Wczoraj Facebook obiegła manifa: “Nie tankuję na Lukoilu, nie wspieram wojny”.
Wyobrażam sobie Putina, którego osobisty majątek szacowany jest na 70 000 000 000 $ (siedemdziesiąt miliardów dolarów), jak obgryza paznokcie z powodu bankructwa kilku stacji benzynowych Lukoilu w Polsce.
No bo już nie takiego Orlenu, który swoją ropę i benzynę wydobywa z prywatnych i niezależnych, ponadnarodowych działek na księżycu…
Żeby go zdenerwować bardziej, można by jeszcze w ruch puścić zdjęcie zgaszonych palników kuchenki gazowej z podpisem: “Nie wspieram wojny, od dziś nie gotuję”. No bo przy takiej zimie grzać mieszkania rosyjskim gazem na szczęście nie trzeba. Na pewno Putin się przestraszy. Albo jego koledzy, współudziałowcy w zasobach naturalnych Rosji. Czy Federacji Rosyjskiej? Skąd oni ten gaz mają – z Księstwa Moskiewskiego, czy od Bardzo Bratnich Narodów, pokojowo i dobrowolnie oddających swoje dobra narodowe?
Wszyscy są w szoku – jak Rosja mogła tak sobie po prostu wjechać na Krym i jeszcze obstawić Wschód Ukrainy? Merkel podobno powiedziała do Obamy, że “Mr. Putin stracił więź z rzeczywistością”. Przecież żyjemy w czasach pokoju, Zimna Wojna za nami, o dwóch światowych nikt już nie pamięta, może tylko wiecznie niezadowoleni Żydzi. Dobrze nam i wygodnie, dbamy o jakość swojego życia, pracujemy, bawimy się. A tu nagle z dnia na dzień wojna? No jak nic oszalał.
Ale co, jeśli to właśnie Merkel i reszta mają słabą więź z rzeczywistością? Przecież w tej sekundzie, w której w rosyjskiej telewizji Janukowycz, obalony prezydent Ukrainy pojawił się na Krymie, było jasne, że Putin wyciągnie ręce po Krym, jak od lat jest jasne, że tematu odłączenia Ukrainy od Federacji nie odpuścił.
Dlaczego Europa Zachodnia udaje, że Ukraina to nie jej problem? Spadki na giełdzie można oczywiście monitorować i można wywierać nacisk ekonomiczny – trzymajmy się tej wersji, że Rosja rozumie, iż swoją potęgę zawdzięcza finansom, i wycofa się z konfliktu, zanim do niego tak naprawdę dojdzie.
Co jednak w sytuacji, gdy w grę wchodzą dawno urażone ambicje mocarstwowe a nie parę miliardów dolarów?
Na Zachodzie, nawet zupełnie cynicznie prowadzona polityka w pełni uzależniona jest od opinii społecznej, bo na Zachodzie władzę rzeczywiście sprawuje się przy pomocy głosowania. Czy jednak naprawdę dobrzy ludzie z Unii sądzą, że w Rosji jakiekolwiek decyzje podejmuje się w oparciu o głos ludu i wybory? Czy jeśli Rosja zdecyduje się na pokazanie kto tu rządzi, jakiekolwiek sankcje ją obejdą? Przecież nie ucierpią oligarchowie – oni w razie potrzeby zawsze mogą ukraść więcej.
Kto nabiera się na pozory demokracji, albo na dobro obywateli w Rosji i jak bardzo jest w tym krótkowzroczny? I kto jeszcze ośmiela się udawać, że we władzy chodzi o giełdę i pieniądze? Przecież we władzy chodzi tylko o władzę; pieniądze są wyłącznie jednym ze środków do celu.
Jeśli dziś doszłoby do konfliktu zbrojnego, co stanie na przeszkodzie, by od jednego małego, lokalnego problemu przejść do globalnego, skoro właściwie za każdym razem tak było?
Ilu na przykład obywateli Chin mieszka na terenie Federacji Rosyjskiej? Zdecydowanie więcej niż obywateli Rosji na całej Ukrainie. A kto dziś wypowie wojnę Republice Chińskiej, i kto stanie jej na przeszkodzie, jeśli np. jutro zapragnie ogłosić, że pół Afryki i krajów Trzeciego Świata to jej kolonie, bo w gruncie rzeczy poprzez rozległe inwestycje i tak je już posiada?
Świat uspokoił się, bo zażegnał przemysłowe wojny dwudziestowieczne. Nie stuknął się jednak jeszcze w głowę i nie zastanowił nad tym, że nie żyjemy już w erze przemysłowego modernizmu, lecz w zupełnie nowej cyberepoce, której powiązania, zależności i mocarstwowość polegają na czymś zupełnie innym nawet niż zagrożenie nuklearne, i której walutą stopniowo stają się bitcoins. Ani nad tym, jak bardzo mimo wszystko jesteśmy uzależnieni od czynników zewnętrznych, takich jak pogoda i zasoby wody pitnej.
