No cóż, ile bym nie zwlekała z tym wpisem, kiedyś musiałam się za niego wziąć. No bo i blog ma nowy wygląd, a Kino w kuchni jest dopięte na przedostatni guzik. Tego ostatniego i tak nie dopnę wcześniej niż na dwa dni przed pierwszym seansem-degustacją. A tu nawet pełnia księżyca właśnie minęła i wyspać się można było…
Ale o so chozi, pytacie?
No o to, że Natalka Hatalska przywiozła z Teksasu, a ściślej z festiwalu SXSW ciastko. Och, ciastko! A co w ciastku może być niezwykłego?
Robaki.
No nie te podstępne i niechciane pasożytnicze bestie, które istnieją tylko po to, żeby utrudniać życie całej gastronomii.
Takie celowe robaki. Takie, o których słyszałam i czytałam, że jedzą je ludzie dzicy, albo normalni na wojnie, albo w klęskach nieurodzaju. Takie, których smaku byłam bardzo ciekawa, odkąd pierwszy raz o nich przeczytałam w przygodach Tomka w Afryce. I odkąd zaczęłam sobie wyobrażać, że Plagi Egipskie spokojnie można było zjeść. Choć w mojej dziecięcej głowie wielka, wygłodniała, dzika szarańcza nigdy nie przełożyła się na romantyczne i melancholijne grające koniki polne, które na co dzień występowały wyłącznie pod postacią zwierząt pociągowych, zaprzężonych w karoce zaczarowanych księżniczek…
Ciastka z robaków!
Natalka przywiozła ciastko ze świerszczy firmy Bitty. Wrzuciła na Fejsa pytanie, kto chce spróbować, a potem wysłała mi do przetestowania. Tak sobie przeleżało 5 tygodni, w końcu jednak nastał jego dzień.
Chciałam jak najwięcej poczuć, więc przeczyściłam sobie kubki smakowe po porannej kawie jabłkiem i sałatą, potem jeszcze przepłukałam wodą. Nie powiem, żebym nie miała tremy, przystępując do jedzenia robali. Ja jestem zwykła góralka, u nas w górach to się gęsie flaki je, kurze łapy, świńskie uszy i cielęcy mózg, a nie jakieś tam żaby, ślimaki czy nie daj losie krewetki o wyłupiastych oczach.
Bo robaki to chyba tylko w kosmogonicznym góralskim piekle diabli do kotła wrzucali…
Otwarłam ostrożnie i jeszcze ostrożniej powąchałam. Duże zaskoczenie – czysty, mocny, świeży zapach kokosu. W drugim nosie, wyraźna czekolada i zupełnie zwykły zapach ciastka. Taki wręcz normalny, słodki, przyjemny, bardzo podobny do rozmaitych organicznych ciastek. Zaskoczyłam się, muszę przyznać – fałszywych nut nie było.
Po otwarciu okazało się trochę suche i twarde, ale może zwyczajnie przeleżało za długo. Niezbyt to zresztą przeszkadza – ciastka w stylu chocolate chips zwykle tak wyglądają.
Przyszła kolej na smak. No i tutaj dostałam wreszcie coś, czego podświadomie oczekiwałam po ciastku z robaków, choć dopiero w aftertaście.
W pierwszym kontakcie ciacho jest zupełnie normalnym, smacznym, jakościowo dobrym ciastkiem kokosowo-czekoladowym. Żadnej taniej margaryny, przepalonego tłuszczu, ani syntetyków. Czekolada zacnej jakości. Doczytałam potem, że używają oleju kokosowego, co wyjaśniałoby sprawę.
I wtedy ten posmak. Trudny do nazwania, bo od miesiąca mój mózg robi sobie w głowie mapę smakową szarańczy, coraz bardziej ją udziwniając. Przypuszczam, że specjaliści z bardzo dobrze wyrobioną paletą smakową wskazaliby jakieś sproszkowane muszle, wapienną skałę, czy inny stary kurz z drewnianej półki, ja jednak mam jedno wyraźne skojarzenie, którego zresztą większość z was może nie znać.
Czasem w lecie, kiedy się zerwie poziomkę albo malinę i włoży do buzi, to smakuje ona obrzydliwie intensywnie i śmierdząco. Tak bywa z owocami, na których siedziały takie żuko-robale, nie wiem jak się nazywają, ale kiedy się ich dotknie, zostawiają po sobie specyficzny smród. Oczywiście na świeżym owocu jest on znacznie intensywniejszy, niż wysuszony w ciastku, ale gama bardzo zbliżona. Takie owoce wypluwam, ciastko jednak zjadłam bez większego problemu i myślę, że większość ludzi też zje je bez problemu.
Dla testu zaniosłam kawałek synkowi. Nie miał pojęcia, co je, nie był więc w żaden sposób uprzedzony. Poprosiłam, żeby przepłukał usta wodą. Kokos i czekoladę wymienił jako dominujące w zapachu i smaku, potem zaczął zgadywać posmak. Szukał po tym, czego zwykle używam, wymienił pietruszkę i seler naciowy.
