Jestem starej daty – intelektualnie wychowywali mnie ludzie, kształceni jeszcze przed wojną oraz ich uczniowie, czyli ci, dla których kultura znaczyła coś więcej niż narzędzie propagandy, jak w komunizmie i narzędzie konsumpcyjne, jak w kapitalizmie. Zresztą sama zawsze takich szukałam, bo od nadmiernego kontaktu z głupotą boleśnie obkurcza mi się mózg i dostaję ciężkiej migreny. A przecież nie tylko o unikanie głupoty chodzi, lecz także o głębsze wartości, o jakikolwiek sens, który trzeba życiu nadać, by w ogóle było po co żyć.
To właśnie jest powód dla którego nauczyłam swojego syna czytać, oglądać i słuchać muzyki – izolując go tak bardzo jak się tylko dało od papki telewizyjnej i wydawniczej, od upośledzającej słuch mainstreamowej muzyki i agresywnych, pełnych przemocy gier, na których toksyczne promieniowanie nasze dzieci są narażone jak oceaniczne ryby po Fukushimie. Oczywiście nie da się czegoś zabrać nic nie dając w zamian.
Zabieranie i zabranianie jest złe, niewychowawcze i ograbia dziecko z należnego mu i niezbywalnego prawa do rozwoju.
Chcąc jednak wpłynąć na kształt tego rozwoju, możemy i powinniśmy podmieniać dziecku niską jakość na wysoką. Jeśli coś wyeliminujemy z jego życia, musimy natychmiast zaproponować w zamian coś, co uznamy za wartościowsze, ale jednocześnie dla niego atrakcyjne. Nigdy nie można zapomnieć o tej atrakcyjności dla dziecka!
Nie da się przełożyć 1:1 swojego życia na życie dzieci, co często usiłują zrobić rodzice, odcinając je od współczesnych technologii, zabawek lub gier i przekonując do życia w analogu, za jakim tęsknią z powodu utraconego dzieciństwa.
Jasna sprawa, że jeśli rodzice sami z pasją będą grać w karty czy gry planszowe, albo z uwielbieniem strugać zabawki z patyków i budować domki na drzewie, dzieciaki też złapią bakcyla i przyłączą się do wielkiej sprawy. Jeśli styl życia rodziców jest taki, jaki usiłują przekazać dzieciom – wszystko w porządku, bo mają im bardzo wiele do zaoferowania.
Koniecznie zobaczcie ten piękny album rodzinny.
No ale co, jeśli mama pracuje w banku, w księgowości, albo pisze bloga o tym, że kiedyś żyło się lepiej, a tata projektuje coś na komputerze, śledzi giełdę, albo sprzedaje najnowsze modele samochodów?
W takim przypadku wyłączanie telewizora albo konsoli i wręczanie dziecku patyka do ręki pod hasłem DIY – to sorry, Winnetou, fatal error, biiiipp…
Bo ilu z nas wciąż jeszcze faktycznie żyje w analogu? Przecież już nawet pralki do prania nie kupi bez komputera.
Filmy o Reksiu czy Bolku i Lolku można pokazać obecnym dwu-, trzylatkom; starsze dzieciaki zasną z nudów w połowie dziesięciominutowego odcinka – przetestowałam wielokrotnie. Nie dlatego, że to złe animacje, a dlatego, że się zdezaktualizowały i nie opowiadają dzieciakom o nich samych i o ich problemach. Niestety to właśnie krzykliwe, bezmyślne produkcje niskiej jakości na dziecięcych kanałach telewizyjnych okażą się atrakcyjniejsze, bo mówią więcej o ich wirtualnym życiu, niż dawne Disneye. Te jeszcze ze starej szkoły, które warto pokazać dzieciom w wieku 5, 6 lat i nie później.
Bo dzieci teraz rozwijają się znacznie szybciej!
Dobra wiadomość jest taka, że nawet jeśli maluch niczego nie zapamięta, w jego mózgu odbije się jakiś tam poszerzony wzorzec estetyczny, coś się poruszy w ogólnej wrażliwości i da świetne podłoże pod dalszą edukację. Badania wskazują, że różne obszary mózgu rozwijają się bardzo aktywnie do około dziesiątego roku życia. Im więcej różnorodnych obrazów, zapachów, smaków, skojarzeń, języków czy melodii dziecko zobaczy, tym lepiej rozwiną się jego szaruśkie komóreczki.
Podobno, jeśli dziecko do tego wieku nie usłyszy melodii innego języka, nawet zupełnie bez zrozumienia, nigdy nie będzie w stanie nauczyć się mówić bez obcego akcentu. Dlatego bardzo warto poszerzać dziecku horyzonty jak tylko się da. Nie chodzi o robienie z niego małego, nieszczęśliwego omnibusa, który ma zabłysnąć na salonach wielkimi talentami, lecz o zwykłe stwarzanie szans i możliwości.
Jedną z nich jest pokazywanie dzieciom różnych wartościowych, ale aktualnych dla tego pokolenia książek, filmów, muzyki i również gier. To coś, co jest w stanie ogarnąć nawet samotna matka z wiatrem hulającym po kieszeniach. Czego się nie da kupić, można pożyczyć, albo na to zaoszczędzić. Tak jest, nawet czasem odejmując sobie od przysłowiowej gęby.
Bo życie w analogu tak w zasadzie to już się skończyło.
I w gruncie rzeczy, jeśli otworzycie się na to, czego możecie się nauczyć, usiłując nadążać z uczeniem własnych dzieciaków, może się okazać, że bardzo dużo zyskacie. Bo nagle pojawi się nowa perspektywa i otworzą się nowe horyzonty. A stąd już tylko krok do świetnej przygody. Nawet jeśli nie na planszy i nie z patykiem.
A już jutro parę ważniejszych zasad wychowawczych, które stosowałam, trzymając się reguły – jeśli czegoś zabraniasz, musisz dać coś w zamian. Życie nie znosi pustki.