Odświeżyłam sobie Zapach Zielonej Papai. Chodził za mną od tygodnia. Był czas, pewnie z dziesięć lat temu, kiedy sukcesywnie i pasjami oglądałam kino azjatyckie. Wykłócałam się wtedy zapiekle z moim przyjacielem Alexem, czy da się te filmy oglądać ze zrozumieniem, czy nie. On obstawał, że nie, ja że mnie to nie obchodzi, bo to kino jest po prostu wizualnie wysmakowane. Nigdy nie doszliśmy w tej sprawie do porozumienia, w końcu facet wychował się na amerykańskich komiksach o super bohaterach…
Ja zaś rosłam w górach, na łące i w lesie, i chyba dlatego mam w sobie coś ze spokojnej wschodniej kontemplacji. Lubię się przyglądać, kiedy coś jest po prostu subtelnie piękne. Czy ma sens czy nie ma. Co z tego, że połowy mowy ciała, odmiennych gestów, ekspresji, tajnych kulturowych kontekstów nie rozumiem, skoro wciąż jestem zdolna do doznań estetycznych?
Z otwartą głową, w tych spokojnych obrazach, w których dla nas dzieje się tak niewiele, a dla nich – na poziomie emocjonalnym i kulturowym – zapewne ogromnie dużo, wciąż jestem w stanie znaleźć coś dla siebie. Choćby rozbudzić zaciekawienie. Jak na ujęciu, w którym kilkuletni syn dotyka stopy matki po tym, gdy opuszcza ich ojciec. On bezgłośnie płacze, ona bezgłośnie płacze, siedzą w kucki obok siebie, aż nagle on powolutku wyciąga dłoń i na moment kładzie ją na jej stopie.
Oczywiście ani odrobinę nie rozumiem, dlaczego muszą płakać bezgłośnie. Nie mam również pojęcia, dlaczego się nie przytulają, ani dlaczego to nie matka dotyka syna. I za cholerę nie pojmuję, dlaczego po tym geście obije się uspokajają, lecz czy scena jest przez to mniej przejmująca?
Strasznie leniwie leci fabuła, prawie nie dzieje się nic. Codzienna krzątanina, przedstawiona z punktu widzenia młodej służącej, albo raczej przesunięty na nią punkt widzenia obrazuje zastany świat. Ale jakimś cudem skromna, nieśmiała i bardzo wrażliwa na piękno dziewczyna zdobywa serce panicza.
Znowu nie za bardzo wiadomo o co chodzi i jaki to niesie społeczny kontekst, jaki podobna sytuacja mogłaby mieć oddźwięk? Musiałabym dużo douczyć się o kulturze i tradycji Wietnamu, nie wiem tylko czy w tym przypadku potrzebuję. Może przesłanie filmu jest równie banalne, co turecko-argentyńskie telenowele? Może ich urok polega tylko na tym, co sama sobie w te obrazy wstawię i dopowiem? Może pociąga mnie w tym kinie dokładnie mój zachodni brak zrozumienia i tajemnica inaczej postrzeganego życia? Albo może impertynencja fałszywego przekonania, że rozumiem, że wiem?
Jakie to wszystko ma znaczenie? Alexa mierżą te obrazy, a ja nasiąkam snującymi się powoli, wysmakowanymi po wschodniemu scenami, cieszę się nimi. Przynoszą mi ukojenie, wyciszają, przenoszą w inny świat. Tego mi przecież wystarcza, by Zapach zielonej papai wracał do mnie co kilka lat. A pod koniec i tak włącza mi się silna nostalgiczna tęsknota za moim ukochanym filmem wschodnim, “Wiosna, Lato, jesień, Zima, znowu Wiosna“…
2 komentarze
Czytając ten tekst pomyślałam dokładnie o filmie “Wiosna, lato..” z którego miałam zupełnie podobne wrażenia. Ja chyba jestem za mało wysublimowana 🙂 Większy fun miałam oglądając koreańską komedię romantyczną (tam również nie brakowało różnic kulturowych) 😉 Z filmów, w których nic się nie dzieje wolę już Koyanisquatsi 😉
Ale w sumie ciekawie byłoby zapytać jakiegoś Azjaty, dlaczego te filmy są właśnie takie, jakie są, bo też mnie to intryguje. Może nie są dla mnie, ale mają w sobie to egzotyczne piękno, nawet jeśli to ich odmienność sama w sobie jest najbardziej pociągająca.
Pewnie żeby zgłębić je na poziomie wszystkich symboli i całego przekazu, trzeba byłoby dobrze poznać całą kulturę. Jedna rozmowa mogłaby nie wystarczyć 🙂 Ja uwielbiam Wiosnę, lato, chyba z 5x widziałam. Za kaądym razem coś nowego dla siebie wyciągam.