Odwiedził mnie przyjaciel, którego nie widziałam dawno. Przechodziliśmy razem moją ulubioną ulicą Lipową w stronę Placu Bohaterów Getta, kiedy zwrócił mi na coś uwagę:
– Nie podoba mi się, że przy wejściu do MOCAKu na pierwszym planie są kosze.
– Jakie kosze?
– No kosze, te za siatką. Pierwszy raz tędy idę i tak szukam, gdzie to wejście do muzeum, a tu ściana, tam śmietnik i nie ma.
Faktycznie – MOCAK trzyma swoje śmieci na froncie, zaraz po lewej od klatki schodowej do biur, za ścianą, na której umocowane jest metalowe logo. Choć chodziłam tamtędy milion razy codziennie, nie zwróciłam uwagi; pewnie tylko dlatego, że od pradziejów wiem, gdzie jest wejście – alejką z boku na tyły.
Od razu przypomniało mi się, że turyści bardzo często, stojąc pod samym Schindlerem, nie mają pojęcia, że stoją pod Schindlerem i pytają gdzie Fabryka. Ludzie, którzy kiedyś stali pod Papuamu, pytali, gdzie Papuamu. Często przychodzili też do mnie różne osoby z pytaniem, gdzie jest takie czy takie biuro, ulokowane dokładnie po sąsiedzku.
Oczywiście przez cały czas słyszałam zarzuty, że Papaumu było źle oznakowane, no i pewnie było, bo świetne projekty tablic Marcina Hernasa wybijały się dyskrecją i powściągliwością, ale dziś sobie uprzytomniłam, że zarówno MOCAK, jak i Schindler również mają niewidoczne wejścia. Właściwie – jak się dobrze zastanowić, to poza flagą na Winach Gruzińskich, cała Lipowa jest bardzo tajemnicza i ukryta – w tych budynkach naprzeciw Schindlera jest około (czy ponad) 20 różnych biur, a nie ma ani śladu znaku, tylko bardzo dyskretne tablice, z których najwidoczniejsze są te, straszące Strażą Miejską za parkowanie na przejeździe.
Wracałam potem do domu tramwajem przez brzydki odcinek Wielickiej i patrzyłam na cały las wstrętnych, krzywych, nieestetycznych bilbordów i wreszcie do mnie dotarło, dlaczego zawsze tak cholernie lubiłam Lipową. Przecież ona nie ma reklam! A przy okazji jest jako tako odnowioną ulicą na całym wciąż jeszcze dość podupadłym Zabłociu.
I te tajne wejścia, ukryte zaciszne dziuple, historia z wojny, te kontrabandy, ukrywanie się, i jakieś skrywane wsparcie, ocalenie. Potwierdziła się moja dawna zimowa intuicja – Lipowa to jest taki schowek, kryjówka, świetne miejsce dla nieszablonowego miejsca, do którego przychodzą szczególni ludzie. Nawet docierając do niej, idzie się przez jakieś dziwaczne pobojowisko urwanej drogi, zarośniętych torów, wiecznie rozpadającego się przejścia pod wiaduktem i nawet przez dziwacznego Bałkę, rzuconego chyba w najmniej sensownym miejscu na świecie…
Postuluję więc, by ulicę Lipową przechrzcić na ulicę Niejawną.