Powiedziałam mu w końcu z czego jest zrobione. Popatrzył na mnie z pewnym niedowierzaniem, zaraz jednak mina mu się zmieniła na podejrzliwą w stylu: “po takiej matce można się wszystkiego spodziewać”, w końcu jednak przybrał wyraz: “a co mi tam, przecież jestem jej synem”. Wziął kolejny kawałek i dokładnie rozpuścił w ustach.
Zaczęliśmy szukać razem: suszone mięso? Kości? Chrząstki. Synek mówi algi, tylko bez zapachu ryby. Może kwestia tych ich pancerzyków, może to one tak smakują? No bo nad zawartością odwłoków jednak nie chcieliśmy się zastanawiać : )
Ogółem smak całego ciastka jest w porządku, takie 4+ na 6. Na pewno znacznie lepszy niż większości organicznych lub razowych, trochę bezbarwnych ciastek, dostępnych na naszym rynku. Szczerze mówiąc, od paru już lat szukam tego typu ciastek polskiej produkcji, które by mi smakowały, i nie znalazłam.
Teraz wchodzę na stronę i wczytuję się, co piszą.
No właśnie: że używają naturalnych i dobrych jakościowo składników – to czuć od razu. Że są odpowiedzialni i zrównoważeni – to pisała Natalia, dlatego też tak bardzo się nimi zainteresowałam. Że hodowla świerszczy jest wielokrotnie zdrowsza dla środowiska naturalnego niż hodowla zwierząt rzeźnych – miałaby szansę ograniczyć emisję gazów cieplarnianych o ok 18%. Z całą pewnością też ograniczyłaby zużycie coraz szybciej znikającej wody pitnej.
Że ich świerszcze są hodowane organicznie, potem suszone i proszkowane na mąkę. Że ta mąka wygląda całkiem ładnie i że może mieć szerokie zastosowanie. Że w prognozach rozwojowych dla Ziemi, świerszcze są wskazywane jako potencjalnie najlepsze źródło walki z głodem.
Do tego dochodzą walory zdrowotne – świerszcze są bogatym źródłem białka dobrych kwasów tłuszczowych i są wręcz napakowane wartościami odżywczymi. Nie zawierają glutenu, co jest bardzo dobrą wiadomością w świecie zmodyfikowanej, wysokoglutenowej i niestrawnej pszenicy. Aczkolwiek mogą uczulać osoby alergicznie reagujące na skorupiaki.
Reklamują je jako element diety paleo – czyli tej pradawnej, “jak nasi praszczurowie jadali”.
Paleo nie jest zaliczana do zdrowych diet, bo najczęściej jest monotonna i bazuje na bardzo ograniczonych wartościach odżywczych składnika dostępnego w danym rejonie, ale fikuśne ciasteczka z nierafinowanym cukrem i bez zawartości chemii z całą pewnością są całkiem zdrowe, znacznie zdrowsze od całej tony powszechnie dostępnych słodyczy, złożonych z cukru, cukru, cukru, glutenu, lecytyny gmo-sojowej, utwardzonych trans-tłuszczów roślinnych, polepszaczy, stabilizatorów i konserwantów.
Jeśli więc jeść ciastka, to zdecydowanie świerszczowe!
Oczywiście zawsze powstaje pytanie, jak można walczyć z głodem przy pomocy ciastek, a zwłaszcza ciastek wypiekanych z tak wysokiej jakości (= drogich) składników? I czy ciastka pieczone z samego cukru, mąki świerszczowej i wysokoprzetworzonego tłuszczu roślinnego też smakowałyby tak samo? No raczej nie.
Ale jednak na świecie jest tak, jak piszą założyciele cukierni Bitty – poprzez pyszne ciastka najłatwiej jest trafić do mainstreamowej świadomości z produktem spożywczym, który może zmienić świat. Trendy zawsze zaczynają się od góry i przychodzą z ekskluzywnym towarem.
Poza tym użycie takiej mączki do przygotowania kotletów, nie na słodko, lecz wytrawnie lub pikantnie mogłoby się sprawdzić całkiem dobrze. Robaczy, skorupkowy posmak spokojnie da się wkomponować w sosy, podobne do tych, w jakich podaje się małże lub krewetki. Sądzę, że nie byłoby żadnego problemu, żeby dobrać do niego odpowiednie wino (z kawą, a przynajmniej moją Rwandą od CP to ciastko się nie sprawdziło; zniknął kokos i czekolada, wylazły skorupiaki). Wydaje się też, że taka mąka faktycznie może mieć szerokie zastosowanie w gastronomii.
Ogółem więc świerszczowej mące mówię tak.
Mogłaby trafić do przodujących restauracji na świecie jako fajne uzupełnienie i ekwiwalent owoców morza, których radioaktywna czystość jest coraz trudniejsza do uzyskania. Chciałabym zobaczyć, jak się z nią bawią top szefowie, bo wydaje się, że bawiliby się świetnie.
Osobiście przyklasnę wszystkiemu, co na świecie ukróci praktyki przemysłowych farm zwierząt rzeźnych i zniszczeń środowiska, jakie za sobą pociągają, choćbym do końca życia miała te robaki wpiórczać na słodko, na słono, na kwaśno i na ostro.
Tylko na ciastka z robaków gorzko mówię pas. Co za dużo to niezdrowo.