Jutro zaczyna się chiński Nowy Rok – rok Drewnianej Kozy. Horoskopy poczytać można, z reguły mówią jedno i to samo – będzie fajnie, ale uważaj, będzie niefajnie, jednak nie upadaj na duchu. U mnie ma być pół na pół, czyli jak zwykle pracuj a ci się opłaci… Ja jednak nie o tym, a o tym, że Chińczycy do Nowego Roku przygotowują się w przededniu podobno… generalnymi porządkami.
Tak więc dziś jest najlepszy dzień na porządki. Wszystkie. I te domowe, i te w głowie i te w sercu.
Może warto skorzystać z tego obyczaju? W końcu tłumaczyłby również, dlaczego nasze święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy, związanych z przesileniem słonecznym i wiosną również nakłaniają nas do porządków. Wszystko co stare musi zostać pożegnane by dla tego, co nowe zrobić miejsce.
Nie kieruję się w życiu ani religiami, ani horoskopami, ani też nawet tradycją; raczej staram się od nich uwolnić wewnętrznie tak, by podejmować świadome decyzje i ćwiczyć się we wsłuchiwaniu się w siebie, w swoje ciało i to, jaki ma ono związek z Matką Ziemią, cyklami jakim moje ciało ulega. Przypuszczam, że bliższa w tym wszystkim jestem dawnym pogańskim obyczajom, niż współczesnej religii, ale też ani trochę nie ciekawią mnie pogańskie zabobony czy obrzędy. Chyba po prostu jako człowiek na wskroś nowoczesny, miejski i zachodni lubię dbać o siebie również na poziomie cielesnej zgodności z Naturą. Wydaje mi się, że tak jest po prostu zdrowiej.
Zauważyłam, że w przełomowych momentach swojego życia faktycznie korzystam z siły, jaką daje oczyszczenie, wysprzątanie przestrzeni w sobie i wokół siebie. Niekiedy wręcz ulegam temu w sposób instynktowny, jak choćby w przypadku moich ostatnich totalnych porządków w domu z okazji osiemnastu lat macierzyństwa, po których wydaje mi się, wewnętrznie pogodziłam się ze stopniowym odchodzeniem syna w samodzielne życie i, co ważniejsze, zaczęłam mu ufać jako człowiekowi, który już potrafi sterować własną przyszłością. Wierzcie lub nie, jest to zdumiewający proces.
Nie spodziewajcie się ode mnie, że wpadając bez ostrzeżenia zastaniecie dom uporządkowany, lśniący i czysty w każdym zakątku. On nie jest lśniący nawet, kiedy go posprzątam. Choć mam przyjaciół, którzy mawiali, że “udaję, że przy dziecku, psie i kotach można mieć w domu porządek”, mam też takich, jakim stan mojego domu nie pozwala się zrelaksować. No cóż, standardy są różne dla różnych ludzi, najważniejszy jednak jest ten mój własny. Kiedy czuję, że coś mi przeszkadza to to usuwam, choć nie przeszkadza mi wiele rzeczy, dla wielu nie znajduję czasu, a z innymi, takimi jak kocie włosy wszędzie dawno temu się pogodziłam.
Wszystko w kwestii porządków jest sprawą indywidualną i zależy od pojęcia własnego komfortu. Dla mnie ważniejsze jest popracowanie w skupieniu niż codzienne odkurzanie, ważniejszy jest relaks między pracą niż męczenie się przy szorowaniu podłóg i bardziej lubię moje koty niż nie lubię ich owłosienia. Uważam, że jest to normalne i nie zamierzam tego zmieniać z żadnych powodów, bo jeśli komuś przeszkadza coś w moim domu, zawsze może to posprzątać, na pewno nie zaprotestuję.
Gdzieś jednak przebiega cienka granica między nieporządkiem zwykłym, wynikłym na przykład ze stylu życia, a nieporządkiem psychologicznym, nawarstwionym z powodu zaniedbań, albo niemocy i braku sił do zmierzenia się z własnymi problemami.
