W nawiązaniu do artykułu z Gazety Wyborczej Polakom nie zależy na Trzecim Świecie, wolimy kupować taniej, mała dygresja odnośnie cen żywności FT i Bio, odświeżam ten tekst, napisany tutaj 27 lutego 2012.
Zupełnie nie zgadzam się z opinią, że produkty organiczne lub Fair Trade “są droższe”. Myślenie o certyfikowanej żywności, czy ogólnie o produktach z jakimkolwiek certyfikatem, w kategoriach “są droższe” jest pewnym nieporozumieniem. Bo co to znaczy, że droższe i droższe od czego droższe?
Jakby nie patrzeć, są to po prostu produkty lepszej jakości, a za takie zwykle płaci się więcej. Wystarczy wejść do sklepu typu Alma, by znaleźć o wiele wyższe ceny za produkty bez żadnych certyfikatów, lub z certyfikatami jakości, a przecież sieć sklepów Alma nie cierpi na brak klientów.
O co więc tutaj chodzi? Mam wrażenie, że tylko i wyłącznie o to, że etykietki Bio i Fair Trade są znaczkami z obszaru czarnej magii, których się nie rozumie.
Bo co to dla przeciętnego człowieka jest certyfikat organiczności? Ściema i oszustwo. A co to jest certyfikat Fair Trade? No jeszcze większa ściema i oszustwo.
Dlatego też porównuje się ich ceny do cen taniej, przemysłowej żywności. Czemuś nikt nie zestawia Bio i FT z produktami z wyższej półki, a przecież przy takim zestawieniu okaże się, że mieszczą się w całkiem przyzwoitym średnim zakresie cenowym.
Weźmy najprostszy przykład kawy – za kawę Tchibo płaci się poniżej 10 zł. Rozmaite niecertyfikowane, kawy np. w Pożegnaniu z Afryką zaczynają się w okolicach 20 paru złotych i kończą na ponad 100. W Almie tańsze kawy kosztują 20, 30 zł. Średnia cena przyzwoitej kawy bio+Fair Trade to też dwadzieścia-, trzydzieści parę zł.
Dlaczego porównujemy certyfikowane kawy i pozostałe produkty z tymi najtańszymi z Biedronki czy Tesco? Co wspólnego mają niesmaczne i niezdrowe mieszanki kaw, czy kakaa, czy podlewane chemią banany z tymi uprawianymi w szczególnych warunkach, ze szczególną troską, ze starannym doborem odmiany danej rośliny, która da najlepszy smak, nie zaś najwyższe plony?
Dlaczego mam się spodziewać, że organiczni rolnicy, którzy własnymi rękami zbierają stonkę z dokładnie wyszukanej starej odmiany ziemniaka, którego nie przyprawią pestycydami, wezmą za niego tyle samo co za napromieniowane (więcej), genetycznie zmodyfikowane ziemniaki z Chin? Dlaczego mam płacić dwa złote za niesmaczną, niezdrową, chemiczną sałatę, jeśli za 3 złote mam piękną, jędrną, wartościową sałatę, która da mi zdrowie i pozwoli zaoszczędzić na lekarzach?
Nie żal nam jest chodzić do firmowych sklepów po jeansy, za które płacimy 30 x drożej, niż zapłacilibyśmy za zwykłe jeansy od nieznanego producenta z bazaru. Nie żal nam wydawać na firmowy sweter, albo iPod, samochód, czy nowe meble dużych sum, ale już na jedzenie – czyli na własne zdrowie – wciąż skąpimy. I skąpimy na własne podniebienie, na własne smaki, czyli też przecież na przyjemność.
Bo sąsiedzi widzą nasz samochód, a nie widzą tego, co wkładamy do brzucha i jak dbamy o własne zdrowie?
Jeśli więc porównamy JAKOŚĆ, okaże się, że ceny produktów Fair Trade i bio wcale nie są wygórowane. Często z prostego powodu – ludzie, którzy zajmują się bio i FT są idealistami i wierzą w to, co robią, zaś firmy nastawione na zysk, po prostu ten zysk osiągają, nie ważne jakim kosztem. A ten koszt, to nie tylko nędza ludzi w krajach Trzeciego Świata i nasza globalna, humanistyczna odpowiedzialność. To również, albo przede wszystkim nasze zdrowie i jakość życia.
