W ostatnim roku przygniotła mnie sytuacja społeczno-polityczna w kraju i na świecie. Odkąd wśród moich rodaków wybuchła fala nienawiści do wszystkiego, co obce lub inne “odjęło mi mowę”. Zabrakło mi siły, by dźwigać ciężar tej nienawiści, chociaż jednocześnie poczułam się winna swojej bezradności i bezsilności. Za nimi przecież najczęściej kryje się brak działania. Wreszcie zorientowałam się, że rządzi mną strach przed nienawiścią.
Poddałam się lękowi przed tym, co może się urodzić z tak silnej ludzkiej niewrażliwości, konserwatyzmu, faszyzującego nacjonalizmu, egoizmu i zamknięcia na potrzeby innych. Myślę, że wiele osób podzieliło te same uczucia. Trochę strachu, trochę wstydu za siebie samego. Żeby sobie trochę pomóc, odcięłam się od mediów i tego co się z nich wylewa, ale to przecież żadne rozwiązanie. Dobrzy ludzie wciąż potrącali moje sumienie informacjami ze świata, który zresztą obserwuję przez okno najbardziej w mojej opinii wiarygodnych mediów zachodnich.
Staram się jak mogę utrzymać swoje emocje po jasnej stronie mocy. Ale choć swoim życiem i przykładem próbuję pozytywnie oddziaływać na innych, wydaje mi się, że te działania gdzieś się gubią. W ostatnich dniach, podobnie jak wielu innych, ogarnęła mnie kolejna fala bezsilnej złości na wydarzenia w Syrii. Na wszystkie głosy, że przecież z tych dzieci i tak wyrosną terroryści, że nie możemy pomóc, ba, nie powinniśmy pomagać, bo przyjdą i wysadzą nasze domy. Na zamknięcie korytarzy pomocy przez naszych nacjonalistyczno-populistycznych polityków. A z drugiej strony już mi żyłka pęka na te wszystkie szybko, chyłkiem uchwalane ustawy w naszym kraju, na próby zamknięcia ust prasie, zawłaszczenia totalitarnej kontroli nad obywatelami.
Widziałam coś takiego na kartach historii w archiwach, w dawnej prasie. Wnioski nasuwały mi się same. Albo powiemy takiemu negatywnemu światu “nie”, albo ten świat wejdzie w nasze progi. Albo złu i wojnie powiemy “Nie!”, albo…
Ale co mogę zrobić, kiedy wydaje się, że nic nie mogę?
COŚ mogę. Bo przecież z pewnością nie mogę sobie teraz pozwolić ani na karmienie negatywnych emocji ani tym bardziej na strach przed nienawiścią. Mogę za to medytować (albo modlić się) i mogę nieustannie, każdego dnia, zamiast strachu przed wojną wysyłać intencje dobra, zrozumienia i miłości. Mogę w pole morficzne Ziemi, czy w jej sieci mentalne, astralne i energetyczne emitować z siebie myśli, które odłączą się od ogólnej fali strachu i potrzeby własnego zysku.
Nie oszukujmy się, kiedy toczy się wojna są tylko przegrani i wygrani. Strach czujemy przed przegraną, wygrana zaś nęci. To ja chcę przeżyć, to ja chcę być zwycięzcą. To ja chcę, by wojna była gdzie indziej, i to ja chcę, by u nas był zysk. Trochę taka panuje aktualnie atmosfera w Polsce. Politycy bez oglądania się na innych wprowadzają swoje pomysły na życie. Bez zwracania uwagi na to, że pomysły mają przestarzałe i nieadekwatne do ogólnego ruchu na Ziemi, ponieważ tylko takie znają. Bo wojna to jest wzorzec. Wojna to jest wyuczone i zapisane w naszych pozwierzęcych genach zachowanie, które każe nam w kółko i w kółko, w tym samym biologicznym cyklu odtwarzać te same rytualne zadania. Tak jak jelenie na rykowisku stają co rok do walki o prawo do posiadania samic, nie bacząc na to, że jeden zapewne straci życie. Te drugi zyska i tak zostawi swoje geny wojny w potomkach.
U ludzi jest tak samo – wojna jest w naszych nieświadomych automatycznych genach, i choć na przykład Jezus mówił to już 2000 lat temu, nadal nie nauczyliśmy się nad nimi panować. Dlaczego? Ano dlatego, że nie mamy wzorców prawdziwej miłości, takiej zresztą jakiej uczył Jezus, zanim zawłaszczył ją Kościół. Takiej, która dawała prawdziwą wolność i z prawdziwej równości pochodziła. Dlaczego? Bo wszyscy jesteśmy niewolnikami. Nie ważne czy fizycznie władzę nad nami mają inni ludzie, instytucje, grupy, czy tylko jesteśmy rządzeni podświadomymi, zapisanymi w genach wzorcami. A to przecież nie wzorce wolności – to strach przed nienawiścią obcych do nas, który odpłacamy własną nienawiścią do obcych. Pętla wzajemności.
