Gdyby ktoś chciał zrobić krótki wypad w ten najbardziej południowo-wschodni zakątek Polski w Podkarpacie, nie powinien narzekać. Jest co zwiedzać i jest co jeść! Nie jesteśmy krajem bogatym, nie ma się więc co spodziewać super oferty, zapewniającej rozrywkę w jednym miejscu na długo, dlatego proponuję trochę więcej mobilności na trasie. Ile byśmy nie narzekali na drogi, pomiędzy głównymi miastami jesteśmy w stanie przeskoczyć w bardzo przyzwoitym czasie, można więc zmodernizować swoje podejście do turystyki rodzinnej czy weekendowej. Nawet jeśli ktoś nie ma samochodu (kto oprócz mnie?), to wszędzie właściwie dojedzie busem (Kraków-Rzeszów jeździ co kwadrans, a z Warszawy pięciogodzinna podróż kosztuje 19 zł!).
Jeśli podróż na południowy-wschód zacząć od mojego ukochanego Przemyśla na widok którego buzia sama mi się śmieje, to warto wpaść tam z samego rana, albo nawet w nim przenocować. My, blogery na wyjeździe, zaczęliśmy dzień od mocnego akcentu, jakim są świeżo odremontowane podziemia Katedry św. Jana Chrzciciela. Nie przesadzę, ale za tę robotę i za przygotowanie świetnej ekspozycji należy się laurka miłości. Dr Grażyna Stojak zrobiła tu niezwykle dobrą robotę, nie tylko konserwatorską, ale też aranżacyjną, przy pełnym błogosławieństwie bardzo ciepłego duchowego opiekuna Katedry, księdza proboszcza prałata Mieczysława Rusina. Wspominam ich wyłącznie z czystego podziwu dla ich pracy, mogą służyć za wzór tego, jak należy odnawiać i udostępniać publiczności obiekty sakralne.
Ekspozycja jest bardzo ciekawa, klimatyczna i nowoczesna. Nie czujesz się pomiędzy szczątkami ludzi, trumien i przedmiotów jak w zagraconej rupieciarni, a jednocześnie nie masz poczucia, że coś przepadło na wieki w zapomnianych magazynach. Nie jest ciasno, siermiężnie, ani ciężko, jest za to dreszczyk emocji, połączony z naturalnie przychodzącym szacunkiem dla zmarłych i Historii. Jest stale narastająca ciekawość tego co dalej, no i takie dziecięce rozczarowanie, że już koniec. A to jeszcze nie koniec, bo po pierwsze wnętrze samej katedry jest również interesujące i piękne (szczególnie, jeśli się zostanie wpuszczonym do kaplic), a po drugie – najstarsza, około tysiącletnia rotunda z prapoczatków chrześcijaństwa w Polsce wciąż jeszcze nie została odkopana!
Biegać po Przemyślu można w górę i w dół przez cały dzień, bo choć niewielki, zbudowany jest z samych pięknych zakamarków, w których zakochać można się bez najmniejszego trudu. I wcale nie chodzi o to, że dobrze kojarzy mi się z trasą do Lwowa, którą właśnie tutaj przerywałam rytualną przesiadką przed granicą choć na parę godzin. Ani o osobisty sentyment do nocny przespanej za dzwonnicą klasztoru Karmelitów Bosych w czasie mojego pierwszego wyjazdu na Wschód. Przemyśl jest po prostu urokliwy i złożony, dobrze zachowany. Niegdyś wielokulturowy, dziś wciąż z wyraźnie obecnymi mniejszościami. A jego panoramę najlepiej zobaczyć z okien pociągu! Zjeść naprawdę zacnie i miło można w Cuda Wianki. Degustowaliśmy 3 przystawki, 2 zupy, 8 dań i 2 desery (serio!) i było w porządku. Na specjalną uwagę zasługuje żurek, podany z puree ziemniaczano-chrzanowym. Dobre miejsce na obiad, albo deser, prowadzone przez dwie, niezwiązane z gastronomią pasjonatki. Trochę jest poślizg w wydawaniu dań, ale wtopy nie zaliczyliśmy w sumie żadnej. Choć jeśli mówić o deserze w Przemyślu, to lepiej od razu o lodach i tortach w cukierni Fiore. Podobno z Rzeszowa specjalnie na nie przyjeżdżają. Drugi posiłek w Przemyślu można bezpiecznie zjeść w CK Monarchia, ale tam nie jadłam, więc nie wiem.
