Leżą w odległości jakiejś godziny drogi od siebie – Zamek Dubiecko i Dwór Kombornia. Oba na Szlaku Podkarpackie Smaki trochę konkurują, trochę się uzupełniają. Powodują, że dla kogoś, kto lubi urozmaicenia, wypad na weekend w tamtym kierunku staje się i ciekawszy i wart zachodu.
Dwór w Komborni cieszy się nieco wyższym standardem hotelowym. Posiada SPA, którego w Dubiecku bardzo brakuje. Zamek stara się o SPA już od dłuższego czasu, jego rozbudowa jest jednak zablokowana przez główną konserwator. Być może są powody, by nie dawać zezwolenia na dobudowę bliźniaczego skrzydła, jak to się świetnie udało w Żelechowie, mi się jednak smutno robi, kiedy blokowana jest rozsądna inicjatywa lokalna. Każda dodatkowa atrakcja ściąga pieniądze do regionu i pozwala na jego rozwój. Im mniej atrakcji, tym więcej pieniędzy pozostaje w dużych miastach i za granicą.
W Krakowie bardzo często da się zaobserwować podobny upór konserwatorów, którzy blokują prywatne inicjatywy, przed modernizacją starych kompleksów. Żal mi takich miejsc, jak poaustriacki Fort na Krzemionkach, który od kilkunastu lat stoi bezużytecznie i niszczeje, zamiast ściągać do miasta turystów i pracować na nas wszystkich. Nie wspominając banalnej sprawy niezabytkowego Szkieletora, od którego inwestorów skutecznie odstraszał paranoidalny cień, rzucany z drugiego końca miasta na wawelskie wzgórze…
Zachowanie starych kompleksów w ich pierwotnym wyglądzie miałoby sens, gdyby były na tyle starożytne, by same w sobie przyciągnąć turystów stojąc w zabezpieczonej ruinie (przypadek Rzymu). Ewentualnie gdyby ich pierwotne przeznaczenie pozostawało niezmiennie użytkowe. Fort na przykład nadal byłby wojskowym fortem, a zamek służył do mieszkania jednej rodzinie. Jeśli funkcje się zmieniają, to i przebudowa jest konieczna. Nikt nie zastanawia się nad tym, dlaczego Wawel był tyle razy przebudowywany, że nie widać jego pierwotnego kształtu, za to wszyscy z chlubą mówią o wpływach i stylach epok.
Obrona zrujnowanych posiadłości czy budynków przed modernizacją jest dość wsteczna i blokuje rozwój nie tylko danych obiektów, ale i całej okolicy, utrzymując jego dynamikę w tyle. Polski nie stać na takie zachowanie, choć często wyraża ona ambicje do grania w pierwszej lidze. Trochę wychodzi pomieszanie misji i planów. Z jednej strony wiadomo, że należy strzec zabytki przed barbarzyństwem lekkomyślnych inwestycji, niszczeniem elewacji czy oryginalnych konstrukcji, z drugiej nowoczesna rozbudowa i przebudowa przeprowadzona z głową i pomysłem, wcale nie musi być budowlanym koszmarem. Mamy mnóstwo znakomitych przykładów na Zachodzie, w jaki sposób można tego dokonywać.
Warto być może pamiętać, że Polska nie jest krajem zamożnym i jej rozwój trzeba wzmacniać i sprzyjać mu w każdej okoliczności. Nikomu, ani prywatnym inwestorom, ani państwu nie wysypią się pieniądze z rękawa na renowacje i pozostawianie zabytków w stanie muzealnym nieużytkowym. Złoty środek na pewno da się znaleźć i nie chodzi o to, by był on zawsze na korzyść muzeum, a nie funkcji użytkowych, które mogą przynieść więcej pieniędzy i spowodować, że kolejny obiekt zostanie odrestaurowany, zamiast popadać w ruinę. W tej kwestii jest jeszcze wiele do przemyślenia po stronie nieelastycznych urzędników państwowych.