Jest coś takiego, że kiedy wpada się w depresję, a nawet w zwykłą chorobę, to przede wszystkim przestaje się sprzątać. Porządek jest wyrazem dbania, dbałości o siebie, też troski, jaką się siebie otacza. Najbliższa przestrzeń powinna być tak urządzona, by nie przeszkadzać, by chronić i dawać odpoczynek. Bardzo dobrze wiem po sobie i po rozmaitych cyklach w moim życiu, że niekiedy moje domy i mieszkania podobały mi się, odpowiadały mi, były starannie zagospodarowane, a niekiedy doprowadzałam je do kompletnej stagnacji i zapuszczenia. Status finansowy nie ma z tym nic wspólnego. Nawet w czasach studenckich, kiedy nie miałam ani jednego zbędnego grosza przy duszy, ale czułam się świetnie ze sobą, umiałam tak urządzić i ozdobić swoje zakątki jakimiś szmatami i starymi meblami, by były ciepłe i ładne. Kiedy urodziło się dziecko też znajdowałam siłę by jego część domu była miła i kolorowa, nawet kiedy ją doszczętnie rujnował świetną zabawą.
Tak samo działo się z moim starym domem, w którym mieszkam już od paru lat – w sprzyjającym dla siebie okresie dbałam o niego i ogród bardzo, poświęcając im czas, pielęgnując, wijąc sobie wygodne gniazdko. I zapuściłam wszystko do stanu naprawdę okropnego w chwili, kiedy sprawy się skomplikowały i nie miałam siły nawet na zwykłe wymycie naczyń, a co dopiero jakieś cięższe prace ogrodowe. Przeszłam cały ten proces w jednym miejscu – od dużej dbałości przez kompletne zaniedbanie aż do stopniowego wychodzenia z nieporządku i przełamania stagnacji, a wszystko to nieodmiennie wiązało się ze stanem mojej głowy, serca i również zdrowia.
Nie ważne jak bardzo nie wypierałabym swoich niezałatwionych problemów i udawała, że ich nie ma, wszystko jak w lustrze odbija się w moim domu.
Z nieporządku w życiu można czytać jak z mapy – wszystko, co zepchnięte w podświadomość, znajduje się w rozmaitych nieuporządkowanych stertach, na które przez całe miesiące czy lata nie jesteśmy w stanie bodaj spojrzeć. Wystarczy odłożyć jeden (niezałatwiony) przedmiot, skojarzony z czymś dla nas niechcianym lub bolesnym nie na swoje miejsce, by zacząć usypywać nad nim małą chaotyczną trumienkę innych niezałatwionych przedmiotów-symboli. Z ręką na sercu – ile macie takich trumienek w domu?
Ja po zamknięciu Papuamu, poupychałam rozmaite rzeczy w różnych obszarach domu i garażu, a szczytowym osiągnięciem było postawienie “na chwilę” drewnianej skrzynki po warzywach, wypełnionej papierami i rachunkami w kącie mojej sypialni. Wiecie ile tam stała? Dwa lata. Wiecie jak urosła? Do połowy ściany. Zgadniecie, co wysprzątałam na samiutkim końcu podczas ostatnich jesiennych porządków, dopiero po tym jak naprawdę się zmusiłam? No właśnie. Ale czy kąt, w którym stała góra jest już czysty? Nie, bo do tej pory nie wyniosłam na strych ostatniego małego pudełka z posegregowanymi już papierami. Cholera, nawet nie miałam tego świadomości aż do teraz, kiedy to piszę! Ciekawe jakim więc cudem moje ciągnące się problemy finansowe miałyby się same rozwiązać, skoro nadal je w sobie podtrzymuję?
