Na którychś moich studiach, najpewniej scenariuszowych, bo wydaje mi się, że opowiadał Józef Hen o Różewiczu, usłyszałam, że ten ostatni wprawiał innych w zakłopotanie, zupełnie bez wstydu mówiąc o swoich zasługach i osiągnięciach. Podobno posądzany był o pychę, ale Hen skomentował to w ten sposób: Pyszny jest ten, kto niczego nie dokonał, ale się chełpi osiągnięciami. Ten, co wiele dokonał i mówi wprost o swoich dokonaniach, jest po prostu uczciwy względem siebie, bo wie, co osiągnął i jakim nakładem pracy. Taki człowiek może mówić o swoich dokonaniach i jednocześnie być niezwykle skromną osobą.
Myślałam o tym dziś, szorując zęby przed lustrem, bo dość natarczywie przypominała mi się moja sporo młodsza znajoma po fachu. Zastanowiła mnie na moment nasza relacja – niewątpliwie dawało się odczuć wzajemną sympatię, jednak coś jeszcze wyzierało spod spodu od samego początku naszej znajomości, jakaś nie-do-końca-szczerość, niedomówienie, też takie subtelne kąśliwości z jej strony, “niby-nic”.
Analizuję skąd się to wzięło, taki brak szczerości i zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że młoda po prostu podświadomie (albo świadomie) ze mną konkuruje, usiłuje poczuć się lepsza, a przynajmniej zminimalizować jakiś lęk. Nie wiadomo po co, bo choć zajmujemy się podobnymi sprawami, jesteśmy inne, inny mamy punkt widzenia, w inny sposób funkcjonujemy. Nasz lifestyle jest zupełnie różny i różnie go przedstawiamy. Po co ona rozmaitymi mikromanipulacjami usiłuje podkopać moją pozycję, albo mi w czymś umniejszyć?
Zastanawiam się dalej i stwierdzam: “Hm, ale przecież ja ją we wszystkim biję na głowę”. Spoglądam sobie w oczy i natychmiast zaczynam się łajać: “Co to za wywyższanie się? A fuj, jakie ego”… I już zaczynam się kajać, samobiczować niemal, kto to widział, ale patrzę dalej w te oczy spozierające na mnie z lustra i słyszę takie spokojne, głębokie, wewnętrzne: “Ależ to prawda, Renata. Ona po prostu czuje się przy tobie niepewnie”.
Przeanalizowałam wszystko raz jeszcze od początku i doszłam do wniosku, że to rzeczywiście prawda – zupełnie nie mam się czego wstydzić. Nigdy zresztą nie zabiegałam o jakieś specjalne zaszczyty, ani nie dbałam o uznanie. Konkurencja jako taka absolutnie mnie nie bawi, bo co miałaby mi dać, czego sama nie mam, a tym bardziej czego mogłabym potrzebować? Nie lubię się przemęczać. Jestem dobra w tych rzeczach, w których jestem, a w tych co nie jestem, nie udaję, że jestem. Choć naprawdę nie znoszę, jak się mnie nie docenia i traktuje niepoważnie w sprawach ewidentnych, kiedy wiem, że sobie na takie traktowanie nie zasługuję.
Skąd więc taki silny i natychmiastowy strach przed sobą, wyrzut sumienia, posądzenie siebie o przerost ego, skąd to poczucie winy? Coś tu naprawdę jest bardzo nie tak w naszych kodach kulturowych, religijnych, podświadomych czy może po prostu narodowych.
Egoizm i pycha to egoizm i pycha, zaś znanie swoich realnych możliwości, zalet i talentów to zupełnie inna sprawa. Człowiek, który zna swoją wartość nie ma potrzeby wynoszenia się nad innych, ani obnoszenia się ze swoją wartością, ale jest to też człowiek, który rozumie, co jest jego wartością i się tych wartości nie wstydzi. W tym – nie wstydzi się mieć ich świadomość. On się z niczym nie musi kryć, do nikogo nie musi utrzymywać dystansu, z nikim nie musi konkurować. Po prostu rozumie, że pewne sprawy są w jego zasięgu, a pewne nie, i że sięganie po to, co leży poza jego zasięgiem jest grą niewartą świeczki.
Ambicja nie ma nic do rzeczy, kiedy po prostu realizujesz się w tym, co ma dla ciebie sens i jest z tobą w pełni zgodne. Jeśli chcesz być lepszy – po prostu pracuj na to co masz, ucz się, doświadczaj, zamiast skupiać się na konkurowaniu i dopychaniu do wyższych szczebli na drabinie. Ambicje zresztą bardzo szkodzą w poznaniu tego, kim się naprawdę jest i jakie się ma prawdziwe zalety i mocne strony. Ale to już następny raz…