Zakończyć wieczór można albo w odległym o 40 km Bachórzu w prowadzonej przez rodzinę Kopackich Karczmie Pod Semaforem i z noclegiem gdzieś na kwaterach w Dynowie, albo na Zamku w Dubiecku (32 km). Oba miejsca oferują niezwykłe doznania kulinarne, choć całkowicie od siebie różne.
Bachórz to kuchnia tradycyjna, lokalna, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Właściciele są tak naturalni w tym co robią, że odnosi się wrażenie, iż nie tylko wyrośli w tych tradycjach, ale i nie zdążyli się zorientować, że świat zwariował i od dawna nie daje prawdziwego, doprowadzonego do perfekcji jedzenia, tylko serwuje je prosto z fabryki. Spotkacie tu idealny lokalny produkt, okolicznych gospodarzy i cudownie gotujące gospodynie i dziewczyny piekące proziaki, jakby się z mąką w rękach urodziły. To nie tak, że ktoś coś wiedział czy słyszał, przyjechał z miasta i się nauczył, albo odtworzył z pamięci. Tutaj tradycja jest żywa, ciągła i nie złamała się niczym. Po prostu tak jest, taki jest Boski Porządek Świata, raz ustanowiony po wiek wieków, amen. Pod Semaforem gotują z prawdziwych produktów, wiedzą jakie ziemniaki sadzi się pod placki ziemniaczane, a jakie pod nadzienie do ruskich. I że te do kotleta to nie te same co do sałatki. Wpadliśmy tu tylko na chwilę, ale tylko chwilę zajęło, by Bachórz całkowicie zawładnął naszymi sercami. Przystanek obowiązkowy, serwujący najlepsze w województwie proziaki.
Dubiecko to nowoczesna kuchnia dworska, bardzo dobrze prowadzona i podana przez tamtejszego szefa kuchni, Janusza Pyrę. Pałac Krasickich, na którym mieści się restauracja to takie małe cacuśne oczko w głowie jego opiekunów. Nie kapie z niego pieniędzmi, jak powiedzmy w Żelechowie, ale jest bardzo starannie odnowiony i zagospodarowany. To tutaj Ignacy pisał swoje bajki, podobno tutaj też powstała najpiękniejsza polska kolęda “Bóg się rodzi, moc truchleje”. Jeśli chodzi o kuchnię, to bez dwóch zdań jest miejscem godnym specjalnej pielgrzymki. Nie przepadam za mięsem, ale nawet mnie ono tutaj poruszyło. Kaczka sous vide ze strudlem ziemniaczanym na puree z selera z białą czekoladą i pieczony już tradycyjnie jeleń na borowikach to coś, czego szybko się nie zapomina. Uraczono nas tu również gęsimi pipkami, czyli żołądkami, które też były ciekawe. Jedyne, co mnie tu nie powaliło to krem brulee, strzelam że na nie najlepszej śmietanie, choć tylko strzelam.
W samym Dubiecku po wcześniejszym umówieniu się można zajrzeć do prywatnego Muzeum Skamieniałości i Minerałów. Nie jest zbyt duże, ale jego właściciel odkrył skamielinę prawróbla, co jest bardzo pocieszną dla mnie informacją.
Dubiecko będzie nas kosztować więcej niż Bachórz; w Bachórzu ceny są z poziomu taniego baru mlecznego w większym mieście, więc w ogóle można pomyśleć o stołowaniu się tam 3x dziennie przez 7 dni w tygodniu. Gdybym miała postawić w tym miejscu hashtag, byłby taki: #żądambachórzawkrakowie. Najbardziej rozczulające, że na dzień przed naszą wizytą, Karczma Pod Semaforem znalazła się w przewodniku Gualt & Millau, a jej właściciele kompletnie nie zdawali sobie sprawy z wagi tego wydarzenia. Ot, zostali wpisani gdzieś tam, na jakąś kolejną listę. Cudowne.
Jeden dzień w tych okolicach zaliczony. Trasę oczywiście można rozpocząć od Bachórza, zjeść kolację i śniadanie, wyruszyć do Przemyśla, a potem zanocować w Dubiecku, albo zrobić dowolną konfiguracje. Nie ma ona znaczenia, ważne, żeby dobrze zjeść i coś przy okazji zobaczyć, spędzając mile czas. Czekajcie na więcej relacji z wyjazdu na Podkarpacie, tymczasem przypominam wcześniejszy wpis o tradycjach kulinarnych, za które można dać się zamarynować, albo zakisić, albo polukrować.
Po więcej zdjęć z wyjazdu zapraszam na Facebook, a na spontaniczne bieżące reakcje na Instagram. Lajki pomagają dzielić się tym tekstem z innymi.