Inny mój niezałatwiony problem, tym razem uczuciowy, to ogród. Bardzo kocham swój ogród. Wiosną potrafi być tak olśniewająco piękny, aż mnie ciarki przechodzą. Mogę nawet powiedzieć, że w pierwszej kolejności kupiłam zadrzewiony ogród, dopiero potem dom. Kilka pierwszych lat dbałam o niego, pracując niemal codziennie, czerpiąc z niego ogromną siłę i radość, ale trwało to do czasu, aż mój ówczesny norweski bojfrend nie stwierdził, że przejmie obowiązki ogrodnika. Nie lubił żadnych prac remontowych, którymi również lubię się zajmować, obiecał więc wykonywać wszystkie cięższe prace w ogrodzie. Jak obiecał, tak zniknął, bo się rozstaliśmy w sumie bez większego żalu, ale od tych dobrych już trzech lat ogród zarasta bezładnie, bo “nie mam siły” się nim zająć. Dosłownie tak to czuję – nie mam siły. Moi sąsiedzi już mnie nie lubią, ale naprawdę fizycznie nie mam siły, zwłaszcza, że kolejny, trudny związek również osłabił moją zdolność do “ogarniania rzeczywistości”. Bardzo długo nie miałam siły nawet zwyczajnie sprzątać w domu, a co dopiero w ogrodzie.
Przełamało się trochę, kiedy pocisnęłam z tym generalnym sprzątaniem na osiemnaste urodziny syna. Ten moment, w którym weszłam do uporządkowanej w każdym zakamarku kuchni, w której znalazłam właściwe miejsce dla każdej z dziesiątek przypraw, herbat, produktów, słoików był święty. Całkiem dosłownie. Opanowało mnie takie uczucie, jak w dzieciństwie na widok pierwszy raz zapalanej w Wigilię choinki tuż przed tym jak na stół wjeżdżały kolejne pyszności, a za oknami trzaskał mróz. Ale nie to było najważniejsze. Dużo ważniejsze było poczucie ulgi z powodu tego, że jakiś etap mojego życia definitywnie się zakończył. Wszystko, co w nim emocjonalnie i psychicznie trudne wreszcie udało mi się podsumować i uprzątnąć, wyrzucić i zakończyć.
Bardzo ważna jest taka wewnętrzna uczciwość względem siebie i własnego otoczenia. Jeśli gdzieś zaczynam tworzyć trumienkę rozrzuconych, albo złożonych w stertę rzeczy, na pewno na jej dnie pogrzebałam coś, o czym nie chcę wiedzieć, albo z czym nie mam siły się zmierzyć. Wydaje mi się, że mniej istotny jest taki normalny bałagan, wynikający ze zwykłego użytkowania przestrzeni, niż zalegający po kątach, zagracony, odłożony na potem. Ten ostatni może sugerować większe problemy niż się do nich chcemy przyznać. Tym pierwszym, no cóż, pewnie nigdy nie będę się za bardzo przejmować. Wydaje mi się jednak, że jakaś czujność w kwestii sprzątania jest istotna. Jeśli brakuje siły, warto poprosić przyjaciół o pomoc. Ja proszę i zawsze ją dostaję. Ludzie lubią wyrzucać nie swoje stare rzeczy i śmieci, naprawdę. Twój wewnętrzny rozwój na pewno na tym skorzysta i tym bardziej pomóż sobie sprzątaniem, jeśli twoja dusza cierpi.
Jeśli więc tylko damy radę, rozgrzebujmy takie rosnące sterty na bieżąco – na przykład przed katolickimi świętami, albo choćby przed chińskim Nowym Rokiem. Może raz do roku wcale nie chodzi o to, by pisać postanowienia noworoczne, lecz by robić porządki? Dopóki mój synek był mniejszy, zawsze na koniec roku szkolnego wymiatałam mu cały pokój, często robiąc przy okazji przemeblowanie. Bardzo to go zmieniało, prawie jakby mi rósł w oczach przechodząc z klasy do klasy. Przemeblowania też zresztą są dobre. Odświeżają stan umysłu, wytrącają z niechcianej rutyny.
Dziś dzień porządków po drugiej stronie kuli ziemskiej. To ja też posprzątam, w końcu wszyscy jesteśmy połączeni, a robienie miejsca na Nowe może być tylko ekscytujące.