Południe Europy już od kilku lat ogłasza stany suszy, zakazując używania basenów i podlewania ogrodów. Sytuacja z roku na rok przesuwa się w głąb kontynentu. Tegoroczna zima zupełnie pozbawiona opadów, choć ciepła i przyjemna, nie wróży dobrych zbiorów. W Polsce wody gruntowe są bardzo słabiutkie. Szacuje się, że – podobnie jak w Europie – w ciągu najbliższych 35-50 lat przy regularnym braku opadów mogą się wyczerpać. Nie za 300-500 lat, lecz już za naszego życia. Do tego czasu przewidywana jest wielomiliardowa nielegalna migracja ludności z krajów najbardziej dotkniętych suszą i, co za tym idzie, liczne konflikty zbrojne.
Mam takiego znajomego, który od czasów liceum nieustannie wyśmiewa moje zaangażowanie ekologiczne. Dla niego aktywność i świadomość na tym polu zawsze była zieloną fanaberią. Ocieplenie? Co to za bzdura; będzie cieplej – to świetnie, kto lubi zimne zimy, ekologia to tylko lobby i tani straszak.
Tej jesieni słyszałam, jak rozmawia ze swoim sąsiadem – obaj muszą pogłębić studnie. Trzeci raz w ciągu kilku ostatnich lat. Pytam go – i co, nadal nie widzisz związku? Wyśmiewa mnie, ale już mniej butnie. Mówię, że niedługo w ogóle może zabraknąć wody; na Żywiecczyźnie drałowane bez umiaru źródła już powodują pustynnienie regionu i klęski urodzaju. Wciąż patrzy na mnie z pogardą, ale już z lekkim strachem w oczach: “To i tak nie za mojego życia. Zresztą na Zachodzie pracują nad wychwytywaniem i skraplaniem wody z chmur”.
No to cieszę się, że to twoje dzieci będą musiały się zmagać z tym, co ty zrobiłeś. Siedem pokoleń w tym kontekście wreszcie wygląda sprawiedliwie.
Pytam, jak mu idzie biznes; pracuje w spożywce, jest więc uzależniony od wody. Czy stać go będzie na płacenie wody z zachodnich chmur? Przecież u nas nie budują takich skraplaczy – pewnie zapobiegliwie uważając, że na bezchmurnym niebie mija się to z celem?
Tymczasem u nas nie tylko nie buduje się nic do wyłapywania, produkowania, oczyszczania wody, ale jeszcze nasz rząd marzy o wydobyciu gazu łupkowego, którego złoża leżą w jedynej części terytorium Polski jako tako zaopatrzonej w wodę i dobrej klasy grunty orne. Przykład Kanady, która zdewastowała swoje środowisko naturalne, w tym najważniejsze ujęcia wody pitnej, nic tu nikomu nie mówi. Przecież my walczymy o słuszną niezależność od Rosji i jej gazu.
O tym zaś, że na terytorium Federacji Rosyjskiej znajduje się Jezioro Bajkał – największy zasobnik wody pitnej na Ziemi – oraz, że przepływa przez nie kilka największych rzek już nikt nie myśli. W końcu gaz jest nam bardziej do życia niezbędny niż woda, albo uprawy rolne. W razie czego zresztą zawsze możemy importować wodę z Chin. Ci się nie bawią w drobiazgi – jak stawiają tamy, to największe na świecie…
Ciekawi mnie niezmiennie, jaką rzeczywistość zobaczy Merkel, doliczając jeszcze osiemnaście zer do prywatnego konta Putina, kiedy ten przez swoje gazociągi zacznie pompować krystalicznie czystą wodę z Bajkału? Ale może nawet niezłą, w końcu ona ma prywatne rury na dnie Bałtyku. Tak na wypadek, gdyby ktoś na tyle skaził powietrze, żeby nie tylko nie dało się nim oddychać, ale i skraplać wodę nadającą się do spożycia.
My zaś, pominąwszy myślenie o podstawowych zasobach naszego życia, jakimi są woda i żywność, już możemy zacząć budować fantazyjne działa orgonowe, albo zatrudniać płanetników. I to tych naprawdę dobrych. Nowoczesne wojny najpewniej będą toczyć się i bez użycia broni palnej i poza giełdą, choć może nie za naszego życia. Szkoda tylko, że mam syna. Mogłabym spać spokojniej, zamiast liczyć do siedmiu.
Wczoraj na Facebooku rządził manifa “Nie tankuję na Lukoilu, nie wspieram wojny”, dziś rządzą Oscary – których emisja na żywo w Rosji została wyłączona. Żywot problemów jest znacznie krótszy niż blichtr i sława. Mimo wszystko nie powinniśmy o tym zapominać, myśląc o dawnym splendorze Rosji. Ona ma za czym tęsknić…
Czytaj też o “wodnej wojnie” pomiędzy Rosją a Ukrainą na Krymie.