Bottiglieria 1881 Miejsce do odwiedzenia

written by Renata Rusnak 29 stycznia 2014

Szukam fajnej przestrzeni z otwartą kuchnią i przyznaję, że tylko z tego powodu wskoczyłam wczoraj na Bocheńską 5. Bocheńska to ta ulica na Kazimierzu, która przechodzi od rogu Placu Wolnicy i Mostowej do Gazowej. Bottiglieria 1881 – bo właśnie ją odwiedziłam – znajduje się bliżej Gazowej, ale od Wolnicy to wciąż tylko 5 kroków. Mniej uczęszczana część Kazimierza, warta jednak uwagi, bo przyrasta w ciekawe sklepy z dyzajnem i właśnie lokale. Jest odnowiona, więc też odświeża trochę przaśność Kazimierza. Ma ścieżkę rowerową!

Będąc w strasznym biegu miałam tylko zerknąć na tę otwartą kuchnię oraz piwniczkę z winem w Bottiglierii. Widziałam już wcześniej zdjęcia z interieru – z jednej strony zaciekawiły mnie proste rozwiązania na wino, z drugiej trochę blazowały dodatki i wykończenia – złoto i kute żeliwne winorośle, to nie moje klimaty.

Wnętrze okazało się jednak nie takie znów przesadne. “Na bogato”, ale w miarę proporcjonalnie do nowocześnie. Postarzane drewno w drzwiach, drewniane bale i nowocześnie wygiętej pleksy w formie stojaków na wino, bezpretensjonalna otwarta kuchnia i bar – da się wytrzymać. Klient, który lubi płacić za swój komfort na pewno nie poczuje się źle, a to raczej taki klient będzie się tam najczęściej pojawiał.

Przebiegłam wnętrze w asyście zaskakująco dzielnej kelnerki, która ani na trzy minuty nie straciła rezonu, choć stawiałam ją w niestandardowych sytuacjach i zadawałam dziwne pytania. Już miałam wychodzić, kiedy zerknęłam do karty. No i niestety się zaczęło – a co to, a jak to, a z czego tamto…

Bardzo dzielna kelnerka.

Bardzo dzielna kelnerka.

Niedużo myśląc, stwierdziłam, że zamiast iść na cokolwiek do zapchania się w Nova Krova i na dobrą kawę i ciastko do Galerii Tortów Artystycznych, zostanę na miejscu i zrobię tasting, choć biegając po mieście nie planowałam zasiadania w restauracji.

Wybrałam Flaczki z boczniaków – jedyne wege danie w knajpie – z samego obowiązku i sandacza z purée z topinamburu z marynowaną dynią. Stwierdziłam, że przetestuję marudzenie i spytałam, czy dostanę pół porcji zupy, jako że mogę nie zmieścić całej. Rezolutna, jak już mówiłam, kelnerka zawahała się może 10 sekund, po czym odparła, że nie praktykują takiego zwyczaju, ale jeśli sobie życzę, to oczywiście, nie ma problemu. Bardzo doceniam, kiedy pozwala mi się trochę komplikować sprawy zamówień; z powodu tego, co mogę jeść a czego nie, często muszę zmieniać dodatki i zestawy, żeby w ogóle cokolwiek zamówić. Im bardziej pozwala mi się wybierać, tym częściej wracam.

Flaczki z boczniaków i przystawki - bardzo dobrze stostowany chleb, pasta z oliwek, mocno wysmażony smalczyk i konfitura z jabłek z chilli.

Flaczki z boczniaków i przystawki – bardzo dobrze stostowany chleb, pasta z oliwek, mocno wysmażony smalczyk i konfitura z jabłek z chilli.

Sandacz z puree z topinamburu i marynowaną dynią oryginalnie podany

Sandacz z puree z topinamburu i marynowaną dynią oryginalnie podany

Poprosiłam też o wino do sandacza. Tutaj miałam drobny zgrzyt, bo choć podszedł do mnie Michał Jancik, główny sommelier Bottiglierii, nie sprawił wrażenia zaangażowanego. Może dlatego, że wychodził i już był na wybiegu, ale prosiłam o prostą sprawę – proszę mi polecić wino do tego sandacza. W domyśle: zdam się na pana, bo nie znam ani tego dania, ani waszych win.

