Zmodyfikowany przepis z bardzo fajnej książki Good to the Grain Kim Boyce z powodu remanentu w Papuamu i odnalezienia mąki amarantusowej, kupionej w celach eksperymentalnych, nigdy nie wykorzystanej 🙂
- 0,25 dkg mąki amarantusowej,
- ok 100 gr mąki razowej pszennej,
- 3/4 kostki masła,
- ćwierć kubka śmietany (niehomogenizowanej, bo to w 100% niestrawne!),
- jakieś 100 gr zmielonych orzechów laskowych (Boyce podaje przepis jak przygotować całe laskowe, które będą wartościowsze, ale których teraz nie posiadam),
- jeden krążek cukru palmowego, około 6cm średnicy (Boyce daje zwykły nierafinowany cukier),
- szczypta nierafinowanej soli.
Trzeba to ugnieść. Tak jak pisze Boyce, ciasto ledwie się trzyma kupy (u niej jest tylko masło, cukier i mąki, z tym że w odwrotnych proporcjach) i nie należy się tym przejmować. Jak masło jest już dobrze rozgniecione i wyrobione, ciasto wałkujemy. Warto pamiętać o posypaniu cienką warstwą mąki blatu, powierzchni ciasta i samego wałka. Kiedy ciasto się kruszy i rozpada, po prostu złożyć je na pół, pognieść chwilę i dalej wałkować, aż się “uwałkuje” na powiedzmy 0,5 cm grubości.
Bierzemy wtedy jakąś szklankę, kieliszek czy formę o cienkich brzegach i wycinamy krążki. Resztę zwijamy i znowu wałkujemy…
Blachę wykładamy papierem, smarujemy masłem i do piekarnika na jakieś 20-25 minut na 180 C. Trzeba kontrolować, żeby się krążki nie sfajczyły. Powinny być przybrązowione, twardawe, ale nie spalone i nie twarde na śmierć.
W tym czasie obcieramy skórkę cytryny (wg Boyce pomarańczy), rozpuszczamy jakieś dobre dwie łyżki miodu z łyżeczką kardamonu mielonego i tą skórką. Boyce jeszcze mówi o wodzie z kwiatów pomarańczy, u nas zupełnie nie do dostania.
Jak ciasteczka są gotowe po prostu wyjmujemy je z blachy i smarujemy tą miodową glazurą. Glazurę warto sobie zapamiętać, bo jest dziecinnie prosta, a smakuje wybornie.
Voila! 🙂