Przeglądam program tegorocznego Off Plus Camera. Jak zwykle w offowych festiwalach, orientować można się tylko na siebie lub polecenia znajomych – żadnych opatrzonych, reklamowanych, przekazywanych na Fejsie mainstreamowych zwiastunów spodziewać się nie można. Chyba ze przegląda się programy wszystkich ważniejszych offowych festiwali. Można wtedy jakiś wspólny mianownik wyciągnąć. Albo przynajmniej porównać zestawienie z Sundace…
Tymczasem trafiam na naszą rodzimą Idę. Widziałam ją jakoś w okolicach Bożego Narodzenia. Mimo całego krakania wokół niej, odebrałam ją i pozytywnie, i sensownie.
Zacznę może od tego, że nie znoszę filmów i książek o tematyce martyrologii żydowskiej. W ogóle mało jest martyrologii, które oglądałabym z zachwytem, z nasza polską bogoojczyźnianą włącznie/tymbardziej… Bardzo za to cenię sobie filmy o ludziach i ich losach, zwłaszcza filmy ładnie zrobione.
Ida jest filmem o ludziach ładnie zrobionym.
Czarno-białym, w konwencji starej taśmy ze szpuli, nie z digitala. Z pięknymi, klasycznymi, długimi ujęciami. Prosty w swojej złożonej historii, przejawił mi się jako film drogi i to jak najbardziej klasyczny. Zaczyna się od podróży i na podróżny się kończy. Z licznymi przemieszczeniami się w przestrzeni i czasie pomiędzy.
Ida jest sierotą, która pragnie złożyć śluby zakonne. Zostaje wbrew sobie wysłana do jedynej ciotki, o której istnieniu nie miała wcześniej pojęcia. Rusza z jedna walizą przewiązaną pasem. Po drodze spotyka tylko 4 osoby: ciotkę, saksofonistę, zbawiciela i mordercę swoich rodziców.
Ciotka jest Żydówką. Ale nie ma to tamto – jest prokuratorem, Krwawą Wandą, która najpierw walczyła z hitlerowcami, potem z wrogami narodu. Straciła rodzinę i posłała na śmierć licznych członków czyichś rodzin. Twarda babka/suka, a jednak jej podróż odbywająca się wstecz, nie kończy się szczęśliwie.
Wanda to bardzo ważny wątek w historii polsko-żydowskich stosunków, który tak często pomija się milczeniem w obie strony – i mordowania przez Polaków Żydów w czasie wojny i kolaboracji Żydów z komunistami w ich najmniej sławnym momencie. Cenię sobie bardzo oba te wątki w filmie.
Saksofonista – niedoszły potencjalny chłopak i mąż, wspomnienie, poświęcenie młodej dziewczyny, która na wszystkie obietnice cudowności wspólnego życia pyta wyłącznie: “A potem?”, “A potem?”… Symbol bardziej niż postać. Jazz, Coltrane, potańcówka w małej mieścinie. Trochę buntu, trochę niegrzeczności, trochę wolności. “A potem?”. Pies, dzieci, dom. “A potem?”, pyta Ida…
Wybawiciel – Polak, ukrywający rodzinę Idy. Historia, jakich tysiące. Ważna w relacjach tych narodów.
Zabójca – Polak, tchórz, konformista. Historia jakich… ile? Znowu przemilczymy?
A jednak – co łączy te cztery postacie? Każdy jest człowiekiem i opowiada o swoim życiu, o swoich potrzebach, obawach, pragnieniach. Ida przechodzi przez te życia, słucha ich, muska je, ociera się o nie, obserwuje, najczęściej w milczeniu. Maca, próbuje, przymierza, lecz jej droga jest prosta. Niełatwa, lecz prosta. Nie bez wybojów i nie bez pokus, lecz nadal prosta. Ida jest pretekstem. Ida jest światem samym sobie: w niej mogą odbić się i zaistnieć inne historie, które bez jej milczącego udziału nigdy nie połączyłyby się w jedno. Ona sama jednak nie jest historią.
Ida jest drogą do wnętrza.