Na szczególną uwagę zasługują obie drużyny kelnerów i obsługi – nie wiem jak to funkcjonuje na co dzień, ale byliśmy obsługiwani wzorowo. Tu Kombornia i kulinarny backstage.
Jeśli więc SPA to Kombornia. Tym bardziej, że w jednym z jej budynków przycupnęła niezwykle interesująca piwniczka z Salonem Win Karpackich. Świetna selekcja Daniela Aniołowskiego najlepszych win z Polski, Węgier, Rumunii, Słowacji i Czech w bardzo przyjaznych cenach. Warto umówić się na degustację! Mimo iż brałam już udział w wielu i znałam kilka z piętnastu prezentowanych win, wciąż byłam bardzo zadowolona – zarówno z doboru win, jak i z interesującej lekcji, jakiej Daniel Aniołowski udzielił osobiście. Ciekawy człowiek, całkowicie oddany temu, co robi.
To tu zafascynowałam się też serią świetnych czekolad inspirowanych smakiem win. Wykonane przez Mistrza Polskich Cukierników Mirosława Pelczara, w oparciu o kompozycję Aniołowskiego skradły mi serce. Niezwykłe wrażenie robią aromaty dymu, w którym leżakuje kuwertura czekoladowa zanim zostanie przetopiona na tabliczkę. Całej serii ChocoWine można spróbować w degustacyjnym secie. Mnie najbardziej przypadły do gustu Syrah w tytoniowym dymie, Pinot Noir w dymie z mokrego siana, śliwkowo-kawowy Merlot i erotycznie przyjemny Muscat. Fajne są też Porto i Zinfandel, ale prawdziwie zakochałam się dopiero w Jutrzence – czekoladzie opartej o nasz polski szczep. Pigwa, porzeczka, mięta i 51% kakaa – mój ideał. Od połowy kwietnia mają się pokazać w jednym z najciekawiej zaopatrzonych krakowskich sklepów ze świetnym lokalnym produktem, Klubczyku na Mostowej.
Za to jeśli kuchnia to koniecznie Dubiecko. To znaczy Dubiecko w ogóle dla kulinarnego turysty jest punktem obowiązkowym. Rządzi tu dworska, nowoczesna, doskonała kuchnia Janusza Pyry dla której po prostu warto przejechać te ileś kilometrów. O ile Komborni charakteru nadaje Aniołowski, o tyle Dubiecko wyróżnia właśnie Pyra. Chodzą słuchy, że wielu chciało go już wykraść, rzucić w wielkoświatowy wir sławy i pieniędzy, ale on sukcesywnie odmawia. I słusznie. Mniej szumu, więcej spokoju i równowagi.
Wszystkie dania, jakich próbowaliśmy na wieczornym bankiecie były świetne. No po prostu każde jedno. A co najwspanialsze – często robione na niedrogich, ogólnodostępnych produktach, jak kasze, buraki, cebule, podroby. Przyglądałam się Januszowi Pyrze na Festiwalu Kuchni Dworskich, na który nas zaproszono. Cały czas sprawiał wrażenie właściwego człowieka na właściwym miejscu. Na swoim miejscu, z którym się utożsamia. Bardzo dobre i spójne dopełnienie dla kierownictwa zamku, współtworzące atmosferę zamku. Tacy ludzie mają sens, że tak głupio powiem. Właśnie dzięki nim zmienia się lokalna społeczność, choćby szło to powoli i opornie.

Restauracja w Zamku Dubiecko, bankiet po Festiwalu Kuchni Dworskiej. Nie do wiary, ile pochłonęliśmy tych deserów na głowę! I to po całym dniu objadania się. Doskonałe.

Restauracja w Zamku Dubiecko, bankiet po Festiwalu Kuchni Dworskiej. Pięknie podane, dopracowane i absolutnie jedno w jedno pyszne dania. Okropnie chciałam się do czegoś, czegokolwiek przyczepić i nie miałam do czego…
W kombornieńskiej kuchni wciąż jest trochę niepokoju i braku decyzji. Przyjęci zostaliśmy nowym menu stosunkowo nowego szefa, Jacka Kulika, któremu jakby trochę zabrakło odwagi do wykonania pewnych kroków. Z jednej strony właściciel przywitał nas bardzo krzepiącą opowieścią o tym, że kuchnia po wielu perypetiach przechodzi wyłącznie na produkt lokalny, dlatego serwowane będą tylko pstrągi i karpie, z drugiej w ramach pierwszej przystawki na naszym stole wylądował łosoś. Z jednej było chwalenie się współpracą np. z Maziejukami (sery kozie Figa), z drugiej w karcie stały jak byk krewetki tygrysie. Sałata zaś z kurczakiem z dworskiej wędzarni ścigała się z grecką sałatą z fetą, choć można by takie cuda zrobić choćby i z tą samą bryndzą Maziejukowów.
Dalej to samo – z jednej strony dostaliśmy sernik z niepasteryzowanego, warzonego u siebie mleka, który dosłownie zmiażdżył nam mózgi, i dla którego warto specjalnie przyjechać, a z drugiej okropna, rafinowana oliwa, która wprawiła nas w całkowitą konsternację. Tak bardzo nie miała nic wspólnego z oliwkami, że nie mogliśmy odgadnąć, jaki to może być olej.

