Czy musimy być postrzegani jako ekoświry?

written by Renata Rusnak 9 stycznia 2015

Podesłał mi Damian z [blog, który został zlikwidowany] artykuł o tym, że mają z żoną dość bycia traktowanymi jak ekoświry. Czytając go zaczęłam rozumieć, że już jakiś czas temu przestałam czuć się ekoświrem. I w ogóle świrem. Nawet jeśli jestem inna od większości, to co?

Przecież mi wolno, dopóki nie krzywdzę tym nikogo. Wolno mi być na diecie, wolno mi płacić za ekologiczne produkty, wolno mi przejmować się stanem wód gruntowych na świecie, wolno mi wiedzieć, jak działają wielkie koncerny spożywcze.

Jestem więc normalnym człowiekiem, który ma ustalony światopogląd i się go zwyczajnie trzyma.

Im więcej wiem na temat aktualnej kondycji ekonomicznej, zdrowotnej czy ekologicznej świata, tym mniej czuję się jakimkolwiek świrem. Wprost przeciwnie, coraz silniej rozumiem, że to moja postawa życiowa jest słuszna i że za niedługo ludzie będą musieli się o tym przekonać.

Zmiany nadchodzą

W tej chwili już się stopniowo przekonują, choćby wyglądając za okno. Już powoli zmieniane są oficjalne normy i będzie to dalej szło w tym kierunku, bo ludzkość nie ma wyjścia, jeśli w ogóle chce przetrwać w obecnej formie, ciele, cywilizacji. No a jeśli nie, to cóż – Natura i ewolucja poradzą sobie inaczej. Bez nas.

Ale tak, owszem, byłam ekoświrem i ekoterrorystką, i przyznaję bez bicia, że względem najbliższych wciąż jestem i pewnie nadal będę. Największą ekoterrorystką byłam w czasach, kiedy prowadziłam Papuamu. Najpierw wydawało mi się, że jeśli otworzę taki ekologiczny, świadomy i zdrowy bar-cud, to ludzie sami przyjdą. Potem sądziłam, że należy ich nawrócić na jedyną sprawiedliwą drogę prawdy, której nie znają. A potem po prostu musiałam zacząć zauważać pewne fakty.

Ekoświry nie widzą prawdy pośrodku

Inni zmusili mnie do zrozumienia, że moja wizja świata nie jest jedyna, nawet jeśli wydaje mi się najmądrzejsza i nawet jeśli byłaby konieczna do uratowania Ziemi i ludzkości. Że ludzie chorują i cierpią na wielu bardzo złożonych poziomach, i że nie wszystko jest związane z tym, że są ciemnymi ignorantami, niechętnymi do przetarcia oczu. Że nie mogę, nie mam prawa mówić im co mają robić, bo to nie jest moja sprawa, oraz – bo sama nie pozwalam, żeby mnie ktoś mówił, co mam robić. Że nie zbawię świata w pojedynkę, ani nie zbawię go, choćbym się dała ukrzyżować, jak taki jeden, co już próbował.

Weryfikacja własnych poglądów i akceptacja tego, że się nie jest żadnym Chrystusem narodów, Ziemi, świadomości i ekologii jest kluczowa.

A zaraz potem kluczowy jest szacunek do siebie, czyli rezygnacja z walki o swoje racje.

Kiedyś walczyłam o swoje, o każde zdanie, każdy komentarz, każdą opinię. Teraz spokojnie staram się wytłumaczyć wszystko, co wiem, bez krucjaty przeciwko niewiernym. Najbardziej twardogłowych oponentów po prostu pozdrawiam i wychodzę z dyskusji. Racja albo jest, albo jej nie ma. Jeśli jest, to przecież i tak w końcu wpłynie na innych, bo racja zazwyczaj jest korzystna dla ogółu.

Korzyść kolektywna

Zdrowie, sprawiedliwa ekonomia, zrównoważone zasoby, czysta planeta i przyroda – to wszystko jest korzystne dla ludzkości. Nawet jeśli na tym etapie wydaje im się, że korzystniejszy jest stan posiadania i niezaspokojonej konsumpcji, któregoś dnia tylu ich zacznie chorować, że przechyli się szala i zbiorowa intencja zacznie dążyć do uzdrowienia. To zresztą już można obserwować na Zachodzie, gdzie te procesy są o wiele lat przyspieszone w stosunku do nas.