Nie dostałam prostej odpowiedzi, o jaką by mi chodziło. Dostałam wybór między dwoma winami podobnej klasy, jednak bez żadnego uzasadnienia i w ogóle bez przekonania. Trochę wyglądało to tak – tu mam dwa otwarte wina, proszę wybrać, jeśli pani w ogóle pija wina wytrawne…

Może trochę przesadzam, ale tej jednej kropki nad i zabrakło do pełnego zachwytu. Zwłaszcza, że zarówno zaproponowane Roero Arneis, jak i Soave Classico La Marogne, choć same w sobie całkiem przyjemne, ani niewiele wniosły, ani nie zyskały na tym połączeniu. Jedno za lekkie, drugie ciut zbyt ciężkie, obu bukiety rozjechały się z kompozycją dodatków do ryby.

Przy winie też zamarudziłam pod nosem nad wielkością, że biały dzień, 150 ml do obiadu będzie za dużo, kiedy mam jeszcze tyle do roboty i zupełnie niespodziewanie dostałam połowę, co było miłe. Podobała mi się załoga, bo choć miejsce stwarza pozory snobizmu, jest bardzo otwarte na ludzi i ich potrzeby. Sprawę z sommelierem zrzucę na karb jednorazowego pośpiechu, nie był przecież nieprzyjemny ani oficjalnie nietaktowny. Summa summarum poczułam się przy całym posiłku odpowiednio dopieszczona. Duży to plus, i oby tak zostało. Knajpa z tych zdecydowanie lepszych, nie warto jej unikać – wprost przeciwnie.

Wracając do tego co ciekawi mnie bardziej, czyli do jakości samych dań – flaczki były bardzo w porządku, taka solidna klasyka grzybowych flaczków. Mała zupa była całkiem spora i składała się z naprawdę dużej ilości grzybów. Żadnego skąpstwa i oszukiwania. Muszę podkreślić od razu – nie zauważyłam nic nieuczciwego w składnikach. To co jadłam było świeże, nie zalatywało podróbką, ani nie było podrasowane wypełniaczami. Co jak wiecie, albo nie, jest dość popularną praktyką w krakowskiej gastronomii. Buu…

Sandacz był fajny. Usmażony na moich oczach, miękki, delikatny, dobrze komponował się z resztą składników. Z dynią wszystko było w porządku; marynata ciekawa, twardość prawidłowa. Dobrze podeszła i do topinamburu i do ryby. Najsłabiej wypadło puree topinamburowe – było zbyt wodniste, rozgotowane i ciapowate w ustach. Pogadałam chwilę z chłopakami przy kuchni i zaproponowałam, żeby zmniejszyli odrobinę wody, albo czas gotowania w Termomixie.

Otwarta kuchnia. Nie zgłoszę do Sanepidu, że ten pan dotyka ręką mojej ryby na patelni :))

Otwarta kuchnia. Nie zgłoszę do Sanepidu, że ten pan dotyka ręką mojej ryby na patelni :))

Jeśli się na czymś znam to na topniamburach maści wszelkiej. Jeśli tak zrobią, powinno być naprawdę dobrze. Gotują go z olejem dyniowym i posypują słonecznikiem, nie jest jednak szczególnie tłusty. W ogóle, na co zwróciłam uwagę,  bo to też mój konik, nie było zbyt tłusto. Tak w sam raz, do zniesienia dla mnie, czyli smacznie dla ludzi.

Z dekoracji na rybie spodobały mi się topinamburowe surowe chipsy, leciutko zabarwione od marynowanej czerwonej cebuli – jako żywo przypominały płatki mojej rosnącej za oknem magnolii, którą co roku mam wielką ochotę schrupać. Przypuszczam, że smak byłby podobny.

Sandacz z puree z topinamburu i marynowaną dynią rozłożony przeze mnie. Puree się nie trzyma

Sandacz z puree z topinamburu i marynowaną dynią rozłożony przeze mnie. Puree się nie trzyma

A teraz bonus – kawa i deser. Zapłaciłam już i prawie się ubrałam, kiedy stwierdziłam, że jeszcze trzasnę fotkę kawy. Wcześniej ustaliłam, że mają własną mieszankę arabiki do ekspresu. Nie chcieli się przyznać przez kogo wypalaną, bo to tajemnica zakładu. Oprócz win, można u nich kupić też tę właśnie kawę do domu, 39 zł za paczkę. Myślę, że bym dała.

