To mój stary tekst, jakoś z 2009, 2010 roku. Wrzucę go, bo daje dobre wprowadzenie do tego, co chciałabym w kwestii związków powiedzieć dziś. Właściwie to samo, tylko chyba lepiej rozumiem, co oznacza wolność osobista i jak jest ważna dla każdego z nas. I rozumiem już, jak ważne jest to, by być z kimś, kto jest do ciebie podobny i stworzy z tobą duży zbiór wspólny. Ale o tym za jakiś czas.
Czym jest dojrzały związek partnerski? Pełnym i całkowitym zwróceniem sobie wolności, przy jednym warunku, jakim jest akceptacja dla siebie nawzajem.
Nie powinno tak się dziać, że dwoje staje się jednym, że wieloosobowa a często i wielopokoleniowa rodzina to jedno. Każdy jest istotą oddzielną i taką powinien pozostać. Ja plus on nie równa się my. Ja plus on równa się ja plus on.
Każdy ma swoje życie, swoje upodobania, swoje sprawy, swoje zwyczaje, nawet swoich przyjaciół. W związku wspólna pozostaje ta część zbioru, która wytworzyła się w naturalny sposób – intymność, wspólne upodobania, zajęcia, prowadzenie domu czy biznesu, wychowywanie dzieci (przy zachowaniu równania ja+on+ono = ja+on+ono i nie inaczej). Wspólne jest to, co dwie osoby naprawdę lubią robić wspólnie. Cała pozostała przestrzeń powinna pozostać oddzielna.
Jak do tego dojść? Istotne są dwie rzeczy:
- poznanie siebie, swoich potrzeb, swoich granic i upodobań;
- zrezygnowanie z wymuszania na partnerze spełniania swoich upodobań i potrzeb, jeśli on w naturalny dla siebie sposób nie może nam ich dać, bo na przykład różni się charakterem.
Wchodząc w związek często nie wiesz kim jesteś, ani czego chcesz. Dzieje się tak zwykle w młodym wieku i to jest naturalne. Szukasz w partnerze zazwyczaj tego, czego nie dostałeś od rodziców. Z czasem dojrzewasz, zmieniasz partnerów, poglądy, odkrywasz i zaczynasz rozumieć siebie.
Powoli i z rozczarowaniem zaczynasz też dowiadywać się, że albo jest wolność albo jest związek. Albo jestem sobą, albo jestem kimś innym, kim ukochana osoba oczekuje, że będę. I albo wybierzesz życie w pojedynkę, które też przecież nie daje pełnej satysfakcji, bo każdy choć trochę tęskni do związku, do intymności, miłości, albo rezygnujesz z części siebie, swojego komfortu psychicznego, emocjonalnego i duchowego na rzecz wspólnoty związkowej czy rodzinnej.
Załóżmy jednak sytuację idealną – spotykam partnera, który w równym stopniu co ja ceni sobie wolność i prywatność, a nade wszystko zna siebie i potrafi jasno określić swoje potrzeby, nie gubi się w nich. Co teraz?
Teraz czeka mnie trud wyzwania, polegający na umiejętności zrezygnowania z wizji dotyczących partnera. Nie ma dwóch jednakowych istot w całym wszechświecie tym i wszystkich innych, jeśli istnieją. Nawet nasze duchowe połówki, choć są niemal identyczne energetycznie, różnią się doświadczeniem, czasem poglądami i nade wszystko często są w innym miejscu własnego rozwoju.
Na ile możesz i potrafisz to zaakceptować?
W jakim stopniu potrafię zaakceptować swojego partnera tak, by zwrócić mu całkowicie wolność, bo pozwolić mu na pełne przejawianie siebie, bycie sobą. Robienie to, co jemu pasuje, a nie mi. Na znalezienie w sobie siły, by robić to, co mi pasuje, nie jemu? By – co ważniejsze – nie wkręcić się przy tym w cierpienie, podejrzenia, nieufność, nie czuć odrzucenia, nie osądzać, że jest się niekochanym, niechcianym, że może partner ma kogoś na boku.
Na ile potrafisz zaufać tej drugiej osobie? Na ile potrafisz wybaczyć wszystkie niedociągnięcia i na ile potrafisz wyznaczyć swoje własne granice? Na ile wreszcie potrafisz uznać, że w związku partnerskim nie powinno dochodzić do sytuacji nauczyciel-uczeń, opiekun-podopieczny, odpowiedzialny-nieodpowiedzialny i że jeśli dochodzi do takiej sytuacji, to znaczy, że związek nie jest partnerski a mentorski.
