Kraków Pradze nie podskoczy, ale Polska ma ciekawe alternatywy turystyczne

written by Renata Rusnak 4 sierpnia 2015

W 2006 roku opuszczałam Pragę z myślą, że nie rozumiem tego miasta i nie chcę do niego wracać. Teraz, dziewięć lat później, opuszczałam ją z myślą, że jej nie rozumiem i że muszę do niej wrócić. Już inaczej, przygotowana, a przede wszystkim z jakimś lokalesem, Prażaninem, kimś, kto pokaże mi miasto od swojej strony.

Pierwsze i najsilniejsze wrażenie, jakie sprawiają na mnie Czesi/Prażanie, to całkowita, choć uprzejma i tolerancyjna obojętność, przechodząca w hermetyczne zamknięcie przed innymi. To samo wrażenie odniosłam już za pierwszym razem, kiedy ze zdumieniem odkrywałam, że w Pradze toczą się dwa alternatywne życia, które się nie przenikają. Jedno to Czesi, drugie to reszta świata.

Dosyć długo zastanawiałam się nad tym odczuciem, którego nie miałam w żadnym innym mieście europejskim. Zresztą nawet ani w Stanach, ani w Turcji, no ani tym bardziej na Wschodzie Europy. Czesi żyją swoim życiem, a innymi sprawami się wcale nie interesują, jakby nie było w nich ciekawości czy głębszej potrzeby zmian.

Oczywiście wiem, że uogólniam, bo mówię ledwie o wrażeniu z ulicy i przypadkowych kontaktów z ludźmi obsługującymi turystów. Kiedy jednak doczytywałam teraz historię Pragi i Czech, rzuciło mi się w oczy, że faktycznie taka była ich metoda na zabory; podczas gdy Polacy nieustannie stawali okoniem, Czesi po cichutku budowali swój własny świat. Taki trochę bierny opór przed uleganiem wpływom zewnętrznym, dopóki tylko ten świat nie wtrąca się w ich prywatne sprawy (jak religia).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pamiętam, że trochę zszokowało mnie pierwsze zetknięcie z Prażankami, którym przyglądałam się na ulicy te parę lat temu. Podczas gdy Polki w każdym większym mieście, nie mówiąc już o stolicy, robiły wszystko, by swoimi ciuchami i wyglądem dopasować się do przodujących trendów na świecie, Czeszki w samym sercu niemal dwumilionowego miasta, rokrocznie odwiedzanego przez ca cztery miliony obcokrajowców wyglądały jak z porządnej prowincji. Od moich krajanek różniło je jeszcze to, że czuły się ze sobą bardzo swobodnie i wyglądały na zadowolone z siebie. Mówię o młodszym pokoleniu, 20-, 30-latek, bo to po nich należałoby się spodziewać zmian, których nie oczekuję po starszym pokoleniu, że tak to ujmę, “komunistycznym”. Ono zresztą było też ciekawe – całymi wieczorami popijało radośnie w knajpach, a potem bez obciachu śpiewało sobie na ulicach. To samo zresztą widać było i teraz w witrynach sklepów modowych – modę Czesi mają… własną.

Miałam też okazję popodziwiać ich absolutną obojętność do przyjezdnego elementu w knajpach i galeriach. W dużej miejskiej galerii państwowej, kobieta 50+ bez mrugnięcia okiem sprzedała nam bilet rodzinny z dziećmi na pornograficzną wystawę Jana i Kaji Saudek. Nigdy nie interesowałam się Kają, więc nie wiedziałam, że ma tak ostre grafiki, o moim ulubionym Janie zaś sądziłam, że wystawią grzecznie jakieś portrety i może parę ładniejszych aktów, które w naszych (posłusznych Frakcji Aktywnych Moherowych Beretów) galeriach opatrzone byłyby wielkimi znakami “stop”, “uwaga”, “może ranić twoje uczucia”. Nic z tych rzeczy, a ledwie stękający po angielsku pan bileter lat 60+ również nas nie zatrzymał.