Kiedy walczysz o swoje racje, dostajesz zwrotny feedback, żeby się odczepić, że jesteś wariatem, że chcesz nie wiadomo czego, że twoje wartości są bezwartościowe. Nawet jeśli w głębi serca wiesz, że tak nie jest, czujesz się zmuszony do udowadniania, że nie jesteś słoniem, albo żyrafą. To zawsze budzi frustrację, nakręca spiralę agresji, leży u podstaw konfliktów. Po co są te konflikty? Zupełnie po nic, nic się nimi nie ugra, nikogo nie przekona, wprost przeciwnie.

Robić swoje

Zamiast tego lepiej spokojnie zaakceptować siebie, swoje poglądy, szanować się za nie, czyli między innymi nie pozwalać mówić o sobie źle jak o świrze, nie prowokować awantur i konfliktów. Zostaje więcej przestrzeni do tego, by po prostu robić swoje i się tym dzielić. Ja robię tak i tak, ja uważam tak i tak, ja wiem to i to. Albo to kogoś przekonuje, albo nie. Nie musi, choć ja swojego zdania na temat ekologii najpewniej nie zmienię.

Nie pozwalam się już śmiać z mojego jedzenia, ani z moich nawyków, nawet w postaci koleżeńskich przytyków. Jeśli słyszę, że ktoś mi współczuje z powodu mojej diety, głośno proszę, by przestał. Ja mu nie współczuję, więc i on nie powinien. Nie oczekuję współczucia, a jedynie akceptacji, bo i ja akceptuję, że nie wszyscy jedzą jak ja.

Jem i żyję w ekologiczny sposób, bo tak wybieram, bo to jest mój sposób na moje życie. Staram się pokazać, że się da, że to nie jest wcale takie trudne, a już na pewno nie jest niemożliwe. Że się opłaca, że nie kosztuje nie wiadomo ile. I że jest dobrą, odpowiedzialną postawą człowieka wobec świata.

Szacunek do innego

I tutaj jest ten ważny moment – szanuję siebie,  ale muszę szanować również innych. Jeśli ktoś je w McDonaldzie i nie chce tego zmienić, niech je. Przecież zdrowie wcześniej czy później go dopadnie. Nie można ludziom na siłę mówić, co mają robić. Można za to dawać im dobry przykład, opowiadać o tym, co się robi i ze swojego życia uczynić atrakcyjną formę tak, by sami chcieli podążać tymi śladami. Można piętnować ogólne szkodliwe postawy i promować inne, te dobre.

Nie mam pretensji do ludzi o to, że jedzą w McDonaldzie. Pretensje mam do McDonalda, że karmi ludzi trucizną, zarabiając na cudzym nieszczęściu, chorobie i śmierci. To jest karygodna postawa.

To nie jest wina ludzi, że wielkie koncerny korzystając z najnowocześniejszej wiedzy, w którą pakują krocie, żerują na biologiczno-chemicznych mechanizmach mózgu, by więcej zarobić*. Ci, którzy jadają śmieci, choć o tym nie wiedzą, są po prostu uzależnieni.

Nikt im nie pomaga z tego wyjść, bo przecież nie robi tego medycyna konwencjonalna, ani przemysł spożywczy, ani farmaceutyczny, ani przemysłowe rolnictwo, ani szkoła, ani media, ani duchowi przewodnicy kościelni. Czyli te gałęzie, które odpowiadają za ludzką kondycję i zdrowie, a które mają największą siłę opiniotwórczą. Te, które niestety nie ponoszą żadnej społecznej odpowiedzialności za to, co czynią.

Ziarnko do ziarnka

W tej chwili całe to zagadnienie rozumiem tak, że po prostu kamyk do kamyka, tekst do tekstu, osoba do osoby – musimy edukować, promować prawidłowe postawy i świadomość, ale nie siłą, tylko zwyczajnie, po ludzku, operując pojęciami przyjemności i korzyści. Tak działamy jako twory ewolucyjne i tak jesteśmy przystosowani do przetrwania – ma być korzyść i ma być przyjemność.

