Kolejny sezon w moim osobistym Sanatorium pod Sąsiadem Trollem na tarasie ogłaszam za otwarty! Dziś odbyło się moje pierwsze uroczyste długie i leniwe czytanie na kocyku na tarasie w pełnym słonku, z kawą, owocami, kotami wyciągniętymi obok i… obowiązkową krótką drzemką. Już w spodenkach!
Podobno niedługo ma się zmienić pogoda, ale moi stali bywalcy mogą zacząć planować odwiedziny na miejskie plażowanie. Zapraszam w długi weekend, widoki na niebo stąd jak zawsze i piękne i skłaniające do zadumy, choć jaskółki jeszcze nie latają.
Przy okazji poprzyglądałam się znów moim koczowniczym zachodnim sąsiadom, tak dobrze znanym niektórym z czytelników mojego starego profilu na fejsie, i chyba wrócę do pisania anegdot z życia sąsiedzkiego. Na przykład dlatego, że i dziś nie obyło się bez cudownego disco-americolo, puszczonego głośno z radia samochodu.
Sąsiedzi zabrali się do burzenia starej chałupy – zdjęli dach, ułożyli kilka kolejnych stert desek i usypali wielki kopiec ziemi chyba z klepiska. Mam więc jeszcze więcej jeszcze później zachodzącego słońca. Po drugiej zimie spędzonej nie w blokowisku, ustatkowali się jakoś, zadomowili, okrzepli. Wciąż uwielbiam ich podglądać, jak krzątają się w swoim miejscami bujnie obsadzonym kwiatami, miejscami śmietniskowym ogrodzie.
Pan Sąsiad bardzo się przejął, że rozburzenie całej drewnianej chałupy wymaga wygospodarowania nowego miejsca do złożenia desek i bali. Część jeszcze jest zdrowa, powiedział.
Jak się znam na drewnie, to większość jest już mocno spalona i zbutwiała, z daleka wygląda też na dotkniętą kornikiem, ale co tam. Jeśli będą zimą palić starą chałupą w piecu, zamiast najtańszą śmierdzącą imitacją węgla, tylko się ucieszę. Kłopot, bo wszędzie kwiaty i nie ma gdzie składać, żona zabrania. Więc stan ze zdjętym dachem przypuszczalnie jeszcze potrwa. Nie przeszkadza mi to. Chałupa zawsze miała swój urok, dużo większy zresztą, niż reszta ich dziwacznego obejścia.
Wszystko dobrze. Sezon na grillowane wielkorodzinne weekendy wciąż przed nami, ale jakoś już zwykłam. Chyba ich nawet polubiłam. Dwie zimy temu oboje przeszli na emerytury, ożenili ostatniego syna i na stałe wynieśli się z blokowiska. Teraz jesteśmy idealnymi sąsiadami, mówimy sobie dzień dobry i nie wdajemy się w zbędne rozmowy. Ot, czasem się spytam, czy wiedzą na ile odcięli nam prąd na ulicy i dlaczego (no tak, naprawdę mieszkam w Krakowie), czasem oni się ucieszą, że przycięłam gałęzie przy płocie.
Tymczasem korzystam z ciepła i słonka i nie przejmuję się niczym, ale to niczym.