Na współczesną nomadkę Basię Styczeń i jej czerwonego kampera, przy którym powiewa z daleka widoczna flaga “Chwast’ing” natknęłam się na Festiwalu Wibracje. Popróbowałam jej pysznych maceratów, hydrolatów ju i mieszanek ziołowych, posłuchałam, co mówi o podążaniu za wegetacją i uznałam, że to coś dla mnie. Zabukowałam najbliższy termin między jej podróżami i w drogę.
Dzikie Ranczo i chwast’ing czekają.
Sosnowy wielki las, czyste dzikie jezioro, parę hektarów łąk, piaszczysty step i permakulturowe uprawy – to otoczenie Rancza w Brzeźnie. Oczyszczająca siła tego miejsca działa od razu. Pierwszego dnia usiadłam na moment w suchych trawach stepu i niespodziewanie przespałam bite dwie godziny. Wstałam spokojna, z wyczyszczoną głową, gotowa do zmian. Samo dobro.
Przeczucie nie myliło mnie – Basia jak mało kto rozumie świat roślin i ma niesamowity kontakt z Matką Ziemią. Jest zielarką z łąk, posiadającą głęboką intuicję, popartą wiedzą ajurwedyjską i praktykami medytacyjnymi w Indiach. Łaziłyśmy więc po całej okolicy za ziołami na ten jej “chwast’ing”, prowadząc przy tym ważne dla mnie rozmowy.
Co akurat rosło, szło do miodu, oleju kokosowego, na kombuchę, albo do suszenia. Na jadalne kosmetyki i na jedzenie, którym można się wzmacniać i leczyć. Warzywa z ogrodu, owoce z krzaka, do buzi lub do gara. Proste życie, proste jedzenie, dobre uczucia i emocje. Bo chwast’ing Basi to też filozofia.
Bliskość Natury pozwala na wewnętrzną integrację, to na pewno. Daleko od miasta można usłyszeć swój wewnętrzny głos, swoje myśli. Można poczuć spokój, choć na chwilę. Potem można go szukać w maleńkich przytuliskach zieleni w mieście i tuż za miastem. Zawsze jakieś się znajdzie.
Basia – opowiadaczka historii
Kiedy pisałam postać Bazylii ze swojej powieści, miałam na myśli kobietę, jaką chciałabym się stać. Kiedy poznałam Basię, zobaczyłam Bazylię. Ona już stała się taką Bazylią. Kobietą mądrą, spełnioną, dziką i przede wszystkim wolną. Ja jestem gdzieś w pół drogi, pomiędzy kolejnymi etapami życia. Jeden rozdział wyraźnie mi się skończył, dlatego potrzebowałam czegoś, co pozwoliłoby mi domknąć wewnętrzne procesy, towarzyszące przejściu na kolejny poziom.
Przez te dni w Brzeźnie dałam się prowadzić Basi i jej opowieściom o życiu. Pytałam o zagadnienie, albo sytuację, w jakiej się znajduję, a w odpowiedzi dostawałam historię. “Coś podobnego zdarzyło się mi/komuś kogo znam. Było tak i tak, skończyło się tak i tak”. Wnioski wyciągałam sama w trakcie opowieści. Najlepszy sposób na zrozumienie, ważne, by się otworzyć.
Bardzo dużo dały mi rozmowy z kobietą, która jest już w tym miejscu świadomości, do którego ja dopiero zmierzam. Dostałam mnóstwo inspiracji i wróciłam z workiem przemyśleń. Najważniejsza lekcja to to, aby słuchać siebie, oddzielić to, co pochodzi z wnętrza od tego, co jest cudze, zewnętrzne. Nie ulegać presji, nie spieszyć się, dać sobie przestrzeń i czas na najważniejsze dla siebie rzeczy.
A co jest najważniejsze? Co przynosi szczęście? Trzeba sobie samemu odpowiedzieć. Gdzieś w środku, w sercu każdy nosi taki idealny obrazek siebie i swojego życia. Czasem okazuje się, że nie trzeba biegać za ogonem, boksować się ze światem, ani zaharowywać na śmierć. Czasem najprostsze rzeczy bywają najlepsze.
Kobieca siła tkwi w spokoju
W jednej ze swoich opowieści Basia powiedziała: “Jestem wojowniczką, gdy ktoś dotkliwie nadepnie mi na ogon – odcinam głowę”. Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem – tak łagodna, ciepła, pełna miłości i cierpliwości istota potrafi się zdenerwować? Rozejrzałam się po jej promieniującym spokojem otoczeniu i znowu uznałam, że to niemożliwe. Pomyślałam, że stosuje jakaś hiperbolę dla nadania mocy swojej historii.
Zobaczyłam w niej tę wojowniczkę ostatniego dnia, w drodze do Poznania. Tam wsiadałam w pociąg, ona zaś udawała się w swoją stronę. Wcześniej zrobiłyśmy przystanek w Gorzowie, gdzie trzeba było coś załatwić w urzędach. Nic właściwie się nie wydarzyło. Po prostu twarz Basi przybrała skupiony wyraz.
Ale to wtedy dostrzegłam w niej lata doświadczeń, odbite w nagle surowo ściągniętych ustach. W wyostrzonym spojrzeniu, którym mierzyła przygotowane papiery. W zdecydowanym kroku, którym przemierzała urzędowe korytarze. W nadal ciepłym i łagodnym, jednak stanowczym tonie głosu, z którym się nie dyskutuje. Była rzecz do zrobienia i ona ją po prostu robiła. Wtedy zrozumiałam, że faktycznie, jeśli tylko trzeba, jak niemiłościwa Kali, odcina te głowy.
