Mój syn powiedział, że podchodzą do niego czasem ludzie na imprezie i mówią, że “spoko piszę”. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, że nie rozumiem, bo statystyki pokazują, że jego grupa wiekowa (18-24), to prawie najczęstsi moi czytelnicy (27,5%). Druga grupa 25-34 lat to 33,5% wszystkich czytelników, zaś moich rówieśników, po których spodziewałabym się, że mnie czytają jest o całą połowę mniej.
Syn spytał, dlaczego mnie to dziwi? Przecież to młodych interesuje zdrowie i naturalne odżywianie, życie, oni chcą zmian. “Ci twoi mają to w nosie, w twoim wieku tak się zachowują tylko pojedyncze osoby, którym odbija – zasłonił ręką słupki powyżej 35 lat. – To do nas przecież piszesz”…
Wreszcie to zobaczyłam – 61% moich czytelników to młodzi ludzie między 18 a 34 lat. To by wyjaśniało, dlaczego coraz więcej mam przyjaciół w grupie wiekowej przez pół młodszej ode mnie. Najłatwiej jest im zmienić styl życia i potem najłatwiej podążać za swoim rozwojem. Czterdziestolatkowie – nic nie odejmując wszystkim moim wspaniałym przyjaciołom i czytelnikom, którym może też “odwaliło” – faktycznie skupieni są bardziej na stałych i namacalnych wartościach, niż na bliżej nieokreślonym wewnętrznym rozwoju, lepszym zdrowiu czy wyższej świadomości.
Ciekawa jest to obserwacja, bo być może całe to wyśmiewanie się z blogów albo kanałów YT, które “czyta/ogląda gimbaza” jest strzelaniem sobie w stopę? Jeśli mój 18-leni syn uważa, że około 100 jego znajomych z fejsa czytujących mojego było nie było mało rozrywkowego bloga, jest całkowicie normalnym zjawiskiem, to może jednak powinniśmy zweryfikować swój stosunek do wchodzącego pokolenia? Nie to, żeby mój blog był jakimś super katalizatorem poważności na światowa skalę, ale jeśli te dzieciaki potrafią czytać to, co piszę ze zrozumieniem, to chyba nie ma co narzekać na poziom “gimbazy”?
Ok, może teraz obrażam poważnych maturzystów, nazywając ich tak niepoważnym określeniem, ale z mojej perspektywy 16, 17, 18 i nawet 20-latkowie to wciąż dzieciaki. Choć o ile pamiętam, w liceum byłam już mocno zaangażowana ekologicznie, społecznie i nawet politycznie. Nie wspominając nawet filozofii, etyki i moralności, które przecież właśnie w tych latach wybudowały szkielet całego mojego dzisiejszego postrzegania świata…
Jest to temat do przemyślenia i do doprecyzowania targetu. Może faktycznie powinnam więcej pisać dla pokolenia mojego syna, zamiast frustrować się tym, że moje pokolenie postrzega mnie jak osobę, której “odbiło”?
Nigdy nie traktowałam syna jako tylko mojego – zawsze patrzyłam na niego w kontekście pokolenia, które przyjdzie po mnie, i które zostawi po sobie Ziemię w jakiejś kondycji. W jakiej – to zawsze było najważniejsze pytanie. Może to nawet byłoby niegłupie, żeby ich bliżej poznać?
Chyba łatwiej byłoby uwierzyć, że będą w stanie jednak uratować świat, w którym wszyscy żyjemy, czego nie da się dokonać, bez oddolnego zaangażowania szerokiej masy ludzkiej. Moje pokolenie wciąż nie dostrzega takiej potrzeby; nowe pokolenie podobno już tak.