Po pierwszym sezonie Deadwood zaczęłam się zastanawiać nad tym, że istnieje zbyt duże prawdopodobieństwo zdarzeń oraz postaci, by serial został w całości zmyślony. A tu niespodzianka – doczytałam, że serial rzeczywiście opiera się na faktach, podpadając pod gatunek historyczny. Wszyscy główni bohaterowie istnieli naprawdę, nawet drugoplanowa, drugorzędna postać rewolwerowiec Jane żyła i zwała się Calamity Jane.
Wyjaśniło mi się od razu, dlaczego i co wydawało mi się takie “ludzkie” w tym serialu. Splot wydarzeń w serii jest ściśle powiązany więzami, łączącymi poszczególne osoby. To te więzi popychają bohaterów do działania, lub przed czymś ich wstrzymują. Dlatego w miasteczku, które budowało wiele osób, każda odegrała swoją istotną, nawet jeśli drobną rolę. Rzeczywistość wyglądałaby inaczej, gdyby tworzyli ją inni ludzie, ustawieni w innej konfiguracji. W ten sposób z historii nie da się wydzielić i odjąć wagi postaciom zarówno pierwszo- jak i drugoplanowym. Wszyscy stają się jednakowo istotni dla całości.
Ciekawe było obserwowanie, jak poszczególne postaci nielegalnych “biznesmenów” początkowo zupełnie z sobą nie związane, a nawet wrogie w stosunku do siebie, zmieniają się w sojuszników i partnerów. Jak zaczynają sami wprowadzać prawo, tam gdzie je sukcesywnie łamali, jak wykładają własne pieniądze dla wprowadzenia społecznego ładu. Oczywiście nic z miłości bliźniego, a dla upilnowania własnych interesów w obliczu zachodzących na złamie epoki przemian, lecz czy nie tak właśnie powstawały i nadal powstają lokalne społeczności?
W końcówce serialu jest piękna scena, w której sutener i brutalny szef saloonu z dziwkami, Al Swearengen w założonej na dziko, między innymi na potrzeby jego nielegalnych biznesów, osadzie, staje na balkonie saloonu, i wiedzie wzrokiem po pozornie niezmiennym, a jednak tak odmienionym zaczątku miasteczka i nadciągającej nieuchronnie demokracji. Zgniły kapitalizm sam tworzył, teraz sam musi wprowadzić zasady demokracji, jeśli chce utrzymać władzę i wpływy. To spojrzenie mówi jednak więcej niż tylko “władza jest moja”. Pojawia się w nim nowe: “odpowiedzialność też jest moja”. Nie trzeba było nawet postaci umierającej na raka, by zauważyć odruch człowieczeństwa w bezwzględnym i bezdusznym Alu, kiedy dobijał konającego z litości dla jego męki.
Kojarzy mi się to wszystko z oligarchami-gangsterami ukraińskimi, którzy w ostatnich paru latach zakładali własne fundacje, sponsorując to kulturę, to służbę zdrowia, to stadiony piłkarskie lub remonty całych dzielnic rodzinnych miast, a ostatnio aktywnie biorą udział w pomocy ofiarom wojny w Donbasie. Przypominam sobie różnych znajomych od kultury, którzy nie chcą brać udziału w tak “nieczysto” sponsorowanych przedsięwzięciach, lecz nie mają problemu z pobieraniem grantów z zachodnich fundacji, zakładanych przez dawnych zachodnich gangsterów i rewolwerowców, którzy przed śmiercią wnieśli tak duży finansowy wkład w życie kulturalne, że ich zamierzchła, niechlubna historia została wymazana z kart ogólnej pamięci…
Jeśli nadchodzi ten moment, w którym bandyci, niezależnie od pobudek, zakładają fundacje charytatywne, albo włączają się w budowanie prawa należałoby się choć trochę cieszyć. Choćby dlatego, że oznacza to, iż czasy dzikiego bandytyzmu chylą się ku schyłkowi, że pora na kolejne regulacje prawne i społeczne. Nie ma co udawać, tylko niewielki procent fundacji, grantów, działalności charytatywnych pochodzi z czystych i nieskalanych źródeł. Wiele z nich początkowy kapitał gromadziło właśnie w takich nielegalnych, dzikich osadach jak Deadwood…
Serial jest świetny, znakomicie zagrany, wyreżyserowany, zainscenizowany. Dialogi bezbłędne, wręcz kultowe, muza doskonała. Każdego, kto wychował się na westernie wciągnie jak folia bąbelkowa. Rewolwery są, saloony są, mordobicia sporo, jednak ludzki akcent, zawiłości fabuły i różnorodność charakterów powinny zadziałać na każdego. Nawet na western-haterów.
27 marca 2010