Restauracja Magnolia na Dworze Kombornia, fantastyczna, wymarzona zupa z kiszonych rydzów. Bez kleksa ze śmietany znacznie lepsza. Rydze kiszone na miejscu.

Restauracja Magnolia na Dworze Kombornia, sernik z niepasteryzowanego mleka. Prezentacja jak widać bardzo słaba, ale smak z tych, które śnią się po nocach. Koniecznie!
Sytuacja prawie identyczna do Baranowa Sandomierskiego, gdzie w zamkowej restauracji panowała (podobno już nieco poprawiona od naszego pobytu) schizofrenia pomiędzy cudownej jakości lokalnymi daniami, a daniami obcych kuchni bardzo złej jakości. Znany problem z wszystkich trudnych lokalizacyjnie miejsc, które broniąc się przed stratami, serwują to, co okoliczni mieszkańcy uznają za warte wyjścia do knajpy (vide krewetki, łosoś czy feta). Zamiast unowocześnić ofertę, narzucić swoje standardy, postawić na edukację klienta i postarać się ściągnąć turystów kulinarnych z Polski.
Stanie w rozkroku na dłuższą metę nigdy niczemu dobremu nie służy i liczę na to, że Kombornia upora się z tym brakiem decyzyjności. Koniec końców mają nadzwyczaj odważną, jak na polskie standardy selekcję win, z której przecież słyną – pazur w ich kuchni jest jak najbardziej pożądany i uzasadniony. Z równie oryginalną i świetną kuchnią, Kombornia stałaby się bardzo mocnym punktem na mapie kulinarnych i winiarskich szlaków. I niechaj o tym myśli czym prędzej, skoro Dubiecko obmyśla, jak z kolei u siebie wzmocnić ofertę dla turystyki enologicznej i już na najbliższą majówkę szykuje niespodzianki.

Janusz Pyra na konkursie dań podczas Festiwalu Kuchni Dworskiej. Właściwy człowiek na właściwym miejscu, zaangażowany w organizację lokalnych eventów.

