Co to znaczy, że jesteśmy ludźmi miejskimi? Dla mnie to, że żyjemy aktywnie w mieście, korzystając ze wszystkiego, co ono – wielkie skupisko różnorodnych ludzi – może nam zaoferować.
Są takie potrzeby wewnętrzne, jak kontakt z rozmaitymi osobami w celu wymiany inspiracji, wrażeń i doświadczeń. Im bardziej są złożone, tym głębiej wchodzimy w miasto, czerpiemy z niego. Niekoniecznie chodzi o łatwiejszy dostęp do wysokiej kultury; nie każdy przecież korzysta z niej chadzając do teatru czy na koncerty codziennie.
Życie miejskie, to przede wszystkim życie pomiędzy innymi ludźmi. Niekiedy po prostu chce się między nimi być, czerpać od nich pełnymi garściami.
Wcale nie trzeba chodzić do teatru (synonim życia w mieście), skoro nie jest to czyjeś osobiste medium, ale dobrze jest znać tych, którzy teatr kochają. Ich doświadczanie teatru może wpływać na nasz rozwój, można się czymś fajnym wymienić. Również nie każdy musi bywać w knajpach i jadać w knajpach, ale sama świadomość tego, że są ludzie, którzy to lubią, których to bardzo cieszy i wzbogaca wiele zmienia i poszerza horyzonty.
Różnorodność uczy różnorodności, pokazuje, że świat nie jest monolitem, pozwala łatwiej godzić się na różnice i dostrzegać ich potrzebę. Uczy akceptacji.
Przyjemne w mieście są miejsca, skupiające się wokół poszczególnych osób. Niektórzy prowadzą otwarte domy, inni pracownie, jeszcze inni są w nieustannym ruchu pomiędzy przestrzeniami i miejscami, przemieszczając się jak wiatr pomiędzy środowiskami. Kolejni otwierają swoje lokale, zakładają ciekawe firmy z misją, budują społeczności. Jeszcze inni odsiadują odciski na pośladkach, dyskutując w sieci – w największym skupisku ludzkości.
Niektórych łatwo poznać, bo stają się ikonami, wokół innych narastają rozmaite urban legends, jeszcze inni skandalizują ponad miarę, łamiąc wszelkie zasady i przekraczając granice. A niektórych nie widać zbyt wyraźnie spoza miejsc, które budują. Jedni skupiają uwagę na sobie, inni tę uwagę dzielą na innych, ściągając ich w swoje pobliże. Forma nie ma znaczenia, jedynie to, że lubimy ludzi, lubimy być między nimi, wymieniać się, dzielić, rozmawiać.
Bardzo dużo czasu spędzam w swojej pustelni, w domu na obrzeżach Krakowa. Lubię to, swoją okolicę, wioskowy charakter ulicy, życzliwych, ale dyskretnych sąsiadów. Dnie spędzone na rozmyślaniach, medytacjach i pisaniu. Ale zaraz potem lubię “zejść do miasta”. Wziąć w czymś żywym udział. Doświadczyć ludzi, posłuchać ich, zobaczyć, uścisnąć, zrobić coś razem. Potrzeba spokoju i samotności jest u mnie równie silna i wielka, co chęć i potrzeba bycia między ludźmi. Nie nadaję się do życia na wsi. Jestem mieszczuchem, choć urodziłam się w bardzo tradycyjnej góralskiej wiosce. Ale górale są ciekawi świata, i najwyraźniej mają w genach pasterskie wędrówki, bo od dziecka mnie nosi. Nie umiem mieszkać bez miasta, podobnie jak nie umiem żyć bez ciekawych ludzi, którzy coś wokół siebie budują i czymś bardzo specyficznym się dzielą.
Sporo takich osób już poznaliście na moim blogu, dziś napiszę o kolejnych – o Adze i Bogdanie Balickich z kinokawiarni KIKA. I napiszę o nich właśnie w kontekście życia w mieście, bo KIKA to jeden z takich fajnych schowków dla ludzi, którym się chce doświadczyć czegoś nieco niszowego.
W KICE nie zaszalejesz, nie zabłyszczysz, nie zdobędziesz 10 punktów lansu od samego “bywania”. Nie natkniesz się na tłumy, ani wrzawę, ani jaskrawości, które mogłyby cię męczyć czy onieśmielać. Znajdziesz tu za to sporo ciekawych inspiracji, wymiany myśli i ludzkiego ciepła. Takie wydaje się być to miejsce od pierwszego wejrzenia. Jest klimat i atmosfera, ale jest też spokój. Właśnie dlatego pomyślałam o KICE jako o schowku, skrytce – od miejskiej wrzawy i zbędności, a jednak będącej kwintesencją miejskiego życia.
KIKA to przede wszystkim kino studyjne, a kino studyjne to jego repertuar. Młodsza siostra bardziej chyba znanej Agrafki, prezentuje offstreamowe nowości, filmy niezależne i alternatywne i wszystko, czego nie znajdziecie w wielkich multipleksach. To dobre kino, selekcjonowane przez Agę, Bogdana i ich partnera Roberta Skrzydlewskiego, którzy w filmie siedzą prawie całe swoje życie. Kiedy spytałam Bogdana po co to wszystko robi, skromnie spuścił głowę, uśmiechnął się ciepło i powiedział: “bo lubię się dzielić”.
To się czuje – jesteś tu mile widziany, ale nikt ci się nie narzuca. Jest niezobowiązująco i czujesz, że wolno ci wszystko – lubić, nie lubić, dyskutować, nie dyskutować, jeść, nie jeść. Przyjść albo nie przyjść. Jest po prostu spoko, bo naprawdę nic nie musisz, a to dość rzadki klimat jak na miejsca związane z kulturą w Krakowie.
Kawiarniana część też niczego nie wymusza, będąc integralną częścią kina. Dobre domowe, ręcznie robione ciasta, dobre piwa, niezła kawa no i rozmaite spotkania i imprezy, również te dla dzieci.
Mnie oczywiście najbardziej ciekawią połączenia kina z jedzeniem. Od jakiegoś już czasu odbywają się tu inspirujące Śniadania w Kinie, a niedługo pojawią się też Wytrawne wieczory filmowe. Jak wszystko tutaj, i śniadania przebiegają w przyjaznej, ciepłej, domowej atmosferze. Czterdzieści kilka za to bardzo wygodnych foteli kinowych zawsze będzie stwarzało atmosferę wizyty u przyjaciół; tak samo jest podczas tych śniadań na kilkanaście osób.

Degustacje – zawsze coś nowego. Tym razem dowiedziałam się, że w Japonii niektóre zielone trzykrotnie zaparzone herbaty służą za… sałatkę. Zjada się je z sosami sojowymi i innymi przyprawami. Smakuje bardzo ciekawie, trawiaście, intensywnie.
Bardzo interesujące, jak lokalne jest to miejsce. Położone na Starym Podgórzu całkiem z boku (chciałoby się powiedzieć “z dala od hipsterów”), między Rondem Matecznego a Koroną, dwa kroki od parku i Wisły, przyciąga bardzo różnych ludzi, w tym okolicznych mieszkańców.
Wiem, że wielu miejskim ludziom nie pasują ani klimaty dużych centrów handlowych z wielkimi komercyjnymi kinami, ani foodiesowe lokale gastronomiczne, i że wielu z nich szuka takich właśnie cichych skrytek, w których mogliby się w spokoju ducha i bez nadmiernego zadęcia ukulturalnić, miło spędzając czas. KIKA to dobry adres, zwłaszcza że ceny za bilety są tu prawie o połowę tańsze niż w korpo-multipleksach!