Nie powiem, ile lat znam Elę, ale znam ją pół życia. Nie wiem, kto z was miał to szczęście, by spotkać kogoś, z kim może kraść konie? Jeśli macie kogoś takiego, to wiecie też, jakim szczęściem was los obdarował. Ja cieszę się kilkoma takimi przyjaźniami, ale muszę się przyznać – przy Eli mogę kraść nawet bizony. Z rezerwatu.
Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje, bo jesteśmy całkiem od siebie inne. Ona – rudowłosa, hałaśliwa, wiecznie roześmiana albo rozpłakana, wyrazista, ognista, w ciągłym ruchu, w swoich atłasowych sukniach i kolekcji kilkuset najdziwniejszych butów. Ja – z cicha pękł, najczęściej zadumana, zdystansowana i melancholijna, w dżinsach i koszuli, w jednych butach na jeden sezon. Ona – plastyczka, artystka, zawsze wyrażony wizualnie niespokojny duch, ja – wieczny poszukiwacz kamienia filozoficznego, osiadły na swoim spokoju ducha, którego strzegę ponad miarę. A jednak…
Miałam przyjemność spędzić z Elką weekend. Jeden weekend co parę lat dla przyjaźni, której nie niszczą ani koleje losu, ani przeprowadzki, ani żadne życiowe kataklizmy. Jeden weekend dla dziewczyn, które prawie całe studia spędziły ze sobą tworząc, działając, gadając, dokonując podbojów.
To mało. Ale tak strasznie dużo, kiedy nie ma żadnych hamulców ani barier pomiędzy nami. Wystarczy, że stanę obok tej szalonej rudej głowy i hop, jestem w gości w całkiem innym świecie, od niechcenia przenikam na drugą stronę lustra. Od razu chce mi się coś zrobić…
Zaczynam zawsze i niezmiennie od wsiąknięcia w klimat, zachwycam się całym tym światem, każdym jego detalem. Macam, dotykam, wącham, patrzę, przede wszystkim patrzę i gęba mi się śmieje. Wchodzę w ten świat, zwiedzam go, słucham jej opowieści, prawdziwych czy zmyślonych, każdego słowa, czy żartujemy, czy omawiamy Strasznie Poważne Życiowe Tematy. Całą sobą odczuwam, jak ona słucha mnie, jak mnie słyszy.
Wszystko, co pomiędzy tymi dwoma tak różnymi światami nie ma znaczenia. Jedyne prawdziwe znaczenie ma tylko to, że tak totalnie akceptujemy siebie, że przyjmujemy się w całości, że nie stawiamy sobie żadnych barier. To działa jak zapłodnienie, budzi niespodziewaną alchemię, z której zaraz rodzą się pomysły. Nie da się siedzieć bezczynnie obok siebie, od razu chce się coś robić, poznać, zobaczyć, przynajmniej posłuchać, przynajmniej napisać…
Tak czuję się, wchodząc do mieszkania Eli. Nie byłam u niej odkąd je kupiła i urządziła po swojemu, zgodnie ze swoją barokową osobowością, jak to nazywa. Wchodzę i natychmiast dopada mnie dziecięcy zachwyt. Jasne, że od lat znam te kolory, te faktury, te obrazki, szczegóły, drobiazgi, gadżety, postaci, nigdy dotąd jednak nie widziałam ich wszystkich razem, tak spójnych, tak prawdziwych, tak intensywnych. Ela wreszcie mogła zrobić sobie dom po swojemu, choć cały czas utyskuje, że go nie skończyła.
To dosłownie jest tak, jakbyś się przecisnął przez dziurkę od klucza, przez powierzchnię lustra, albo przez norę królika. Hop, i jesteś w całkiem innym świecie, w którym z miejsca zaczynasz wierzyć, że koty mówią, a pluszowe misie żyją. Kupujesz latające zeppeliny i gadające króliki. Natychmiast rozumiesz reguły przewrotnej monarchii i wiesz, że królowa jest jedna. Z zachwytem w pełni się jej oddajesz, skłaniając głowę, jednocześnie jednak stając się pełnoprawnym członkiem i udziałowcem tej menażerii. Materia stworzenia sama pcha ci się do rąk.
Podobnie jest w jej Pracowni Twórczej Boudoir on the Moon, gdzie szyje swoje artystyczne torebki. Torebki to coś, przy pomocy czego Ela przemyca swój świat do świata normalnych ludzi. Każdy, kto kupi taką torebusię, dostaje dziurkę od klucza do drzwi tamtego świata. Klucz musi stworzyć lub znaleźć sam, ale kod dostępu wraz z indywidualną torebką otrzymuje gratis. Jedynym warunkiem jest obudzenie w sobie dziecka, uruchomienie wyobraźni. A potem już tylko wsiadasz na łódkę, do napowietrznej gondoli, na koniopodobnego stwora, lub chwytasz za łuskę wielką rybę. Cudowny jest ten świat, jeśli się w niego wejdzie.
I jeśli nie będzie patrzyło się na niego z ludzkiej perspektywy, bo można się wkręcić w mrok. A tam wszyscy są przecież szczęśliwi i choć niektórzy knują, to inni żyją, tworzą, kochają, działają – posługując się zupełnie inną logiką niż ludzka.
Zobacz film Eli do utworu The Residence, który wygrał konkurs i trafił do kolekcji MoMA .
Świetna ilustracja do muzyki Karbido,piękna klasyka nowojorskich cliché!
To zaś ciekawa pozostałość po naszej wspólnej ukrainistyce – Andruchowycz i Karbido. Mąż Eli, Tomasz, instrumentalista, dźwiękowiec i wydawca w Hermetycznym Garażu też się wkręcił w ukraińskie klimaty.