Nigdy w żadnym muzeum czy galerii nie spotkałam się z taką obojętnością wobec eksponatów, jak w Pradze – po zdjęciach niemal można było paćkać łapami, nikt ich nie pilnował. Dzieci swobodnie wchodziły na meble, na przykład na krzesło pomalowane w komiksowych bohaterów Kaji, czy na sofę w kształcie ust na wystawie Salvadora Dali, ale tylko ja dostawałam przy tym bogobojnego zawału serca przed zniszczeniem eksponatów. Wrażenie miałam takie, że można by było wszystko tam zrobić i nikt by nie zareagował. Kiedy na wyjściu powiedziałam kasjerce, że to nie wystawa dla dzieci, tylko się uprzejmie, ale obojętnie uśmiechnęła.

Turystyka selfie.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Podobnie nieswojo czułam się w knajpach i kawiarniach. W Polsce jestem przyzwyczajona do gadania z kelnerami czy baristami; jeśli w jakimś specjalistycznym pasjonackim lokalu kogoś o coś zapytam, wkręca się w gadanie, wyjaśnia, odpowiada i zanim zapłacę rachunek jesteśmy znajomymi. Tam było trochę jak kontakt ze ścianą. Kiedy wyrażałam chęć rozmowy, dostawałam niezmienne pytanie: czy coś jeszcze podać? Nie, ja już nic nie chcę, chcę się tylko dowiedzieć czegoś o tym, kim jesteście, co robicie… Więcej udało mi się pogadać z poznańskim baristą, którego spotkałam raz na Browar Fest, a na którego natknęłam się w Mama Coffee, niż przez cały weekend z miejscowymi. Choć oddam sprawiedliwość, jedna młodziutka kelnerka z Secret of Raw fajnie ze mną porozmawiała o tym, co podają, jak i dlaczego. Może jest ich więcej, ale zastanawia mnie na ile łatwo obcokrajowiec może się tam zaaklimatyzować.

Różnią się Czesi od nas jeszcze swoim oporem przed nauką języka angielskiego. Fajne ekonomicznie jest to, że miejsca pracy przy obsłudze turystów nadal utrzymują starsi ludzie, ale żeby niemal wcale nie mówili po angielsku po tylu latach najazdu turystów z całego świata wydaje mi się dość krytyczne. Moi rówieśnicy i młodsi też trochę odstają swoim angielskim od naszych, chyba że miałam wyjątkowego pecha i trafiałam tylko na takich.

Intrygujące, choć nie wiem do jakiego stopnia pozytywne. Trochę wszystko razem sprawia wrażenie, jakby Czesi nie bardzo interesowali się jakimikolwiek zmianami i w sumie nie wiem, jak to wpływa na ich rozwój i gospodarkę? Nigdy się bliżej temu krajowi nie przyglądałam. Rozumiem oczywiście, że mają wyżej uszu codzienną rzekę turystów, zaludniającą ich ulice, sama nie rzucam się na szyję każdemu turyście w Krakowie, ale też każda osoba, która zagada jest dla mnie potencjalnie interesująca i jakoś można jej odpowiedzieć. W Stanach, w Hiszpanii, we Francji, nawet w sztywnych Niemczech i Austrii wciąż nie czuć aż takiej izolacji, nawet jeśli czasem czuć wyższość, albo zwykły egocentryzm.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jeśli chodzi o jakość jedzenia i usług turystycznych to ciągle odnosiłam dwa sprzeczne ze sobą wrażenia – z jednej strony nie bardzo jest się do czego przyczepić, bo wszystko jest co najmniej poprawne, z drugiej niczym nie można się tak naprawdę zachwycić, bo od pewnego pułapu pozostaje nieco nijakie. W pewnym momencie zaczęłam mieć dziwne podejrzenie, że w Pradze wszystko jest po równo jednakowe – piękne i monotonne, pozytywne i nudne, smaczne i bez własnego wyrazu. Jak czeskie filmy – niby śmieszne, ale po trzecim z rzędu wiesz wszystko, a po piątym umierasz z nudów.

Praga to miasto, w którym musisz zwolnić, bo jeśli nie – ono zwolni ciebie. Piękne, spokojne/bezpieczne i miejscami nawet mimo zalewu turystów zaciszne, a jednak coś mnie w nim ciągle mierziło. Ani raz nie udało mi się tam odczuć tego niesamowitego poczucia satysfakcji, nasycenia, jakie opanowują mnie w Paryżu, Wiedniu, Budapeszcie i nawet (choć zupełnie inaczej) w Nowym Jorku. Jakby to zwolnienie nie wynikało ze świadomego “Slow”, ale z pewnej opieszałości, zaniedbania. Brudna, chaotyczna i męcząca Barcelona, w której też się nie zakochałam, nie dawała mi aż tak silnego odczucia zaniechania wszelkich starań, niż Praga.