Żeby więc w Polsce nastąpił wzrost sprzedaży produktów Bio i FT, akcent należy kłaść na tym, co dla przeciętnego Kowalskiego jest najważniejsze, co jego osobiście dotyka. Wzruszanie się cudzą nędzą nie jest najsilniejszą stroną polskości 🙂 Akcent należy stawiać przede wszystkim na jakości i wartościach zdrowotnych certyfikowanej żywności i przestać porównywać ją do produktów najtańszych. Promocja certyfikatów ekologicznych, biodynamicznych i sprawiedliwego handlu powinna kłaść nacisk przede wszystkim na JAKOŚĆ.
Człowiek nie musi wypić 15 niesmacznych tanich kaw dziennie, może za to podelektować się jedną czy dwiema droższymi, jak to było “za komuny”, kiedy kawa była towarem ekskluzywnym. Moi rodzice pili jedną, dwie za to całkowicie prawdziwe, tradycyjne kawy z Kuby. Nie pijali kaw wielkokoropracyjnych, ze spleśniałym, nieselekcjonowanym ziarnem z domieszką robusty. Bo prawdziwa kawa działa wystarczająco mocno, żeby nie trzeba jej było pić wiadrami. Czy na pewno nie stać nas na tę jedną naprawdę fajną i ciut drozszą kawę?
Jakość to jest coś, za co Polacy nie lubią płacić, ale płacą za “wystaw się, a pokaż się”. Jeśli uwierzą, że jakość żywności jest równie ważna co nowy samochód albo iPhone, zapłacą za nią. A im więcej zapłacą, tym rynek zrobi się bardziej konkurencyjny, co samo z siebie obniży ceny. Im większa podaż, tym niższe ceny. Wystarczy o tym pamiętać.
2 komentarze
Właśnie trafiłam na Pani blog i mimo tego, że można znaleźć na nim wiele wartościowych informacji, to uważam, że pewne Pani wnioski świadczą o wyobcowaniu od jakichś podstawowych spraw – czy Pani wie, jaka jest mediana zarobków w Polsce? Na rok 2017 to było 2100 brutto. Znam emerytów którzy inkasują całe 1300zł brutto na miesiąc, muszą zapłacić za drożejący prąd, za leki na serce etc. sama widziałam jak kobieta gotowała sobie na tydzień gar zupy, którą jadła co drugi dzień i musiała jeszcze podzielić się z pieskiem. Życie w mieście oznacza, że raczej ludzie nie mają swoich upraw, a niesprawiedliwość ekonomiczna że tak powiem, powoduje że korzystają z dyskontów. Niech Pani powie takiej emerytce, że przecież powinna jeść fairt trade, że rolnik ekologiczny musi przecież zarobić z więcej pracy – OK, ale ten system jest zasadniczo niesprawiedliwy i sprawiedliwość dla rolnika oznacza niesprawiedliwość np. dla emerytki z Warszawy….
Dzień dobry, pani Natalio, dziękuję za ten komentarz. Oczywiście, że mój wpis nie jest dedykowany emerytkom, które nie mają pieniędzy na podstawowe produkty i godne życie. Ani nie jest dedykowany nikomu, kto żyje w skrajnej biedzie. Jest przeznaczony raczej dla ludzi z miasta, którzy mogliby jeść produkty ekologiczne, ale z różnych względów – między innymi poprzez takie argumenty, jak pani – tego nie robią. Ja pokazuję, że dla człowieka, który zarabia średnio (nie żyje w biedzie, ale i nie jest szczególnie bogaty), jedzenie produktów bio jest w zasięgu ręki. Mój budżet nie jest specjalnie duży, bo mam zarobki raczej typowe dla osób pracujących w kulturze, a jednak jestem w stanie odżywiać się ekologicznie = zdrowo dla mnie i dla planety. Czy nie powinnam tego robić, bo jakaś emerytka obok mnie nie ma na jedzenie? Raczej powinnam, bo mimo wszystko, im mniej zanieczyszczę planetę chemicznym, opryskiwanym jedzeniem, tym lepszą wodę i lepsze powietrze będzie owa emerytka miała. Plus, jeśli by taka żyła w sąsiedztwie, mogłabym się z nią czasem podzielić garnkiem zdrowej zupy. Czego i nam wszystkim życzę.