Restauracja Magnolia na Dworze Kombornia, szef kuchni Jacek Kulik z deską regionalnych serów. Świetnie radzi sobie z daniami mięsnymi i gdyby tylko przepędził z kuchni kalkulacje księgowości ta restauracja też mogłaby być bardzo dobra.
Ale clue całej tej opowieści nie jest żaden wyścig, zaściankowa walka czy bodaj mecz Dubiecko vs. Kombornia. Patrząc z mojego – turystycznego punktu widzenia – Zamek Dubiecko i Dwór Kombornia powinny stanąć ramię w ramię do wspólnej gry o pozyskanie klienta z innych części kraju, a może i z zagranicy. Bardzo łatwo wyobrażam tam sobie całe wycieczki Niemców czy Norwegów. Ambicje i przede wszystkim możliwości obu kompleksów hotelowych wykraczają daleko poza konieczność utrzymywania się z wesel, choć każde z osobna nadal nie może zaoferować tyle, by stało się pojedynczą atrakcją.
Współpraca i zacieśnianie więzów na tych polach, na których tylko się da, przyniosłaby moim zdaniem natychmiastowe efekty. Współczesny turysta jest bardziej mobilny niż kiedyś. Jest też bardziej wymagający i świadomy. Bardziej przypadnie mu do gustu aktywne spędzenie jednej nocy tu, drugiej tam, trzeciej może jeszcze gdzie indziej, niż utknięcie na dłuższy czas w powtarzalnej sytuacji, w której brakuje dodatkowych bodźców. Wymienne karnety, zniżki u sąsiada za wizytę i tu i tam, wspólne konkursy czy imprezy z pewnością przemówiłyby do wyobraźni potencjalnych klientów, znudzonych rutyną i powtarzającą się wszędzie ofertą. Do mnie i mojego środowiska, ze skłonnościami do jedzenia, picia i doznawania wrażeń przemawiałyby bardzo.
Więcej zdjęć na Facebooku 1, 2. Pomóż dowiedzieć się innym o tych dwóch miejscach, stawiając lajk lub udostępniając tekst.
10 komentarzy
O matko, ile pyszności! I te sery jeszcze na koniec <3
jak wrzucę resztę zdjęć na fejsa, to dopiero zobaczysz pyszności 😉
Juz mnie kusilo aby to napisac wczesniej bo znam troche ten region. Wybierz sie, jak bedziesz w poblizu, do kompleksu palacowego w Krasiczynie. Ciekawa jestem twojej opini.
ok, dzięki, jeśli nadarzy się okazja 🙂 a jak twoje spostrzeżenia z D i Komb?
Niestety nie znam tych wszystkich nowych miejsc (restauracji) ale brzmia fantastycznie. Nie mieszkam w kraju od lat ale znam region, gdyz wczesniej czesto tam bywalam. Ostatnio bylam pare dni we wrzesniu zeszlego roku ale raczej skupilam sie na miejscach do zwiedzania, niz na restauracjach (miejscach do jedzenia). Kompleks palacowy w Krasiczynie odbudowano chyba ze 20 lat. Jest ciekawy pod wzgledem architektonicznym. Jest tam tez piekny stary ogrod przylegajacy do palacu, gdzie mozna zobaczyc drzewa, ktorych kiedys nigdzie nie bylo, np. tulipanowce. Teraz moze to nie jest taka rzadkosc ale kiedys byla. Bylam tez w galicyjskim skansenie w Sanoku i jestem pod wrazeniem rozmachu z jakim go rozbudowano. W przyleglej karczmie jadlam kwasnice, ktora mi sie sni po nocach 😉 Generalnie bardzo pozytywne wrazenia z wedrowki po regionie. Sporo sie zmienilo.
ok. ja jestem turysta kulinarny, więc pewnie będę jeździć szlakiem podkarp smaków, jeśli w ogóle 🙂 skansen jest wyjątkowy, to prawda. nie było go trudno budować z wysiedlonych chat 😉
W sumie malo w tym skansenie oryginalnych zabudowan. Wiecej rekonstruowanych na podstawie posiadanych materialow. Oprocz chat sa rozwiez koscioly, cerkiew, boznica, plebania, szkola, kuznia, fryzjer, organistowka a wiec prawie wszysko co wchodzilo kiedys w sklad typowej osady. Nie zapomniano tez o otoczeniu budynkow; ogrodki i ploty je okalajace na wzor tych z minionych lat. W kazdym badz razie ja bylam zauroczona.
Nie ma nic zlego w turystyce kupinarnej, szczegolnie jak ktos sie tym pasjonuje. Ja poprostu nie maialam czasu na wszystko. Poza tym bylam z mama, ktorej organizowalam wycieczke z okazji 80-tych urodzin. To byl wyjazd bardziej dla niej niz dla mnie.
ja tam byłam jakieś 20 lat temu, zapewne wiele się zmieniło. z tego co piszesz, musi być przyjemnie 🙂
Mieliśmy okazję ostatnio zjeść kolację we Dworze Kombornia. W sumie wypróbowaliśmy 5 dań i dwa wina. Ogólne wrażenia doskonałe, jedzenie absolutnie wspaniałe (zupy z kiszonych rydzów i rybna z lina, przystawka z ryb marynowanych, sum w sosie różanym!, królik w sosie śmietanowym, sernik Poezja i parfait z chałwy z trawą żubrową), zaskakujące wina, profesjonalna obsługa. Ogólne wrażenia na światowym poziomie! Pełną relację zamieściłam na swoim blogu o dobrej, prawdziwej żywności dostępnej na Podkarpaciu: http://www.garniecsmaku.pl W Dubiecku miałam okazję spróbować wspaniałych dań kuchni myśliwskiej m.in pasztetu z dzika oraz kotletów mielonych z sarny z kaszą gryczaną z dodatkiem śliwki suszonej. Oba miejsca są wyjątkowe i warte odwiedzenia!
świetnie, bardzo się cieszę i dziękuję za podzielenie informacją 🙂 Sum, lin, królik, rydze, chałwa – wszystko brzmi znakomicie. O serniku nie wspominając 😉