Siedzę przy kuchennym oknie wiedeńskiego mieszkania tłumaczki, dramatopisarki i krytyczki teatralnej Moniki Muskały na czwartym piętrze starej kamienicy i patrzę na ulewę za oknem. Leje od przedwczoraj, czyli odkąd jestem w Wiedniu. Ma przestać dopiero w niedzielę, kiedy opuszczę to piękne miasto. Wiatr porywisty do 90 km/h niczemu nie sprzyja. Mimo knajp, muzeów i czapki na uszach czuję się w te dni zmęczona. Jest już późne rano i budzą mnie natrętnie kłębiące się myśli. Jeszcze bardziej rozumiem, że zarówno na Ukrainie jak i w Polsce w ostatnich latach zmieniło się wszystko, i że wciąż nie do końca mamy tego świadomość.
Żyję w Polsce, którą w 2014 roku dzieli przepaść od Polski z 2004, kiedy to Ukraina pierwszy raz powiedziała swoje zbiorowe „nie”. Polska 2014 roku, to kraj rosnącego dobrobytu i niesamowitej mentalnej integracji z Europą. Będąc Polką dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku, nie miałam świadomości tego jak bardzo się zmieniliśmy. Prawdopodobnie nikt tak naprawdę nie miał. Przeczuwałam coś w zetknięciu z ostatnimi wydarzeniami na Ukrainie, ale bodaj dopiero trzy dni temu, spotykając pisarza i dziennikarza Tarasa Prochaśkę w Wołowcu, i wczoraj, rozmawiając z pisarką i dziennikarką Natalką Śniadanko w Wiedniu, zaczęłam to pojmować.
Wbrew pozorom czas nie stoi w miejscu. Świat się zmienia i to zmienia się bardzo szybko, a Polacy naprawdę zintegrowali się z Europą.
Paradoksalnie, żeby spotkać Natalkę, tysiąc razy prościej było mi przyjechać do Wiednia, niż do Lwowa, choć odległość z Krakowa ta sama. Zaczynając od takich drobiazgów, jak ten, że w Wiedniu mieszka wielu Polaków, wielu jeździ tu w interesach i że łatwo jest się do kogoś dosiąść, dosłownie z dnia na dzień podejmując decyzję. „Jadę do Wiednia w środę, jedziesz?”. Jasne.
O wyjeździe na Ukrainę myślę zawsze w kategorii uciążliwego przekraczania granicy, a potem przemieszczania się po tym wielkim kraju niewygodnym transportem. Myślę o tym, ile czeka mnie tam niewygodnych rzeczy i zanim opuszczę strefę swojego przyjemnego komfortu (mając w pamięci, jak bardzo moje życie jest niekomfortowe dla przeciętnego mieszkańca Starej Europy), upływa dużo czasu pomiędzy odczuciem „chcę tam pojechać” a „jadę”.
Doskonale mam w pamięci rok 2004, bo był to dla mnie okres przełomowy. Latem 2004 dostałam stypendium na Harvardzie, gdzie spędziłam dwa miesiące po których nic nie zostało z mojego wschodnioeuropejskiego rozumienia porządku świata, geopolityki i ekonomii. Na tyle nic, że w połowie 2005 zdecydowałam, że porzucam naukę. Pamiętam więc i atmosferę i emocje i to nasze ogromne oddanie ukraińskiej Pomarańczowej Rewolucji. Pamiętam, bo wciąż jeszcze zajmowałam się tym na co dzień zawodowo.
Ukraina wyszła na ulice, a Polska była razem z nią, bo wartości, o które walczyła Ukraina, wciąż jeszcze były polskimi wartościami. Wciąż jeszcze byliśmy częścią obozu postsowieckiego, który potrzebował walczyć o swoją niepodległość.
Patrzę dziś na wydarzenia 2014 i niemal nie wierzę, jak bardzo i jak daleko jesteśmy od walki o niepodległość. W jak głębokim stopniu zajmują nas sprawy codzienności, dobrobytu, jakości życia, poprawy usług, komfortu. W jak ogromnym stopniu nasze życia znormalniały.
Jesteśmy Polakami i w naszej krwi płynie zbiorowe malkontenctwo, niezadowolenie i narzekactwo. Taka to już narodowa wada genetyczna, z powodu której nie jesteśmy w stanie zauważyć pozytywnej strony przemian, w których bierzemy udział. Nie oznacza to jednak, że tych przemian nie ma, i że przyglądając się w lustrze własnych reakcji na Ukrainę, nie możemy zrozumieć, jak już daleko jesteśmy od tak niedawnego przecież zniewolenia narodowego.
Patrzymy na Zachód, który w ciągu tych dziesięciu lat stał się naturalnym kierunkiem patrzenia. Odwrócić głowę na Wschód, to odwrócić ją w stronę zapomnianej przeszłości, która mimo naszej krótkiej pamięci nie przestała być aktualna, czego dowodzi rosyjska dywersja na Wschodzie Ukrainy. O której jednak nie chcemy myśleć, motywowani brakiem czasu w parciu do przodu, czyli na Zachód.
Ukraina 2014 roku nie dlatego wzbudza w nas niepokój rzekomym faszyzmem i skrajnie prawicowym banderyzmem. Skrajna prawica w skrajnie lewicowym kraju jest naprawdę marginalna, jej poparcie wynosi około 3%, mniej niż w przeciętnych krajach Europy, na pewno mniej niż w Polsce. Ukraiński „banderyzm” nie podoba się nam, bo nie mamy już żadnej ochoty na zajmowanie się czymś więcej niż pilnowaniem własnych włości, ewentualnie zawiścią względem tych, którym powodzi się lepiej. Ci, którym powodzi się gorzej, pozostają w głębokiej obojętności lub nawet pogardzie, chyba nieco za bardzo przypominając nam własne niedawne kulturowe i gospodarcze zacofanie.
Chcemy iść w przód, nie w tył, i jest to normalne zjawisko. Dobrze jednak przy tym nie tracić pamięci, ani nie usypiać świadomości. Można patrzeć na sąsiada, widzieć, że jest w innym miejscu i rozumieć przez co akurat przechodzi, bez odwracania się plecami i wzruszania ramionami. Bez niemoralnego w tej sytuacji obarczania zbiorową odpowiedzialnością całego kraju, którego większość nie podziela poglądów ekstremalnej mniejszości, a mniejszość jest mimo wszystko odległa od poglądów mniejszości poprzednich prawicowych czy lewicowych pokoleń. My też tam byliśmy.
Droga na Zachód jest naturalnym kierunkiem patrzenia naprawdę nie tylko dla nas. Jest to właściwy kierunek dla wszystkich, bo umożliwiający normalne życie. Możemy więc spokojnie zrewidować swoją niechęć do przemian u ukraińskiego sąsiada – choć nie potrzebujemy już ciągnąć za sobą historycznej motywacji, możemy i nawet powinniśmy i zaakceptować i wesprzeć motywację współczesną, czy wręcz przyszłościową.
Myśląc o własnym komforcie, nie skąpmy tego komfortu i dla innych. Zabiegając o poprawę własnych warunków życia, nie odmawiajmy tych starań innym. To przecież fundament myślenia demokratycznego i odpowiedzialnego za podstawowe prawa człowieka, które są i zawsze powinny być jednakowe dla wszystkich. Oni naprawdę też mają prawo żyć spokojnie, niezależnie od tego, jak bardzo są manipulowani przez swoją i naszą przeszłość – Rosję.

Wszyscy patrzymy na Zachód; Bermuda Dreieck w Wiedniu. Uzbrojona policja na rogatkach knajpianej okolicy.