Wczoraj w jakiejś rozmowie zaśmiałam się, że zasypiam już tylko z zakończonymi w ciągu dnia sprawami. To prawda. Przestałam się przejmować i podzieliłam sprawy do załatwienia w ciągu jednego dnia na tak małe, żeby były naprawdę możliwe do zrealizowania. Tylko jedna strona do napisania, tylko pół tekstu na bloga, jeśli nie dam rady inaczej, tylko kawałek ogrodu do skoszenia, tylko jedna sprawa urzędowa, tylko jedna poważna rozmowa, tylko jedno wyjście… Pomiędzy tym zostawiam czas na relaks i na psychiczny odpoczynek. Dotyczy to również spotkań towarzyskich. Tylko tyle spotkań, imprez, wyjazdów i obowiązków towarzyskich, ile jestem w stanie znieść bez zmęczenia się.
Nie wiem, czy kiedykolwiek się nad tym zastanawiacie, ale życie towarzyskie może dawać tyle samo siły, co jej zabierać. Ostatnio odmawiam, szczególnie wtedy, kiedy sama przed sobą czuję, że nie nadążam porządkować myśli po spotkaniach (degustacjach, imprezach, zwykłych wyjściach na miasto). Odmawiam sobie również spotkań z przyjaciółmi, których naprawdę lubię, jeśli czuję, że w ten sposób nie zdołam wykonać swoich podstawowych obowiązków. Ale też nie pozwalam obowiązkom mnie zjeść lub odseparować od przyjaciół.
Przecież muszę mieć czas na życie. Swoje własne, zrównoważone życie, w którym jest miejsce na wszystko i na pracę, którą lubię, i na konieczne obowiązki, których nie lubię, i na odpoczynek. A do tego konieczna jest lista z hierarchią wartości. Albo ważności, żeby już nie wpadać w zbyt wzniosły ton. Taka lista jest konieczna z wielu powodów, z których najważniejszy jest właśnie czas na jej zrealizowanie. Większość dorosłego życia spędziłam bez takiej listy priorytetów. Wszystko było i jednakowo ważne i jednakowo nieważne. Codziennie sto rzeczy do zrobienia, i codziennie wszystkie niedokończone. I tona wyrzutów sumienia oraz, co za tym idzie, niskiego przekonania o własnej wartości. Przecież nawet jeśli wykonywałam tytaniczną pracę i niezwykłe projekty, sama przed sobą ginęłam w chaosie, codziennie kładąc się spać z głową pełną rzeczy niezrobionych.
Teraz jeśli mam nie zmyte naczynia, zarośnięty ogród, nieodkurzone, lub nienapisane, ale wiem, że tego nie zrobię dziś, bo będę zbyt zmęczona, zabraknie mi czasu, mam zbyt silne, rozpraszające emocje, albo zwyczajnie chciałabym dzień spędzić na odpoczynku, z przyjaciółmi, bo słonko świeci – po prostu wykreślam z listy te rzeczy. Przekładam je na inny dzień świadomie, a jeśli się da (a niekiedy się da), rezygnuję w ogóle z trzymania w głowie czegoś, czego i tak nie zrobię, i nie przejmuję się tym do czasu, aż rzeczywiście będę w stanie się tym zająć. Niewiarygodne, ile można sobie zdjąć ciężaru z ramion zwykłym niezajmowaniem się problemami, których nie da się w danej chwili rozwiązać. I niewiarygodne, jak łatwo niewykonalne problemy rozwiązują się same w swoim czasie.
Co też ważne – nie daję się już wciągać w nie moje problemy. Nauczyłam się tego późno, ale to jest genialne. Nie moje problemy to są nawet te czyjeś problemy, które dotyczą mojej osoby. Jeśli ktoś ma ze mną problem, na który ja nie mam wpływu, to jest to jego problem. Zostawiam temat do rozwiązania tej drugiej osobie i się odsuwam. Po dłuższym lub krótszym czasie zawsze ta osoba rozwiązuje swój problem i wraca do mnie z zupełnie inną perspektywą. To jest fajne, choć zrozumienie całego mechanizmu zajęło mi bardzo dużo czasu. To tak uwalnia od wiecznego poczucia winy za krzywdy, których się innym nie zrobiło!
Nie jestem zależna od innych, ani inni nie są zależni ode mnie. Ja przecież też niekiedy mam problem z innymi, też ktoś mnie zdenerwuje, albo zachowa się niesprawiedliwie względem mnie, albo coś mi narzuci, czego nie chcę. Przecież wtedy sama potrzebuję czasu, żeby zrozumieć sytuację, siebie, tę druga osobę i przede wszystkim – dlaczego pozwoliłam, dopuściłam do zaistnienia tejże sytuacji. Czy nadmiernie położyłam zaufanie, albo nadzieje, że ktoś coś za mnie lub dla mnie, lub ze mną zrobi? Czy może chciałam być zbyt dobra i nadgorliwa i wydawało mi się, że wiem za kogoś lepiej, co mu potrzeba? Czy też źle odczytałam intencje drugiej osoby, nadinterpretowałam, nagięłam do swojej woli rzeczywistość, która wcale nie była taka, jak mi się wydawało?
Czas. Na wszystko potrzebny jest czas. I na zrozumienie siebie i na zrozumienie innych. I na to, by w sobie pooddzielać uczucia i potrzeby swoje od uczuć i potrzeb innych. Przestać realizować potrzeby i pragnienia innych. Na przykład przestać być nadgorliwą matką, przyjaciółką, pracownicą roku. Na przykład uporządkować sobie w głowie to, co jest konieczne do zrobienia względem dzieci czy kolegów z pracy, albo samej pracy, albo partnera, od tego, co robię za innych, wyręczając ich.
Asertywność. Słowo klucz, którym nie umiemy sobie trafić do właściwej dziurki.
Wystarczy jednak zrobić taką listę priorytetów, rozpisać ją sobie na kolejne dni, wykreślić od razu, albo dać pod kreską rzeczy najmniej istotne. Wyeliminować wszystko, czego nie musimy robić samodzielnie, albo – co jest ponad nasze siły! Przysięgam, świat się nie zawali. Nawet jeśli to ogromnie ważna misja społeczna, albo zawodowa, albo rodzicielska. Ile za to czasu i siły zostaje na zrobienie tych najważniejszych dla siebie rzeczy! Jedna ważna rzecz dziennie, którą staram się naprawdę zrealizować i o ile łatwiej mi się zasypia. Precz codzienne wyrzuty sumienia i przekonania, że niczego nie dokonałam w swoim życiu, precz!
Motto na dziś: