Zawsze sobie obiecuję, że nie będę w kółko pisać o tym samym, żeby nie było że wciąż te same gęby, ale co zrobić, jak wciąż te gęby bardzo lubię? Człowiek, zwłaszcza ten z Krakowa, porusza się po pewnych kręgach i liniach, i jeśli 5, 10, 20 lat temu chodził do jednej knajpy, to prawdopodobnie nadal do niej chodzi. Życie towarzyskie przesuwa się tu niemal wyłącznie pomiędzy knajpami i śmiało można powiedzieć, że to one definiują charakter i zainteresowania każdego z nas.
Powiedz mi do jakiej knajpy chodzisz, a powiem ci kim jesteś.
Nie mam tu na myśli żadnego snobizmu. Knajpy w Krakowie żyją swoim życiem, a każda z nich jest poniekąd przedłużeniem duszy swojego właściciela i opiera się na energiach tych ludzi, którzy w danym miejscu poczuli bluesa i zagościli w nim na dłużej. Miejsca spełniają przecież ludzkie potrzeby, a te bywają bardzo różne. Na Lipowej 6F (oficjalnie się to nazywa Krakó Slow Wines) Pawłowi Woźniakowi i panu Januszowi Jaroszowi udało się stworzyć coś naprawdę specyficznego, czego nie ma w żadnej innej knajpie w Krakowie.
Kiedy jeszcze miałam Papuamu, czyli funkcjonowałam dokładnie vis a vis Lipowej 6F, Paweł często przychodził i w kółko marudził: wejże Renatko, zróbże tu jakiego grilla… Grill nie był mi po drodze, bo choć robię fajne grillowane warzywa, nie taką miałam koncepcję swojego eko-miejsca. Aż tu na sobotnim oficjalnym otwarciu food trucka z grillem Pavla Portoyana wreszcie poukładało mi się w głowie, o co temu Woźniakowi chodziło.
Zimno czy nie, lało czy nie, Woźniak lubił jadać na świeżym powietrzu a wine bar, którego jest pomysłodawcą i współwłaścicielem, właśnie na takiej otwartej, pół streetfoodowej idei się opiera. Od początku wpadali tu różni fajni ludzie grillować na ulicy (pisałam). W środku też nie ma miejsca do ciężkiego posadzenia tyłka na jedno miejsce – albo jesz i pijesz na zewnątrz, albo przy wysokich stołach barowych, albo na antresoli wciskasz się w ławki z poduchami, którym bardziej pasowałoby się zmienić we wschodnie podesty do siedzenia na ziemi. No albo łazisz pomiędzy tym wszystkim.
Teraz do tej koncepcji pół stojącego wine baru dołączył na stałe food truck z grillem. Fajne jest to połączenie niezobowiązującego jedzenia (w którym właściwie można dłubać palcami) ze swobodnym barowym stylem imprez, pozbawionym jednak ciężaru zaciemnionych i zadymionych pomieszczeń, pełnych spożywających w nadmiarze tani i byle jaki alkohol ludzi.
Lipowa 6F tym się wyróżnia od innych miejsc, że generuje absolutnie pozytywną energię i przyciąga na ogół szczęśliwe, zadowolone z życia i pełne pasji osoby.
Ma taki jakiś swobodny urok, który powoduje, że z każdej niemal imprezy wychodzę bogatsza o kilka nowych znajomości, pełna ciekawych informacji – i to informacji, a nie środowiskowych nieznośnych plotek – oraz oczywiście objedzona i opita po uszy.
Grill Portoyana jest o tyle cudowny, że zawiera mnóstwo warzyw i zieleniny, oraz że składa się nie tylko z mięsa, ale i z ryb. Świetnych zresztą ryb, bo Pstrąg Ojcowski, szczególnie w wersji potokowej to już niemal legenda krakowskiej gastronomii, choć na rynku istnieje jakiś rok i jest dostępny w kilku ledwie miejscach.
Cieszy mnie jak zawsze w podobnych sytuacjach, że Pavel zadbał również bardzo o jakość mięsa – po wielu testach i próbach, wybrał masarnię z Lipnicy Murowanej, która bardzo starannie selekcjonuje skupowane zwierzęta (tu mi znowu drży ręka, bo wciąż gryzą mnie wyrzuty sumienia, ilekroć piszę o zwierzętach do zjedzenia) pod kątem ich “ludzkiej” hodowli i standardów karmienia. Na grillu znajdą się więc i różowe świnki i kędzierzawe baranki, które nie tylko będą smakowały, ale i swoją jakością wyrządzą mniejsze szkody na zdrowiu niż standardowe mięso.
I trzeba poprosić o bakłażana, albo choć ziemniaka z grilla, koniecznie z czymś zielonym! Na otwarciu Pavel, jak twierdzi specjalnie dla mnie, zrobił pastę z grillowanego bakłażana, która była po prostu odlotowa i nie miała nic wspólnego ze smętnymi tłustymi buraskami z naszych restauracji (zdjęcie).
Gwoździem programu było dla mnie chaczapuri – placek z zapiekanym w środku słonym serem. Ale jakim! Pavel robi go sam, na oryginalnej ormiańskiej podpuszczce z mleka sławnych już szczyrzyckich klasztornych krów rasy czerwona polska. Tych samych, z których swoje boskie sery robi pani Jadwiga Lorek. Ormiańska podpuszczka ma jakiś swój specyficzny skład bakteryjny, który daje ser o innej strukturze i smaku niż te nasze. Absolutnie należy sprawdzić!
Warto też zwrócić uwagę na dobre, naturalne wina z Lipowej, ale uwaga, jeśli kontaktujecie się z selekcją Woźniaka po raz pierwszy, poproście o prowadzenie i oswajanie – najlepiej zacząć od win w stylu europejskim. Nie są to wina półsłodkie, do jakich latami przyzwyczajała nas polska oferta sklepowo-gastronomiczna. Dobrze jest mieć otwarty umysł i podniebienie, a jeszcze lepiej jest po prostu przychodzić na częste tu degustacje i trochę się w tych winach rozeznać.
Co jeszcze mogę napisać? Fajnie jest. Taka pozytywna energia, takie przyjazne środowisko, tacy interesujący ludzie. Marzę o tym, by mieć w Krakowie adekwatny lokal z organicznymi wegańskimi degustacjami, z własnym ciekawym, inspirującym środowiskiem dla ekologicznych roślinożerców, ale tu jeszcze długa droga przed nami. Póki co polecam więc klimaty slow z Krakó Slow Wines na Lipowej.
Wszystkie moje zdjęcia z imprezy tutaj.