Sądzę, wiem, że to wszystko jest niezmiernie trudne, ale sądzę też, że jest to coś do czego wszyscy jako istoty indywidualne, lecz wyodrębnione ze zbiorowości, ostatecznie powinniśmy dążyć.
Do tego, by nastąpiło pełne zwrócenie sobie wolności na wszystkich poziomach, pełna akceptacja na wszystkich poziomach, pełne zrozumienie drugiej istoty i w równie ważnym stopniu siebie.
Co więc należy robić?
Zwracać wolność, nie pętać, nie wymagać, nie oczekiwać, rezygnować z ustalania za innych i dla innych, ale też – zrezygnować z chodzenia na kompromisy, które tak czy inaczej nie działają na głębszych, podświadomych poziomach (nie chodzi mi oczywiście o kompromis w stylu gdzie odkładać szczoteczkę do zębów). Zrezygnować z wymuszania kompromisów, które zbyt wiele kosztują naszego partnera, które naruszają jego strukturę osobową. Zrezygnować z poddawania się presji i z wymuszania presji, uwalniać, uwalniać i jeszcze raz uwalniać i siebie i partnera. Im więcej wolności damy naszym najbliższym – nie tylko partnerom, ale i rodzinie – tym szybciej wszyscy nauczymy się wzajemnego szacunku i akceptacji, a więc i miłości.
Jest jedno ale. Zwrócenie wolności w związku, nie oczekiwanie że ktoś zrobi coś dla mnie, bo ja tego chcę, wymaga jednej bardzo istotnej rzeczy – wybudowania wzajemnego zaufania i życia w całkowitej szczerości ze sobą. Ta szczerość ze sobą zakłada też przyznanie się, że ty i partner nie pasujecie do siebie. Że nie możecie sobie dać tego, czego w naturalny sposób potrzebujecie.
Jeśli nie interesuję cię piłka nożna i piwo w barze z kolegami męża, nie zmuszaj się. Ale nie zmuszaj jego, by chodził z twoimi koleżankami na babskie wieczory. Większą atrakcyjność zachowacie dla siebie, zostawiając sobie przestrzeń, wolność i czas na tęsknotę. Spędzanie ze sobą 100% czasu nie jest dobrym pomysłem, jeśli wasze zegary nie biją w identyczny sposób. Jeśli zaś pojawia się wątpliwość co do jakości dopasowania w związku, trzeba ten związek zwyczajnie opuścić.
P.S. Kiedy zaczynamy proces uwalniania, rodzina, choć najbliższa, zamiast wspierać zaczyna atakować jak najzacieklejszy wróg. Wszystkie kody się odzywają, wszyscy strażnicy uaktywniają wszystkie formy przymusu. Nie trzeba się uginać, ale też nie można mieć do nikogo i niczego żalu. Wszystko jest dla nas nauką i im wcześniej zrozumiemy, że ja to tylko ja, lecz już nie on, tym lepiej dla nas wszystkich. Skończą się walki o moje, twoje, nasze, wasze, o takie czy inne dobro. Dopóki potrafię uszanować siebie i swoją przestrzeń prywatną, dopóty potrafię dostrzec przestrzeń prywatną innych. Jeśli nie dostrzegam prywatności innych, to nie dostrzegam też swojej własnej. W tym samym stopniu jesteśmy więc wolni, w jakim damy wolność innym.
1 komentarz
bardzo sie ciesze że powstał blog jest optymalnie jest naturalnie. To prawda że ciekawie i dobrze piszesz czyta sie to z przyjemnością choć pewnie nie zawsze wszystkie poglądy są zbierzne z moimi. Ale o to właśnie chodzi -dzielić sie swoimi poglądami przyglądać sie co inni mówią polemizować. To lubię. Dzięki temu wzrastam.
Ciekawa ta historia o Sissel, przypomniała mi mój wyjazd do Szwecji gdzie miałam przyjemność poznać Githe- znaną postać w latach 60 tych matke dziecka z porażeniem mózgowym, która zmieniła mentalność Szwedów w tej materii.
Przez rok umierała i uczestniczyłam w tym dość marginalnie dzięki informacjom od znajomej.
Te dwie historie powodują u mnie zadume nad śmiercią nad odchodzeniem przyjaciół ( do teraz jeszcze nie “ułożyłam się” ze śmiercią z jednego z najlepszych polskich winiarzy- mojego fajnego znajomego).
Powodują też refleksje jak to wszystko wygląda w ostatnich latach życia i może już teraz warto sie zastanowić jak to przeżyć niz udawać że będę “wiecznie żywa?”