Dzień jak co dzień, czyli co to jest praca dla pasjonata?

written by Renata Rusnak 4 marca 2014

Jeśli rano nie zbudzi mnie szum wody, przepływającej rurami z ujęcia w garażu przez cały dom do łazienki, w której synek bierze poranny prysznic, budzi mnie szum przepływających przez moją głowę myśli.

Leżę z zamkniętymi oczami, porządkuję sny, wydzierguję z nich tę jedną najsilniejszą nitkę, wokół której przez noc nabudowały się moje refleksje, odczucia, wspomnienia. Wyłuskuję ją i przez chwilę przyglądam się jej z każdej strony – jeśli składa się w ładne, logiczne słowa, przytrzymuję ją, rozgrzewam dla niej miejsce w sercu, pozwalam delikatnie zatańczyć we mnie. Już wszystko wiem, więc zrywam się z łóżka i nie tracąc ani jej, ani ciepła w sercu, idę do łazienki.

Nie pozwalam sobie na żadne rozproszenia, żadne dodatkowe emocje, wiadomości, czynności. Nawet telefonów nie odbieram.

Zjadam jabłko. Bez pierwszego jabłka mój dzień jest nieudany, staje się mętny i wybrakowany. Czasem biorę do niego trochę sałaty, trochę pietruszki. Szoruję szczotką i zjadam z pestkami do ogonka. Włączam komputer i to jest ten moment, w którym celebracja porannego rytuału musi zostać dopełniona: kawa.

Piję jedną kawę dziennie, za to najlepszą, jaka jest w zasięgu. Jednorodna, świeżutka, z małej plantacji, z małej palarni, zaparzona w aeropresie albo, jak mi się chce, w chemexie.

Moje koty już wiedzą – kiedy nastawiam wodę na 85 C i włączam żarnowy młynek do kawy, to jest ich moment. Siadają przy swoich miskach i wpatrują się we mnie – do każdego przemawiam w jego własnym języku, w jego intonacji. Zanim skończą jeść, moja kawa jest już gotowa. Z ułożonym w głowie ciągiem przyczynowo-skutkowym siadam do komputera. Otwieram bloga i przelewam w cyberprzestrzeń sznurki myśli w srebrzystym najczęściej kolorze.

Poza tym cisza. Nie dzieje się nic, wiatr kołysze gałęziami drzew za oknem, czasem grzeje mnie słońce, czasem przyglądam się smugom deszczu.

Pisanie zajmuje mi chwilę, nie jest ona długa, ale jest najbardziej przyjemnym elementem dnia. Wszystko wokół znika, pojawia się tylko to ciepło, które mnie otula – od wewnątrz.

Niekiedy piszę na ważkie tematy i wtedy jestem przejęta. Koncentruję się na emocjach, odsiewam ziarna od plew, nie pozwalam, by ubierały się w jarmarczne słowa. Skracam, wyrzucam, upraszczam, przepisuję. Szukam najtrafniejszych słów, najlepszych porównań, narzucam im dyscyplinę. Im więcej emocji, tym silniejsza kontrola. Te teksty zwykle powstają najdłużej, niekiedy cały dzień, czasem dwa.

Koty zalegają w promieniu metra ode mnie – w koszyku na oknie, z drugiej strony monitora, na kocu obok. Nie ma szans na siedzenie na kolanach – zbyt często zmieniam pozycję, bujam się, wiercę…

naturalnie praca

Kończę myśl w pierwszym zarysie. Ta jedna czysta, dobra kawa dziennie przy moim delikatnym, roślinnym stylu odżywiania to i tak dużo. Zaczynam czuć żołądek, idę więc po swoje zwykłe awokado, które łagodnie wyściela mnie od środka. Czasem skubnę coś zielonego, przy każdej okazji zwieszę się na drążku, wyprostuję mięśnie.

To jest czas samodoskonalenia się – czytam, redaguję i tnę tekst. Sprawdzam szczegóły, wszystko, czego nie jestem pewna; jeśli jestem pewna, sprawdzam dwa razy. Przygotowuję zdjęcia; zabiera to sporo czasu, często więcej niż pisanie.

Czytam znowu. Redaguję, przestawiam, poprawiam narrację. Jeśli sądzę, że wszystko w porządku, publikuję. To jest ten moment, kiedy można i należy połączyć się ze światem. Otwieram czeluści social mediów. Nie zawsze udaje mi się dojść do ich krańca, wszystko jednak, co czytam, czego się dowiaduję jest ściśle sprofilowane.

Żadnych śmieci, na śmieci nie ma czasu. Coraz wyraźniej rozumiem, jak bardzo nie mam już czasu.

Jestem młoda, jestem zdrowa, jestem w pełni życia, ale już wiem, że wszystko co za mną jest niczym w porównaniu z tym, co przede mną. Przede mną życie – już świadome, już ukształtowane, już zdolne do podejmowania odpowiedzialnych i rozsądnych wyborów.

Eliminuję wciąż i codziennie zbędność i przypadkowość z niego, a przecież zakres rzeczy, które mnie interesują wciąż jest ogromny – kiedy temu podołam?

