Sierpień w Hrabstwie Osage (August Osage County) to moja ulubiona kategoria dramatów rodzinnych. Czuję się po nim jednak jak po klasyce ponurego rosyjskiego kina egzystencjalnego, kompletnie wyzutego z katharsis…
Ciężki, mroczny, poruszający najdelikatniejsze emocje film na 50 Oscarów o toksycznych relacjach rodzinnych, sekretach, kłamstwach, przenoszonej z pokolenia na pokolenie skazie na umiejętności komunikowania uczuć. Albo po prostu na złu, od którego wybrakowane uczucie bierze swój początek, z pokolenia na pokolenie słabnąc, wyciszając się, ale wciąż odbierając radość i siłę życia swoim nosicielom.
Niesamowicie paskudna historia, w której wszyscy tracą, choć dokonują najważniejszego dzieła swojego życia – udaje się im przetrwać w świecie, w którym ucieczka wydaje się być najlepszym rozwiązaniem.
Napisałam w tytule “dramat, którego lepiej nie rozumieć”, bo wciąż i wciąż w recenzjach pojawiają się głosy o przedramatyzowaniu ról, szczególnie Streep, o nagromadzeniu zbyt emocjonalnych scen, o wyśrubowaniu konfliktów, które pojawiają się jeden po drugim nie wiadomo skąd.
Ale to wszystko nie tak. Albo może raczej to wszystko właśnie tak – właśnie zbyt histerycznie, zbyt emocjonalnie, zbyt teatralnie.
Tylko jednocześnie, przy całym “zbyt” – aż nadto realistycznie, aż do bólu prawdziwie. Bo w toksycznej rodzinie wszystko naprawdę wygląda tak, jak w tym filmie. Szantaż emocjonalny, manipulacje, awantury, współuzależnienie – wszystko to jest na porządku dziennym. I dobrze, kto tego nigdy nie widział na żywo, ani w domu, ani pracując z osobami, które wyzwalały się z tak toksycznych relacji. Ja trochę tego widziałam, i to jest tak, albo nawet bardziej.
W filmie zaś dawno nie doświadczyłam tylu strasznych i pesymistycznych emocji! Dla mnie to wielki, głęboki, doskonały i przerażający film, który nie zostawia światła. Nie wpadłam po nim w depresję nad kondycją ludzkości chyba tylko dlatego, że Barbara (Julia Roberts) w ostatniej scenie wydaje się doświadczyć jakiegoś promyka oczyszczenia i uwolnienia.
My, ludzie, jesteśmy “damaged goods” i jedyna nasza nadzieja w tym, że choć nie potrafimy żyć w zgodzie z miłością, wciąż jeszcze możemy chronić nasze dzieci przed przekazywanym z pokolenia na pokolenie doświadczaniem zła i cierpienia.
Znakomity film, nie dający nawet trzech minut wytchnienia. Sztuki anie nie widziałam, ani nie czytałam, nie mam się do czego odnieść. Kreacja Streep i Roberts dla mnie Oscarowe, cała reszta równie świetna.
Odnotowuję przy okazji, że wielkie, obsadzone gwiazdami kino amerykańskie coraz częściej odchodzi od cukierkowych i nieskalanie pięknych gwiazd. Kino to zdecydowanie brzydnie, zyskując przy tym na autentyczności, ale nie wiem czy to dobrze czy źle? Estetyka brzydoty jest przytłaczająca.