Głównie z potrzeby weryfikacji tego wrażenia, chcę odwiedzić Pragę jeszcze raz; tym razem już z kimś miejscowym, kogo życie i sposób myślenia mogłabym poznać z pierwszej ręki. Jeśli po takim wewnętrznym, rodzimym poznaniu Pragi nie polubię jej, to chyba już nigdy jej nie polubię.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Oczywiście poziomem zabytków nigdy nie przeskoczymy Pragi. Kraków, czego by nie mówić o moim ukochanym mieście, jest architektonicznie maleńkim zaściankiem bez żadnego rozmachu. Nigdy nie będziemy w stanie ściągnąć do siebie takich rzesz turystów, jakie zjeżdżają się do praskich cudów dziedzictwa UNESCO, dlatego (już od dłuższego czasu twierdzę) Polska powinna cała przeorganizować się pod względem polityki turystycznej i wszystko postawić na własną regionalność i lokalność. I nawet nie tyle myśleć o ściąganiu żądnych zetknięcia się z wybitnymi wrażeniami podróżników, ani nie udawać ambicji, że jesteśmy w stanie zaoferować coś najbogatszym tego świata, ile postawić na relaks, jakość usług, rodzinny (lub nawet emerycki) wypoczynek w zaciszu przyrody z interesującym lokalnym produktem. W tym dla własnych krajan, dla Polaków. Praga mimo tych milionów turystów z całego świata też nie ściąga tych z górnej półki, najbogatszych. Morze przelewających się przez nią osób to klasa mocno średnia, której można by zaoferować alternatywne, odwrotne doznania niż ścisk i tłok na Karlowym Moście.

Byłoby nam łatwo zarobić, gdybyśmy (przy naszej fanatycznej wręcz skłonności do zadowalania innych) skoncentrowali się na wypoczynku relaksacyjnym, rodzinnym. Żeby jednak to się udało, całe regiony musiałyby zacząć ze sobą współpracować, opracować wieloletni plan wdrażania zmian, ułatwień, komputeryzacji, połączeń drogowych, w tym rowerowych i kompleksowych usług, jakie można by zaoferować po złączeniu w całe konstelacje pojedynczych, rozsianych po wsiach i miasteczkach drobnych gospodarstw i przedsiębiorców. Kluczowe powinno stać się unowocześnienie komunikacji, zaprojektowanie funkcjonalnej informacji turystycznej o małych regionach, po których warto przemieszczać się w poszukiwaniu spokoju, dobrego jedzenia, kontaktu z naturą i lekkich sportów. Dobrze, gdyby doszło do jakiejś wymiany i uzgodnień pomiędzy poszczególnymi ośrodkami tak, by udało się połączyć w interesujące kompleksy wiele różnych usług, firm, gospodarstw w sąsiednich miejscowościach. Inaczej turystyczna promocja Polski będzie trochę strzelać działami w powietrze. W zestawieniu z Pragą wizerunek Krakowa jako magicznego miejsca pozostaje nieco czczy i świadczy o pewnych mrzonkach i aspirowaniu do czegoś, czego realnie nie ma, przy jednoczesnym lekceważeniu wszystkiego, co mamy piękne, wartościowe i oryginalne – na naszej prowincji. Polska powinna wykorzystać swoje alternatywy turystyczne, zamiast udawać, że jest czymś, czym nie jest. Mamy wiele do zrobienia i zarobienia na tym polu.

W tym sensie powinniśmy się zacząć uczyć od Czechów docenienia tego, co mamy, własnej oryginalności, ale nie poprzez kolejne pokłady sfrustrowanych kompleksów, a zwykłą pracę u podstaw w tych miejscach, które mogą przynieść realny dochód. Im szybciej rozwija się zaawansowana robotyka, tym świat coraz bardziej zmierza w stronę świadczenia “ludzkich” usług, między innymi turystyki. Mamy dobre warunki do stworzenia ciekawej oferty lokalnej dla turystów nieco zamożniejszych, dobrze byłoby z tego skorzystać, zamiast walczyć o upadające kopalnie czy nierentowne zakłady pracy. Gościnność podobno mamy we krwi.

Lajki i szery są konieczne dla rozwoju bloga.

Może Cię zainteresować

Napisz komentarz