Na dowiadywaniu się i korygowaniu wiedzy mija druga połowa dnia. Zostawiam kilka komentarzy, kilka statusów na fejsbuku. To ta pora, w której możliwa jest już muzyka, spoty, wywiady, trailery i wiadomości. Mnóstwo wiadomości i wiedzy, jednak w niemal zerowym procencie pochodzących z naszych oficjalnych mediów.

Nie czytuję gazet. Czytam ludzi, czytam ich myśli, ich emocje, ich wnętrza i pomysły. Czytam ich pasje.

Pasje interesują mnie najbardziej, bo tylko od prawdziwych pasjonatów jestem w stanie dowiedzieć się czegoś, czego nie dowiedziałam się wcześniej. Bo tylko pasjonaci są w stanie szukać tak dokładnie i tak głęboko jak ja. To co na powierzchni, to co widoczne i co oczywiste nie interesuje mnie. Mój głodny umysł jest się w stanie skupić wyłącznie na tym, co sięga znacznie głębiej niż pod powierzchnię.

Późnym popołudniem dopada mnie głód – wtedy gotuję. Jeśli coś dobrego, składam tekst na drugiego bloga. Z miską w ręce kończę czytać świat, lub siadam do filmu. Wtedy często piszę trzeci tekst, z filmu.

Niekiedy zjadam w pośpiechu i wybiegam na miasto – wieczór to czas spotkań i czas degustacji. Nigdy nie marnotrawiony czas. Ludzie, których znam, których spotykam, są tacy jak ja – ogarnięci pasją. Z innymi nie mam czasu rozmawiać. Wracam późno i niekiedy zdążę jeszcze napisać jeden tekst, albo przynajmniej zrobić notatkę. Kładę się długo po północy, czytając kawałek książki, a pomiędzy tym wszystkim kradnąc samej sobie czas dla synka.

Wczoraj zrozumiałam to, co w ostatnim miesiącu, dwóch kołatało mi się po głowie – całe życie przeżyłam właśnie tak – napędzana głodem, ciekawością, niekończącym się pragnieniem poznania więcej, udoskonalenia umiejętności, wiedzy, zrozumienia. Niekiedy robiłam rzeczy tylko po to, żeby się czegoś o nich dowiedzieć, nigdy nie przeliczając ich na pieniądze lub zyski.

I właśnie wczoraj przeczytałam, co Paweł Tkaczyk napisał na swoim blogu: jeśli kochasz to, co robisz, nie waż się tego sprzedawać!

Wartość rzeczy, które lubisz robić jest dla Ciebie niższa, niż wartość tej samej rzeczy dla kogoś, kto tego nie znosi. Co to oznacza? Wycena, którą tworzysz dla swoich produktów i usług, jest najczęściej zaniżona. Oczywiście, możesz sprawdzić ceny rynkowe i dostosować się, ale tu też tkwi pułapka. Ty wiesz, czego nie wiesz.

Rzeczywiście tak jest – całe życie robiłam wyłącznie to, co lubię i nigdy nie nazywałam tego pracą. Nic więcej od życia nie chciałam, jak tylko by było ciekawe, dobre i wartościowe. Uważam, że w całym swoim życiu w pracy byłam tylko jeden przypadkowy dzień – cała reszta to po prostu przygoda, ja, moje życie, nawet etat w PAN, nawet te dwa lata codziennego prawdziwego zasuwu w mojej organicznej knajpce.

Nic z tego nie było dla mnie praca, nawet całe lata tłumaczenia literatury i równie intensywnego pisania w prywatnej korespondencji i na forach. A co za tym idzie – za to co robiłam, albo nie pobierałam żadnych pieniędzy, albo wyceniałam się tak bardzo cholernie nisko, że prawie nie było za co żyć.

Bo zawsze, codziennie miałam w pamięci to, że tyle wiedząc, wciąż jeszcze drugie tyle nie wiem.

I tylko w milczeniu, z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami przyglądałam się ludziom, którzy wiedząc i potrafiąc ułamek tego, co ja wiem i potrafię, sprzedawali się tak cholernie drogo…

Hej, pasjonaci, specjaliści, nonkonformiści, posłuchajcie Pawła! Wasze umiejętności są wartościowe, zacznijcie je cenić, niezależnie od tego, ile jeszcze przygód, wiedzy, doświadczenia i poznania przed wami.

Przecież tylko wy wiecie, ile tak naprawdę poświęcenia, czasem pieniędzy kosztuje was samodoskonalenie się. Nie stawiajcie się na przegranej pozycji, tylko dlatego, że sumienie mówi wam, że im więcej wiecie, tym mniej wiecie. Ci, co naprawdę mało wiedzą, nie znają wstydu. Pora więc przestać poddawać się niekonstruktywnej krytyce i przekonaniom o własnej niedoskonałości. Wiecie dużo, potraficie dużo, kochacie tak dużo i z takim oddaniem. Pozwólcie to światu wreszcie zobaczyć!

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz