich cień, z którym walczą.”
https://ciemnanoc.pl/2016/10/03/gdy-twoja-niezaleznosc-jest-ich-zagrozeniem-jak-dziala-program-zbiorowy-i-co-lilith-ma-wspolnego-z-protestem-kobiet/