Wczoraj na fejsie cały dzień ktoś narzekał z powodu rzekomego Blue Monday, ale ponieważ słabo przeżywam walentynki, Halloween, Andrzejki, a nawet dzień własnego macierzyństwa, tak i niebieski poniedziałek, wypromowany przez linie lotnicze słabo na mnie zadziałał.
Poniedziałek zawsze jest dla mnie dniem jak każdy inny. Pewnie dlatego, że nie pracuję na etacie. W tę niedzielę pracę skończyłam po północy, a po sześciu godzinach snu (no bo dwie zeszły na seriale), wstałam i znowu pracowałam. Potem poszłam na sesję zdjęciową, do interesującego magazynu firmowego, w którym pracują mądre kobiety. Zrobiły ze mną ciekawy wywiad, po którym przeplątałam się parę godzin po mieście, jedząc, pijąc oraz wpadając w odwiedziny do różnych znajomych.
To był zacny poniedziałek, za to dziś jest całkiem średni wtorek. Jest czternasta i właśnie łajam się za to, że zamiast zedytować gotowy tekst drugiej części wpisu z wczoraj, od czterech godzin marnotrawnie przeglądam fejsa. Nawet odcinek Reksia w kosmosie obejrzałam, bo ktoś wrzucił…
Co to za wtorek, skoro z pożytecznych rzeczy udało mi się dziś tylko kwiatki podlać? Może powinnam wymyślić kampanię reklamową dla jakiejś firmy ogrodniczej? Byłoby cool i mogłoby się nazywać Green Tuesday, a ja dostałabym za to kupę szmalu.
Tymczasem Vera na fejsie stawia filozoficzne pytania o granicę między zakupami, pozwalającymi na wygodne życie, a zakupami zbędnymi, napędzanymi konsumpcjonizmem. Sama własny lifestyle uważam za wystarczająco wygodny i wystarczająco oszczędny. Żyję skromnie, ale jest mi przyjemnie, bo mam własny dach nad głową i jadam dobrze. Można nie wierzyć, ale to kwestia organizacji i priorytetów. Najważniejsze, że koncentruję się nie na tym, czego nie mam, lecz na tym czego naprawdę potrzebuję i co chcę osiągnąć. Oraz na tym, jak mam do tego dojść, na przykład pracując ze sporym poświęceniem. A kiedy patrzę za okno na smętną pogodę Blue Monday, myślę sobie: a co mi tam?
Czy jeśli dziś jest nijak, to muszę się do tego przywiązywać i wierzyć, że moje życie w dłuższej perspektywie zdeterminowane jest nijakowością lub smętkiem jednego dnia?
Nie, bo po jakimś czasie życie przestaje być zdeterminowane nawet przez tak graniczne zdarzenia, jak śmierć kogoś bliskiego, odejście ukochanej osoby, albo urodzenie dziecka… Po czasie wszystko się zmienia, a to na ile szybko określony stan rzeczywistości mija, w bardzo dużym stopniu zależy od nas samych. Od tego, jak żyjemy, co myślimy, na co poświęcamy czas i… na ile dbamy o siebie.
Każdy poniedziałek będzie Blue Monday, jeśli w niedzielę nie odpoczniemy i nie przygotujemy się do niego. Jeśli przez cały weekend odbijaliśmy sobie towarzysko to, na co nie udało się wygospodarować czasu w ciągu tygodnia. Każda zima będzie depresyjna, jeśli latem nie zadbamy o kontakt ze słońcem, albo nawet zwyczajnie nie weźmiemy witaminy D. Każdy dzień tygodnia będzie wpędzał nas w bezsensowne samopoczucie, jeśli miesiącami będziemy żyć w chaosie i nie zadbamy o to, co jemy.
Ja wczoraj zeżarłam wielką wspaniałą bezę i nic by się nie stało, gdybym do niej nie zjadła jeszcze połowy chleba, który kupiłam dla syna. Ale zjadłam, bo nie miałam ochoty na samodyscyplinę. Dziś jestem rozproszona, słabo myślę i czuję ból w stawach (oznaki stanu zapalnego, wywołanego nietolerancją na gluten). No i co? Mam winić wtorek za to, że jest wtorkiem, a zimę za to, że jest zimą?
Może zamiast tego zastanowić się nad odpowiedzialnością własną za wszystko, co wokoło się wydarza? Przecież nie ma przypadków, jest tylko ciąg decyzji i otoczenie, które pokazuje nam, co robimy źle.
To nie tak, że Sky is the Limit. Tylko tak, że nikt i nic nie ponosi winy za to, jak budujesz lub marnujesz swoje życie.
Nie da się codziennie zaniedbywać oczywistych rzeczy, jak higiena umysłu, praca nad emocjami, jakość kontaktów międzyludzkich, stosunków w pracy oraz nastawienia do samej pracy. Albo takich, jak dbałość o własne pożywienie, kondycję, relaks, unikanie stresu i jednocześnie podejmowanie mądrego ryzyka, związanego z wprowadzaniem zmian w życiu.
Jeśli dopada cię Blue Monday, to dzieje się tak głównie z powodu licznych zaniedbań, jakich się wobec siebie dopuszczasz. Jeśli zdarza ci się częściej niż raz w roku, a ty “naprawdę nie wiesz dlaczego?”, to znak, że kłamiesz sam sobie. I że warto przestać. Wszystko jest w twoich rękach, dopóki o to dbasz. Jeśli nie, no cóż. Będzie więcej smutku na świecie niż radości. Przecież życie to tylko życie, albo jesteś kowalem, albo poczekasz aż cię wciągnie czyjaś dziura.
Zrób coś. Jeśli brakuje ci siły lub dyscypliny – zacznij od terapii.