Ekoterror nie jest ani przyjemny, ani korzystny, a ekoświry nie są postrzegani ani przyjaźnie, ani opiniotwórczo. Lepiej jest przepracować swój wojowniczy wizerunek. Wydaje mi się, że przyjazne, pozytywne oddziaływanie na innych przynosi o wiele więcej korzyści, choć dla wielu nadal może wydawać się zbyt ingerencyjne, albo dziwne.

Im mniej walki, tym więcej miłości. Im więcej miłości, tym więcej pozytywnych zmian.

W to teraz wierzę, integrując się z ludźmi, którzy są po prostu dobrymi ludźmi, niezależnie od tego, czy żyją i jedzą podobnie do mnie, czy nie. W ostatecznym rozrachunku, jakie to ma znaczenie? Wiele jednak musiałam przejść, żeby to zrozumieć. Ścieżka wojownika w czasach pokoju jest ścieżką, która się mija z prawdziwymi potrzebami świata. Nie ma po co jej eksplorować, skoro są inne wyjścia.

*Porównaj Michael Moss, Sól, cukier, tłuszcz, Galaktyka 2014.

Ekoświry Akcja Greenpeace na płaskowyżu Nazca w Peru, 2014.

Ekoświry w działaniu, czyli akcja Greenpeace na płaskowyżu Nazca w Peru, 2014.

Może Cię zainteresować

6 komentarzy

$114316485 10 stycznia 2015 - 06:18

Bardzo dobre zdanie o pretensjach do McDonald’s. W Chinach kilka miesięcy temu wybuchł skandal, gdy firma przez kilka miesięcy sprzedawała hamburgery ze starym mięsem. Co później? Obwiniono dostawców, a dla klientów, żeby im ‘zrekompensować’ ewentualne straty zdrowotne, obniżono ceny hamburgerów już po skandalu. :]

Reply
Renata Rusnak 11 stycznia 2015 - 00:10

to niestety są powszechne praktyki, firmy giganty płacą tyle za tuszowanie brzydkich spraw, że aż jest to niewiarygodne…

Reply
Kasia Świderska 12 stycznia 2015 - 02:23

Mam nadzieję, że zdjęcie na dole nie jest przykładem na “pozy­tywne oddzia­ły­wa­nie na innych”…

Reply
Renata Rusnak 12 stycznia 2015 - 02:28

Kasia, tak jak masz nadzieję – nie jest 🙂 dokładnie obrazuje coś odwrotnego 🙂

Reply
Karolina Kosno 12 stycznia 2015 - 02:46

Wow! Renata poruszyłaś temat, który od dawna mnie męczy i trafiła w samo sedno.
To całkiem śmieszne, bo jednocześnie moi znajomi i rodzina zarażają się ode mnie zdrowym odżywianiem albo proszą o przepisy na to-super-wege-coś-co-ostanio-robiłaś, a jednocześnie ciągle słyszę od innych: “jaka Ty jesteś biedna, nic nie możesz jeść, współczuję Ci”. Serio? Przecież właśnie skończyłam Ci opowiadać o tym jak bardzo się tym jaram, kocham gotowanie i dosłownie pożeram książki o zdrowym odżywianiu!
Jeśli kto chce to nazwać byciem ekoświrem to proszę bardzo, zwał jak zwał. Ja po prostu żyję w zgodzie ze swoim smakiem, potrzebami, fanaberiami, a przede wszystkim w zgodzie ze sobą i jak widać jest mi z tym najlepiej na świecie 🙂

Reply
Renata Rusnak 12 stycznia 2015 - 14:08

Czasem mam wrażenie, że ludzie zachowują się tak z powodu nawyku, odruchowo. Po prostu przyjęło się i jest uważane za “dobre w tonie” wyśmiewać specyficzne preferencje żywieniowe. Nie mam pojęcia dlaczego? Tak jakby to dodawało jakichś propsów dla tych, co się wyśmiewają.

Reply

Napisz komentarz