Nauczyłam się, że moc kobiety przejawia się na różne sposoby. Może się ujawnić w zapachu ręcznie zbieranych ziół lub w promieniach słońca, ogrzewającego macerat. W pogodzie ducha, która towarzyszy codziennym czynnościom. W daniu sobie czasu, by w drodze dla ochłody przystanąć nad jeziorem. W pilnej obserwacji swoich emocji, uczuć i potrzeb. W skutecznym załatwianiu spraw. W odcinaniu głów niszczycieli. W byciu sobą.
Wojowniczka z mieczem przewieszonym w czasach pokoju przez plecy, może użyć go we właściwym momencie. Nie będę się więc wahać, gdy moment ten nastąpi. Kwestia właściwego rozróżnienia.
24-26 sierpnia 2018 r. Basia Styczeń będzie prowadzić warsztaty na terenie biodynamicznej Winnicy Wieliczka pod Krakowem. Gorąco polecam Chwast’ing! W warsztatach udział weźmie też założycielka winnicy Agnieszka Rousseau, która opowie o żywej wodzie, oraz ja, Renata Rusnak, z medytacjami z duszą w poszukiwaniu własnej mocy. TUTAJ PROGRAM, zapraszamy!
4 komentarze
Wow…cudowne i w rytmie mojego serca. Na razie sie jeszcze zaharowuje w wielgachnym miescie ale mieszkam tak prawie na wsi. Mam duzy ogrod, glownie kwiatowy, ale i drzewa, i krzewy owocowe tez sa. Jest tez warzywniak skad obecnie zrywa sie cudnie pachnace pomirowy, papryke, ogroki, marchew spozywane z ziolami tez wlasnej produkcji. Moze to niewiele ale mam tylko 2 dni w tygodniu aby sie tym zajmowac. Probuje sie przeorganizowac aby bylo ich wiecej.
Ella, i tak jesteś lepsza niż ja, bo ja choć mam ogród, to rosną w nim wyłącznie drzewa i jakieś chwasty 🙂 Ze trzy lata temu nasiały się skądś maliny, więc je zjadam, mam też mirabelkę, nieowocujące grusze i piękną starą jabłonkę na dżemy. Ale też już od lat marzy mi się takie własne siedlisko, gdzie będzie można bliżej współżyć z naturą. Brakuje mi tego 🙂
Natura to cudowny “wynalazek” ale zyje sie z nia roznie…
A bylo to tak. Pewnego niedzielnego poranka wyszlam prosto z sypialni na taras, z ktorego mam widok na caly ogrod i zamarlam z zachwytu. Na srodku trawnika pasl sie jelonek, mlody, okolo 2-letni. Przygladalam mu sie z radoscia, ze taki gosc do mnie zawital az do momentu gdy ten wolniutko zblizyl sie do moich lilii ornamentalnych, ktore wlasnie zaczynaly kwitnac. Mam troche bzika na ich punkcie, dosadzam co roku nowe cebulki i czekam z niecierpliwoscia az sie otworza. Niebianski zapach jakim obdarzaja cala okolice jest niesamowity. A wiec moj gosc zblizyl sie do miejsca gdzie rosna i zaczal obgryzac paczki…Normalnie mnie na moment sparalizowalo. Podleciec i przegonic sie nie dalo bo bylam na pietrze wiec tylko wrzasnelam na niego aby go sploszyc. Rozejrzal sie dookola a poniewaz nie podnisl glowy w gore, wiec mnie nie zobaczyl. Dalej wiec spozywal moje “cuda”. Nie pozostalo mi nic innego jak zleciec na dol i pogonic drania, co zrobilam. Uciekl na druga czesc ogrodu i ani myslal sie oddalic. Malo tego zaczal mnie straszyc swoimi rozkami, kopac z niecierpliwoscia kopytkiem, a nawet udawac, ze wcale go tam nie ma chowajac sie za drzewem. Zeby nie przedluzac…udalo mi sie go przegonic ale gdy obejrzalam straty, musial sie pojawic o swicie, okazalo sie, ze juz prawie nic nie ma do kwitniecia. Prawie wszystkie paki zostaly skonsumowane…
W tym roku historia sie powtorzyla a nawet okazalo sie, ze przyprowadzil partnerke. Jakis czas mieszkali sobie w ogrodzie i podgryzali co sie dalo…Znalezli sobie zaciszne miejsce do spania bo trawa byla mocno wylezana…Sa srodki chemiczne aby odstraszyc nicponie ale nie lubie stosowac chemii a do tego w tym roku te deszcze od trzech msiesiecy i tak splukaja wszystko.
No wiec natura ma swoje prawa ale ja tez mam swoje :))) W koncu tez jestem jej czescia ale czasem wspoistnienie jest klopotliwe. Ale zeby to tylko sarny/jelenie. Nie bede opisywac co wyprawiaja szare wiewiorki, szopy pracze, skunksy, ze nie wspomne o swistakach. Ilosc zwierzyny w okolicznych lasach/parkach jest przeogromna. Poprostu Indianie przestali polowac. Wiem, wiem zabrzmialo to po barbarzysku ale trudno tygrysa namowic aby zywil sie trawa…Wiec jakos musimy wspoistniec bo to przeciez nasz wspolny habitat :)))
hi hi, no to musisz uwzględnić większą rodzinę w planie żywieniowym :))) a dla kwiatków pewnie jakąś osłonę trzeba zainstalować. ja raz nasadziłam lilie, jak mi je zeżarły ślimaki, to uznałam że chwasty łatwiejsze w obsłudze :))