Jak stałam przy tej kawie to stwierdziłam, że choć nie znam się na espresso, sprawdzę. Z espresso zazwyczaj mam problem; nie dość, że prawie nigdy mi nie smakuje, bo jest albo z fatalnej mieszanki, często z robustą, albo w fatalnie nastawionym ekspresie, albo kompletnie nieumiejętnie zaparzone, to jeszcze najczęściej piecze mnie po nim żołądek. Po prostu jak nie muszę, nigdy nie piję espresso, zdecydowanie wielbiąc alternatywę.

Poświęciłam się dla nauki i ciekawości, postanawiając sprawdzić i tę kawę i muszę przyznać, że smakowała mi. Nie dość, że nie była drażniąca, to jeszcze dało się wyczuć różne nuty. Bez wysiłku wypiłam ją solo nie rozpuszczając wodą. Oczywiście zaraz spytam specjalistów z Krakowskiej Kooperatywy Kawowej, co sądzą, ale wydaje mi się, że jest to bardzo zacne miejsce na szybką małą czarną w tej okolicy. Bo wypiłam ją prosto przy barze, testując palcem deser z bergemotką i klementynką, który poprosiłam zapakować do domu. Było mi tam dobrze, bezstresowo przy barze. Załoga wydaje się tylko czekać na klientów, którzy docenią ich starania i jakość. Ja doceniłam.

Fajne całkiem espresso. Zapomniałam zrobić foci deserowi na wynos. Ładny był i smaczny.

Fajne całkiem espresso. Zapomniałam zrobić foci deserowi na wynos. Ładny był i smaczny.

Dlatego polecam. Jeśli nie regularnie, to choć eksperymentalnie zajdźcie na nietypowe dania, o które wciąż w KRK trudno, choć na świecie są już totalną klasyką nowoczesnej kuchni. Na dobrą jakość, na ciekawe wino, na porządne espresso i na pyszniutkie desery z agarem i prawdziwymi owocami.

Kawa i deser w cenach stosunkowo normalnych, do wpadania w miarę często, dania zaś są droższe i bardziej degustacyjne niż w zwykłych knajpach. Za całość, łącznie z napiwkiem wydałam stówę, co nie jest mało, ale bez przesady – połowa z was buli kokosy za sushi, a komu jeszcze nie przejadło się sushi?

Zmienne menu, warte uwagi

Podsumowując nie jest to miejsce na lunch, ale z pewnością jest to świetne miejsce na spędzenie czasu z przyjaciółmi, na ważnym spotkaniu biznesowym, na szczególnej uroczystości. Albo na zwykłym kaprysie, który się ma ochotę spełnić tylko dla siebie.

Najbardziej jednak polecam to miejsce na fajną, oj fajną randkę… Nie z powodu szczególnie intymnej atmosfery, choć stoliczki pod schodami warte są rozważenia, ale z powodu tej subtelności dań, uroku i niuansów poszczególnych smaków, które bardzo pobudzają zmysły…

Pojedynczy gość wczesnym popołudniem.

Pojedynczy gość wczesnym popołudniem.

 

Może Cię zainteresować

6 komentarzy

Marta 29 stycznia 2014 - 20:08

Renia , fajna , rzeczowa recenzja , też tam wpadam 🙂

Reply
renata 29 stycznia 2014 - 20:36

Marto, wpadłam przez ciebie :)))

Reply
Marta 30 stycznia 2014 - 21:41

Dziękuję, tylko żałuję, że nie mogłam z tobą tam być, dzisiaj wpadłam na kawę :))

Reply
renata 30 stycznia 2014 - 21:48

jestem bardzo ciekawa – smakowała ci?

Reply
Jerzy Giora Pavlik 12 marca 2014 - 15:21

Jestem b.daleko od Krakowa,ale zawsze sie interesuje o nowinach,tak naprzyklad nowy local.Dobry blog,dobrze napisany ,daje swietna atmosphere , opis localu i czego sie tam oczekiwac.Good work,keep on !!

Reply
renata 12 marca 2014 - 18:23

Dzięki 🙂

Reply

Napisz komentarz