Wzorce wojny napędza strach – przed śmiercią, przed ubóstwem, głodem, przemocą, przed brakiem w każdej postaci. A kiedy boimy się czegoś, jednocześnie to do siebie przyciągamy. Nie uczyli nas przecież, że choć wszystko, co nieuświadomione rządzi naszymi wyborami z precyzją szwajcarskiego zegarka, to możemy uzyskać prawdziwą wolną wolę, czyniącą cuda, JEŚLI zaczniemy żyć świadomie. Jeśli zwierzęce wzorce przetrwania jeden po drugim wydobędziemy z siebie i zamienimy na świadome wybory dobra i miłości. Ale możemy. Tu i teraz możemy zmieniać swoje myśli, intencje, dzień po dniu pracować nad tym, by świat był lepszy. Nie gdzieś tam, daleko “niech skończą z wojnami”, “niech ci albo inni się opamiętają”, bo to “oni są winni”. To my jesteśmy tu i teraz i to my mamy obowiązek zmieniać swoją własną emanację, która wpływa na cały świat.
Od wielu lat medytuję i chodzę na różne terapie. Szukam w sobie wzorców, które ciążyły mi w osobistym życiu i nie były zgodne z moimi przekonaniami, albo z tym, jak ja chciałabym żyć. To były bardzo osobiste pobudki do rozwoju. To ja chciałam być lepsza, mieć lepsze życie na lepszym świecie. Teraz jednak, w obliczu tego, co dzieje się na świecie i w Polsce, muszę zmienić skalę swojego myślenia – muszę przejść z intencji “oby mi żyło się dobrze” na “oby nam żyło się dobrze”.
Strach przed nienawiścią vs. potrzeba wyrażania miłości
Mówi się, że zmiany zaczyna się od siebie. To prawda jest. Nie jesteśmy w stanie zmienić nikogo innego na siłę. Ani nie jesteśmy w stanie zmienić innych przekonując do swoich racji, ani też robiąc coś za innych, wyręczając ich. Często niesiemy pomoc, która idzie w dym, bo w ogóle nie zmienia sposobu myślenia osoby, której pomagamy. Ale też my – ja, ty – my razem tworzymy całość, jedność. Jesteśmy atomami tej samej wspólnoty, o której jakości świadczymy razem.
Od dawna już zastanawiam się, co można zrobić dla Ziemi, oprócz pojedynczego żmudnego działania, którego energia zaraz przytłaczana jest siłą intencji osadzoną w zbiorowych wzorcach – na przykład narodowych. Cały czas wydawało mi się, że oprócz tego, co ja sama (albo pojedynczy człowiek) zrobię we własnym zakresie, nic się nie da. Dlatego ten ostatni rok tak bardzo mnie przygniótł, i dlatego tyle zła się w nim wylało. Bo co może pojedynczy człowiek wobec zintegrowanej masy, której energie są o wiele cięższe, o wiele głębiej osadzone, utrwalone wielopokoleniowym wzorcem przetrwania? W niektórych przypadkach pojedyncze działania nie wystarczają, i trzeba je skonsolidować, umocnić wspólna intencją.
Wreszcie wczoraj mi się przypomniała książka Lyne McTaggart Pole, w której dziennikarka zebrała w jedno wiele różnych rozproszonych badań nad energią Pola Punktu Zero i ogólnie prawami fizyki kwantowej. Wniosek z niej płynął taki, że poprzez utrwalone emocjami myśli sami mamy wpływ na natychmiastowe stwarzanie rzeczywistości. Przypomniały mi się również przytaczane przez nią doświadczenia medytacji zbiorowych, które dają realny wynik, zmierzalny przy pomocy zwykłej aparatury do badania przepływu prądu. Czyli siła zbiorowej medytacji (wyrażenia jednej intencji) ma realny wpływ na wynik końcowy i może odkształcić rzeczywistość w pożądaną stronę.
Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że wszystko to prawda, ale też od razu kłaniają się mi wnioski, wyciągnięte z Totalnej Biologii. Wyraźnie mówią one o tym, że zapisane w genach i w mózgu automatycznym podświadome wzorce mają silniejsze oddziaływanie na rzeczywistość, niż nasze świadome myśli. Co zatem możemy zrobić, jeśli ani nasze pojedyncze ani zjednoczone intencje pokoju, dobra, miłości, współodczuwania i współpracy nie działają, bo ich siła przebicia jest dużo niższa niż siła aktywnych, rozszalałych w tej chwili wzorców wojny?
Możemy zacząć myśleć o zbiorowych, narodowych wzorcach wolności, które pozwolą nam się wyrwać z pułapki, jaką zastawia strach przed nienawiścią, przed obcym, przed innym. Przed wszystkim. Wzorce wolności prowadzą drogą przez miłość do rezygnacji z niewoli strachu. Czytaj dalej.

Wszystko czym jesteśmy jest sumą tego, co myślimy. Zatem strach przed nienawiścią przyciąga… nienawiść.